Jestem.
Po miesięcznej przerwie, ale jestem. Na wstępie tylko napiszę, że etap rejonowy
mam 8 grudnia, pamiętajcie wtedy o mnie! No i jeszcze jedno: Kanako,
przepraszam, że musiałaś tyle czekać, ale Oceniający też człowiek. Jak
zauważyłaś, napisałam recenzję niestandardową (pierwszy raz), więc pewnie
dodatkowo ocena Twojego bloga nie jest najlepsza jakościowo, ale... dobra, nie
mam żadnego usprawiedliwienia. Pozostaje mi jedynie liczyć na to, że będziesz
wyrozumiała. I że Oceniający pomogą mi dojść do wprawy.
Adres
bloga: dyktator
Oceniająca:
Leaena
Autor:
Kanako
Ocena:
Niestandardowa
Na
początku, gdy zobaczyłam w swojej kolejce bloga „Dyktator”, nie wiedziałam co
myśleć. Adres przywodził
mi na myśl, że będę musiała czytać o jakimś strasznym władcy rządzącym
fantastyczną krainą — coś jakby „Gra o tron” — i ta myśl nie napawała
mnie optymizmem, a z drugiej strony w mojej głowie pojawiało się jeszcze parę
innych scenariuszy. Ostatecznie więc musiałam przyznać, że dałam się nabrać na
jego tajemniczość. Ot, strzał w dziesiątkę. Intrygujesz czytelnika, a chyba o
to chodzi?
Poza
tym ten cytat: spójrz jak głęboko zakorzenił się ból, przed
którym nie mogę uciec na belce jest naprawdę nastrojowy. Nie przeczytałam
wszystkiego, kiedy teraz komentuję grafikę, lecz na myśl przyszedł mi od razu
Jakku. On i jego przeszłość. Przed oczami staje mi scenka, kiedy mówi to Seidi,
i nagle wszystko staje się jasne. „Dyktator” jest metaforą, tak samo jak cytat,
i odnosi się do treści utworu. Ciekawe teraz kto jest tym „dyktatorem”.
Grafikę, niejako że prosiłaś o skupienie się na
treści, potraktuję trochę mniej drobiazgowo. Przede wszystkim chciałam
zakomunikować Ci, jak niezwykle dobrze trafiłaś z doborem barw oraz innych
dodatków. Ten granat i jasna czcionka dają komfort czytania, a „tapetowane” tło
jest przyjemne dla oka. Zastanawia mnie jednak nagłówek: jakiś opuszczony pokój
i ruda dziewczyna siedząca na krześle. Jedyną kobietą o rudych włosach, która
występowała w „Dyktatorze”, jest Seidi, więc wszystko jasne, lecz ten
opuszczony pokój... Nie wiedziałam za bardzo do czego to odwoływać. Wiem, może
wydać Ci się to dziwne, ale zastanawiałam się nad tym, czy „opuszczony pokój”
jest czegoś symbolem, czy zwykłym tłem. Jak dla mnie mógł on równie dobrze
przedstawiać jakąś scenę z Seidi, która pojawiła się w opowiadaniu, jak i
samotność oraz lekkie przygnębienie, towarzyszące mi podczas czytania
początków. No cóż, zobaczymy. Myślę, że wnioski wyciągnę, gdy przeczytam
całość.
I
jeszcze jedno. Po co Ci z boku to „Udział biorą”? Nie wiem, może się nie znam,
lecz jak dla mnie nikt z tego nie korzysta. Skoro masz spis treści, to
niepotrzebne są specjalne odnośniki do rozdziałów, w których pojawiła się dana
postać. Gdyby tego nie było, strona wyglądałaby przejrzyściej.
Z dodatków wszystko jest
estetycznie, ładnie opisane. Spodobała mi się zakładka „O blogu”.
Podsumowując,
grafika i dodatki jak najbardziej zachęcają do lektury. Na „Dyktatorze” króluje
według mnie gra symboli: barwy, ten pokój w nagłówku oraz sam tytuł nadaje
nieco ponuro-mroczny charakter powieści. Pomijając już to, bez zastanowienia
także masz plus za estetykę. Jedyne co psuło efekt harmonii, to niepotrzebny
dodatek w kolumnie. Ale o tym już pisałam.
Przechodząc
zgrabnie do treści, napiszę tylko, że błędy znajdują się na końcu oceny. Teraz
wolałabym się zająć stroną czysto fabularną.
No dobrze, zacznijmy od „Pięć minut po północy”. Prolog krótki, wprowadzający, niby wszystko pasuje, i byłby w miarę dobry, lecz jest jedna rzecz, która razi. Aż boli mnie, gdy podczas czytania zostaję uraczona tak skąpą ilością opisów, że muszę sobie wszystko sama wyobrażać. „Jakku stał w jakiejś uliczce, która prowadziła do miejsca, gdzie znajdował się prototyp” może jest dość konkretną informacją, ale brakuje mi tutaj czegoś więcej. Tych smaczków bez których opowiadanie staje się relacją z wydarzeń, tylko relacją, bez głębszych dociekań.
No dobrze, zacznijmy od „Pięć minut po północy”. Prolog krótki, wprowadzający, niby wszystko pasuje, i byłby w miarę dobry, lecz jest jedna rzecz, która razi. Aż boli mnie, gdy podczas czytania zostaję uraczona tak skąpą ilością opisów, że muszę sobie wszystko sama wyobrażać. „Jakku stał w jakiejś uliczce, która prowadziła do miejsca, gdzie znajdował się prototyp” może jest dość konkretną informacją, ale brakuje mi tutaj czegoś więcej. Tych smaczków bez których opowiadanie staje się relacją z wydarzeń, tylko relacją, bez głębszych dociekań.
Brnąc
dalej, można powiedzieć, że wiem jednocześnie dużo i mało. Co prawda nie
liczyłam na postawienie od razu kawy na ławę, lecz z pewnością takiego
obracania się wokoło tematu nie oczekiwałam. Scenę kradzieży prototypu
rozumiem, oczywiste jest, dlaczego umieściłaś ją tutaj, jednak ta rozmowa, a
tym bardziej scena tortur są dla mnie zagadką. Podczas tej iście na poziomie
konwersacji telefonicznej Seidi mówiła w ogóle nie na temat, co wprawiało mnie
nie tyle w zażenowanie, co zdziwienie. Wciąż próbowałam zrozumieć, jaki był
sens tej rozmowy, z której bądź co bądź nie wyniosłam żadnej ważnej informacji,
a która zajmuje dość duży procent całego prologu. Scena kiedy Seidi
torturowała, wydawała mi się zbędna, gdyż ani nie wiedziałam kogo torturuje,
ani czego żąda, ani gdzie się toczy akcja. Dużo przedstawiasz natomiast
szczegółów, które mało mnie obchodzą. Chociażby na to, że dziewczyna podczas
tortur przypadkowo nadziała dłoń na gwóźdź, poświęciłaś cały akapit. Niezdrowy
chaos panuje w prologu.
Przede
wszystkim upiększyłabym go o rozbudowanie sceny tortur oraz opisy miejsc i
osób. Pod koniec jest tego trochę, co mnie niezwykle ucieszyło, ale w pierwszej
części nadal zieją pustki. Uczuć już dodawać nie trzeba, według mnie wszystko
uwzględniłaś.
Na
szczęście w „Jabłku niezgody” rzecz
zaczyna się rozwijać i wiem już więcej, przynajmniej tyle, bym mogła
zdecydować, czy tematyka mi odpowiada, czy nie. A więc Seidi torturowała wtedy
jakiegoś naukowca, by wyciągnąć od niego informacje na temat miejsca pobytu
androida? To by wiele wyjaśniało. Zastanawia mnie jednak jeden fakt: Jakku zadzwonił
do rudej, kiedy szedł już po Prototyp, a podczas ich rozmowy nie było nic na
temat miejsca, gdzie się on (prototyp) znajduje, skąd więc wiedział dokąd iść?
Seidi miała mu podać informacje na temat lokalizacji, a gdy przyszło co do
czego, to narzekała przez telefon: Wszystkie
ple… to znaczy persymonki. Te małe cholery mi pouciekały! I teraz
pytanie: co ja mam myśleć? Z jednej strony akcja wydaje się przemyślana, a z
drugiej umknęło Ci parę szczegółów. No ale nie roztkliwiajmy się nad tym, czas
zająć się dalszą częścią.
Ta
scena, kiedy chłopak spotkał się z Seidi, była bardzo udana. Widać że
przykładasz się do kreowania swoich postaci, bo zauważam u każdego coś
charakterystycznego tylko dla niego. Cóż, Seidi na pewno nie pomyliłabym z
nikim, jej wszechobecna łacina
kuchenna zbyt zapadła mi w pamięć. No ale wracając do fabuły:
zdradziłaś tutaj co nieco na temat położenia rodzeństwa, kim są oraz dlaczego
ukradli prototyp (mówię teraz również o scenie z Isztar). Dobrze, nareszcie coś
wiem. Swoją drogą ciekawie wymyśliłaś z tym Rządem. Japońska grupa turystyczna może nie brzmi zbyt groźnie, ale
kto wie, co pod tymi czarnymi czuprynami siedzi?
Jedyne
co mi się nie spodobało, to fakt, że kradzież Odilona poszła zbyt łatwo,
zresztą tak samo jak jego wypuszczenie na wolność. Należy pamiętać, iż skoro
miał on wartość taką, jaką zasugerowałaś w opowiadaniu (zerwanie sojuszu
Japonia-Rosja), to na pewno był pilnie strzeżony i ukryty. No i przede
wszystkim wątpię, by nie połapano się, że chodzi po ulicach (zapewne postarano
się utrwalić jego wygląd gdzieś na komputerze, rysopisach i tak dalej).
Najdziwniejsze było jednak to, że Jakku, działając dla terrorystów, ot
tak, bo mu nie powiedzieli co ma dalej z robotem zrobić, postanowił zostawić go
na pastwę losu. Rząd nie sprecyzował
ich roli w tym przedstawieniu. Powiedział, że mają go ukraść, a nie niańczyć. No
i co z tego? To są terroryści — ja bym się bała aż tak zaryzykować,
widocznie Fukusei nie ma nic do stracenia.
„Manuskrypt Ivankowa” utrzymany jest w
podobnym tonie, czyli jedna scena z rodzeństwem, jedna z Isztar. Muszę
przyznać, że całkiem nieźle wychodzi Ci to manewrowanie między protagonistami,
a antagonistami. Realistycznie. Zdaję sobie sprawę, że trudną sztuką jest
opisać scenę tak, by nie zdradzić za dużo, a jednocześnie dać czytelnikowi
wgląd w plany i terrorystów i grupy antyterrorystycznej. Brawo.
Co
do akcji, nie mam tutaj większych zastrzeżeń, choć parę rzeczy zmieniłabym na
Twoim miejscu (szczegóły). Na pierwszy ogień pójdzie scena w szpitalu. Tutaj
już po raz drugi miałam wrażenie, że postacie mówią ciut nie do
rzeczy — przeskakują teatralnie z kwiatka na kwiatek, a na końcu
Dimitrij mówi, iż załatwić sprawę można za pomocą manuskryptu, po czym...
umiera? Rozumiem, nie chciałaś, by facet powiedział za dużo, wtedy w ogóle nie
byłoby tego dreszczyku, ale z tego powodu od razu wywoływać u niego symptomy
duszności, bladości itp. tak że w końcu lekarze musieli interweniować, a Isztar
zakończyć rozmowę, są po prostu mało przekonujące. Widać jak uruchomiło się
stare narzędzie początkującego pisarza zwane „widzimisię”.
Wracając
do rodzeństwa, tutaj wszystko przebiegało podręcznikowo. Nie zauważyłam
większych nielogiczności, choć nie czułam tego, gdy Jakku wypalił nagle z tą
ewakuacją. Przez myśl mi wtedy przeszła złośliwa uwaga, że „jakoś o tym nie
myślał, gdy zajmował się nocą badaniem ciała Seidi”. Bo taka prawda.
Podsumowując,
ten rozdział jest dla mnie naprawdę ciekawy i tajemniczy, lecz irytuje mnie
trochę, jak bohaterów spotykają akurat takie okoliczności, że zamiast w końcu
się czegoś dowiedzieć, czytelnik zadaje nowe pytania. Tajemniczość jest OK,
dopóki autor nie czyni z wszystkiego „spiskiem”, „dziwnym przypadkiem” i nie
wiadomo jeszcze czym. U ciebie prawie każda scena ma w sobie niedomówienia.
Widziałam w komentarzach, jak czytelnicy zdają się również to dostrzegać — posuwają
się do tego, że zadają Ci pytania. Nie wiem czy zrozumiałaś ten sygnał, ale
świadczy to o ich lekkim zagubieniu.
Kiedy czytałam w „Zimą dwunastego”, że Dimitrij umarł, powinnam być smutna, a mi się chciało śmiać. Nie, nie chodzi o samą scenę — rozbawiła mnie przewidywalność tego wątku. No ale na razie zostawmy go, bo i tak nie on miał kluczowej roli w tym rozdziale.
Kiedy czytałam w „Zimą dwunastego”, że Dimitrij umarł, powinnam być smutna, a mi się chciało śmiać. Nie, nie chodzi o samą scenę — rozbawiła mnie przewidywalność tego wątku. No ale na razie zostawmy go, bo i tak nie on miał kluczowej roli w tym rozdziale.
Retrospekcje
były bardzo dobrym pomysłem na przedstawienie postaci Reisy i Laviego.
Zdecydowanie bardziej ciekawe niż zwykłe potoki myślowe, jak to bywa w
niektórych opowiadaniach. Odwaliłaś tutaj kawał dobrej roboty. Dzięki jednemu
rozdziałowi Jakku stał się taki... rzeczywisty. To chyba dobre słowo. Tak jak
dotychczas najbardziej realną postacią wydawała się Seidi, tak teraz ona traci
wiarygodność na rzecz „brata”. Masz niesamowitą wyobraźnię, jak możesz ją
jeszcze obrażać, że jest chora (żartuję)? Rozdział ten uznaję za jak
najbardziej udany.
Osobno
wspomnę tylko o Reisie; według mnie udało Ci się bardzo dobrze zarysować jej
portret psychologiczny. Jestem miło zaskoczona, widać, jak czynisz postępy w
dzieleniu informacji na odpowiednie kęsy (ciekawe jak te słowa
zinterpretujesz).
Kolejną
bombą informacyjną okazał się rozdział następny, mianowicie „Prototyp zero”. Tutaj mam mieszane
uczucia, gdyż według mnie zbyt folgujesz swoim bohaterom. Klonowanie jest
zabronione i nawet jeżeli Lavi zajmował się tym nielegalnie, brakowało mi
dreszczyku. Myślę, że mogłabyś pokazać, jak naukowiec pielęgnuje zakazany owoc,
a nie podchodzi do tego, jak hodowli ogórków. Co oczywiście nie ujmuje
oryginalności wątku.
Sceny
z rodzeństwem są ciekawe i wciągające, tylko nie mam pojęcia, jak to ma się do
akcji. Nie wiem co jest tutaj wątkiem głównym, a co pobocznym — i
kiedy na początku skupiałaś się na kwestii porwania oraz sprawach politycznych,
tak teraz kładziesz nacisk na życie prywatne złodziei. Nie jest to złe, ba,
pominięcie takiej historii byłoby wręcz czymś haniebnym, lecz „Dyktator” przez
to stał się niestabilny. Brakuje mi tutaj tego poczucia, że wszystko idzie
swoim torem, a nie tak jak Ty masz akurat ochotę pisać.
Poza
tym, przynajmniej jak dla mnie, Jakku zbyt lekko przyjął wiadomość, że ma
swojego klona. Na jego postawę podczas pierwszej rozmowy z Seidi nasuwa mi się
zwrot „uprzejmie zainteresowany”. Brakowało emocji.
Sądzę,
że bardzo dobrze przedstawiłaś pozycję rudej oraz jej uczucia, gdy obudziła się
w tym obskurnym miejscu. Tutaj oprócz spraw typowo kosmetycznych, nie
zmieniałabym nic. Za to scenę końcową musiałam czytać dwa razy. Po tych dwóch
fragmentach (rozdziale ostatnim i większej części tego) liczyłam raczej, że
dasz mojemu umysłowi odpocząć, a tymczasem mam do przeanalizowania kolejną
intrygę. Może warto by czasem zrobić przerwę? Nie każda scena musi kryć w sobie
intrygi, tajemnice, niesamowite rozwiązania i zwroty akcji. Diabeł tkwi w
szczegółach, pamiętaj.
Ostatni
rozdział („Serce, które nie zna litości”)
opiera się na tym samym schemacie. Tak jak na początku intrygowałaś mnie, tak
teraz irytujesz. Isztar też jest Neksusem? No weź, czuję się jak w „Modzie na
Sukces” — wszędzie intrygi i nic nie jest naprawdę takie, jakie się
wydaje. Rzućmy jednak okiem na akcję, gdyż ogólnie o treści mam zamiar
wypowiedzieć się za chwilę.
Pierwsza
scena jest nawet ciekawa: Seidi ma halucynacje z dziewczynką zmawiającą
różaniec, pierwszy raz pojawia się słowo dyktator... Ogólnie jest ciekawie. Niestety rozczarowałam się
postacią tego dyktatora. Przewinął
się w około dwóch-trzech zdaniach i koniec. „Więcej dowiecie się w następnym
rozdziale”, zapewniasz swoich czytelników, co mnie jeszcze bardziej utwierdza w
przekonaniu, że osoby czytające „Dyktatora” również zauważyły te wszechobecne
niedomówienia i tajemnice. A tak poza tym odkryłam znaczenie szablonu. To ten
pokój, prawda? Zdradziło przewrócone krzesło.
Druga
scena wywołała u mnie chichot. Wiem, ona nie była śmieszna, ale gdy
przeczytałam o kolejnym spotkaniu „ktokolwiek widział, ktokolwiek wie” oraz jak
„Jakku” powiedział do Isztar Neksusie, padłam. Masz bardzo dobre pomysły,
ale te całe knucie po kątach staje się nudne... przewidujące... irytujące.
Jedyna bohaterka, która wydawała się w miarę realna pod względem pochodzenia
(zwykła urzędniczka, przeciętna, dbająca o posadę, mająca swoje za uszami)
okazuje się kolejnym eksperymentem! Myślę, że dalszy komentarz jest zbędny.
No dobrze, zakończyłam czytanie i, rzucając okiem na moje wypociny, stwierdzam, że przechodziłam ze skrajności w skrajność; raz mi się podobało, raz nie. Wiele kwestii jednak pominęłam na rzecz tych oto kilku akapitów pod spodem mających przybliżyć Ci, co myślę o fabule.
No dobrze, zakończyłam czytanie i, rzucając okiem na moje wypociny, stwierdzam, że przechodziłam ze skrajności w skrajność; raz mi się podobało, raz nie. Wiele kwestii jednak pominęłam na rzecz tych oto kilku akapitów pod spodem mających przybliżyć Ci, co myślę o fabule.
Pierwszą
kwestią, której naczytałaś się pewnie już dość, a której tak łatwo Ci nie
odpuszczę, jest moc tajemnic, które są, fakt, ciekawe, ale sprawiają wiele
niedomówień. Nie będę jednak dawała Ci reprymendy, myślę, że to kwestia gustu.
Nawiasem wspomnę, iż tematyka jest i tak ciężka, nie potrzeba obciążać fabułę
dodatkowo tyloma znakami zapytania. Wtedy wszystko się miesza.
Druga,
która tyczy się tej historii, to brak hierarchii w wątkach. Owszem,
istnieje takie coś jak układ równoległy w powieści i oznacza,
że wszystkie wątki są równie ważne, ale ty się do tego nie zaliczasz. Raz
skupiasz się na tym, raz na tym — i tak oto opowiadanie przechodzi z
jednej skrajności w drugą. Nie posiadasz także wyraźnie zarysowanego
protagonisty, waham się cały czas między Jakku i Seidi i nie mogę się
zdecydować. Tak więc pod względem kompozycji można wiele zarzucić.
Najbardziej
gryzie mnie to, gdy próbujesz na siłę stworzyć coś niesamowitego. Może to tylko
pozory, lecz czasem mam wrażenie, iż świadomość posiadania w głowie pomysłu na
„Dyktatora” wprawia Cię w pewnego rodzaju zaślepienie. Każdy autor chce, by
jego powieść była wyjątkowa, ale Ty przedobrzasz. Brakuje mi w niej tej
iskierki codziennego życia, wszyscy tam są wyjątkowi, a akcja co chwilę brnie w
innym kierunku. Często wspominasz w komentarzach, że w Twoim opowiadaniu nie
zawsze będzie słodko, bo życie nie jest usłane różami. Moja droga, wyprowadzę
Cię od razu z błędu: „Dyktator” nie ma nic wspólnego z rzeczywistym życiem; tam
wszystko idzie za łatwo, bohaterom niecne czyny uchodzą zawsze płazem
(klonowanie, kradzież, porwanie, pobicie ze skutkiem śmiertelnym itp.); świat
przedstawiony zdaje się być jakimś oderwanym od dzisiejszych realiów miejscem.
I nie twierdzę, że historia ta jest zła, bo pomysł jest naprawdę dobry (hołd za
oryginalność), ale wykonanie chyba Cię przerosło.
W
twierdzeniu, że świat przedstawiony nie
przypomina naszego, jest dużo prawdy i jednocześnie przekłamania. Nie wiem, jak
ostatecznie rozstrzygnąć tę kwestię, bo opisy są u Ciebie bardzo ubogie. Do
teraz nie wiem, w jaki sposób mam sobie wyobrażać Jakku — jego
siostra bliźniaczka miała jasne włosy, a klon rude. Przypatrywała się jego ni to japońskim, ni to słowiańskim rysom
twarzy, tak bardzo różnych od jej, i uśmiechnęła się. Jak mam
wyobrażać sobie pół Japończyka pół Słowianina? Przypomniało mi się także, że
później jeszcze pisałaś o podobieństwie Reisy do Jakku, co przeczy cytatowi
powyżej. To ja już nie wiem, jak mam sobie w końcu wyobrażać głównego bohatera.
Poza tym brakowało mi jakiejś namiastki, że to jest rok 2024, jak dla mnie
niczym nie różnił się od naszego.
Może
uczepię się jeszcze bohaterów.
Każdy z nich ma coś charakterystycznego tylko dla siebie i widać to bardzo
wyraźnie. Seidi jest nawet uzależniona od mandarynek, co nadaje humorystyczny
akcent powieści. Czasami jednak mam wrażenie, że Twoi bohaterowie są nieco
„sztywni”, tak jakby występowali w dramacie, a nie rozmawiali ze sobą na ulicy.
Nie faworyzuję żadnego, gdyż w każdym jest coś, co mi się i podoba i nie
podoba. Jakku na przykład ma bardzo ciekawie i przekonująco zarysowaną
przeszłość, ale gdy czytam jego wypowiedzi, mam wrażenie, że jest kukłą, która
powie wszystko, co rozkażesz. Z Seidi natomiast odwrotnie: to ona wydaje się
być taka rzeczywista, ale w zestawieniu z niedomówieniami dotyczącymi jej
przeszłości (mimo rozdziału wyjaśniającego), zdaje się być taka niedopracowana.
O Isztar natomiast nic nie wiem. Jak dla mnie pozuje na opanowaną, zestresowaną
życiem kobietę. No ale już tak nie narzekając, bo widzę, że idziesz w dobrym
kierunku, dam Ci parę rad.
Oto coś, co myślę, że pisarczyk już na Twoim poziomie powinien opanować, a mianowicie Elementy składniowe postaci:
Oto coś, co myślę, że pisarczyk już na Twoim poziomie powinien opanować, a mianowicie Elementy składniowe postaci:
1.
Zachowania w określonych sytuacjach.
2.
Motywacje, intencje, motywy.
3.
Przeszłość.
4.
Reputacja.
5.
Wygląd zewnętrzny.
6.
Sieć powiązań – znajomi, rodzina, wrogowie.
7.
Zwyczaje, nawyki, nałogi.
8.
Uzdolnienia, zainteresowania, talenty.
9.
Słabości, kompleksy, problemy.
Mam
nadzieję, że to pomoże Ci poprawić jakość swoich postaci. Teraz czas na styl.
W słowach przez ciebie wystukanych na klawiaturze dostrzegam pewien algorytm, który ma swojej skutki w poprawności. Największym twoim wrogiem zdaje się być szyk zdań. Możliwe iż próbujesz wywołać efekt na osobach czytających, zmieniając naturalną kolejność wyrazów, ale ostatecznie wychodzi na to, że bardzo trudno się czyta. Chociażby to: Pokonywał grube warstwy śniegu, z niechęcią. Czy nie naturalniej brzmi: „Pokonywał z niechęcią grube warstwy śniegu”? Niby nic, a jednak, gdy co drugie zdanie jest napisane w podobny sposób, ilość „niców” rośnie i robi się „coś”. I to nieprzyjemnego w odbiorze. Poza tym przyznaję, że masz bogate słownictwo, i gdyby nie ta skaza oraz nagminne używanie przymiotników, wszystko byłoby dobrze. No ale wyrobisz się, przynajmniej mam taką nadzieję.
Zanim skończę, jeszcze słówko o narracji i dialogach. Stosujesz poprawny zapis, dokładnie opisujesz ruchy bohaterów, ale w tym „dokładnie” czai się drugie dno... tak, mówię o tych nieszczęsnych przymiotnikach. To bardzo przydatna część mowy, ale jeżeli każdy przedmiot nazywasz przynajmniej trzema, mącisz. To tak, jakbym ja miała opisać mój dzisiejszy widok za oknem: szaro, dużo drzew bez liści, mały ruch. Łatwiej chyba stworzyć z tego akapit i opisów, których brakowało, nagle namnożyłoby się, a tekst zyskałby na odbiorze. Myślę, że nie tylko mi pasowałby taki obrót spraw. Ach, jest jeszcze jedna rzecz, ważna, o której chcę wspomnieć. U Ciebie narrator bardzo często stosuje błędne nazewnictwo. Wynika to raczej z zahukania, aniżeli braku umiejętności, lecz błąd taki istnieje i należy zwrócić na niego uwagę. Jeżeli ktoś o coś się „dopytuje”, to musi nachalnie pytać, jeśli „mówi z drwiną”, słowa jego powinny obrażać lub być negatywnie nastawione do obiektu. Ot, cała filozofia.
W słowach przez ciebie wystukanych na klawiaturze dostrzegam pewien algorytm, który ma swojej skutki w poprawności. Największym twoim wrogiem zdaje się być szyk zdań. Możliwe iż próbujesz wywołać efekt na osobach czytających, zmieniając naturalną kolejność wyrazów, ale ostatecznie wychodzi na to, że bardzo trudno się czyta. Chociażby to: Pokonywał grube warstwy śniegu, z niechęcią. Czy nie naturalniej brzmi: „Pokonywał z niechęcią grube warstwy śniegu”? Niby nic, a jednak, gdy co drugie zdanie jest napisane w podobny sposób, ilość „niców” rośnie i robi się „coś”. I to nieprzyjemnego w odbiorze. Poza tym przyznaję, że masz bogate słownictwo, i gdyby nie ta skaza oraz nagminne używanie przymiotników, wszystko byłoby dobrze. No ale wyrobisz się, przynajmniej mam taką nadzieję.
Zanim skończę, jeszcze słówko o narracji i dialogach. Stosujesz poprawny zapis, dokładnie opisujesz ruchy bohaterów, ale w tym „dokładnie” czai się drugie dno... tak, mówię o tych nieszczęsnych przymiotnikach. To bardzo przydatna część mowy, ale jeżeli każdy przedmiot nazywasz przynajmniej trzema, mącisz. To tak, jakbym ja miała opisać mój dzisiejszy widok za oknem: szaro, dużo drzew bez liści, mały ruch. Łatwiej chyba stworzyć z tego akapit i opisów, których brakowało, nagle namnożyłoby się, a tekst zyskałby na odbiorze. Myślę, że nie tylko mi pasowałby taki obrót spraw. Ach, jest jeszcze jedna rzecz, ważna, o której chcę wspomnieć. U Ciebie narrator bardzo często stosuje błędne nazewnictwo. Wynika to raczej z zahukania, aniżeli braku umiejętności, lecz błąd taki istnieje i należy zwrócić na niego uwagę. Jeżeli ktoś o coś się „dopytuje”, to musi nachalnie pytać, jeśli „mówi z drwiną”, słowa jego powinny obrażać lub być negatywnie nastawione do obiektu. Ot, cała filozofia.
Teraz
jeszcze poprawność. Z błędów, które Ci się zdarzają, to: niepoprawne
końcówki/literówki, błędne użycie słowa (np. wyblakłe oczy w odniesieniu do
jasnych) i składnia. Czasami nadarzy Ci się zgubić jakiś przecinek, ale to
zdarza się każdemu.
Legenda:
Literówki, słowa napisane błędnie z dużej lub małej litery.
Interpunkcja.
Odgarnęła niesforne kosmyki rudych włosów
za ucho, odsłaniając tym samym okropną bliznę, która zajmowała każdy centymetr
lewego policzka. —
Dziwnie brzmi to zdanie; nie lepiej zakończyć je „przecinającą jej lewy
policzek”? (…)
Zatrzymał się raptownie, narażając się na
światło księżyca, które wychyliło się zza chmur. — Się, się, się... Radziłabym
usunąć to słowo chociaż z drugiej części zdania. (…)
Dwudziestokilkuletni Jakku Fukusei
westchnął, choć miał ochotę zgonić swoją
ukochaną siostrę za lekkomyślność. (…)
- Odczytaj smsa i odpisz — dorzuciła ostatnie trzy gorsze i rozłączyła się, zostając głucha na jego pochlebstwa. — Dorzucić swoje trzy grosze oznacza (w ogólnym znaczeniu) wtrącanie się w nie swoje sprawy lub (już dokładniej) komentowanie, przedstawianie swojej opinii, kiedy zazwyczaj nie jest ona mile widziana. Zwrot ten po prostu tutaj nie pasuje. (…)
Śnieg pod jego nogami skrzypiał żałośnie. — Na Twoim miejscu pokusiłabym się na
inny epitet. Może „irytująco”? Jakku chciał być niezauważony, więc skrzypienie
pod jego stopami mogło go drażnić. (…)
Purototaipuzero, przeczytał
w myślach napis wyryty na drewnianym statywie w japońskim alfabecie kanji. (…)
Lepsze to, niż tkwić tu jak kołek jako
atrakcja turystyczna dla naukowców. —
Bez jak kołek oraz dla brzmi lepiej. (...)
Nie potrzebujesz imienia – dodał, jakby to było jasne jak słońce. (…)
Jakku nie był zainteresowany rozmową.
Targany sprzecznymi emocjami, szedł szybko,
rzucając co chwilę parę uwag niemrawo. (…)
Pokonywał grube warstwy śniegu, z
niechęcią. —
„Pokonywał z niechęcią grube warstwy śniegu.”(…)
Po chwili zatrzymał się raptownie,
zamyślony. — „Po
chwili, zamyślony, zatrzymał się raptownie.”
— Bo mnie ukradłeś — odpowiedział. — A skoro mnie ukradłeś, masz jakiś ukryty motyw, prawda? — dopytywał się, nie czekając na odpowiedź. — Android wcale się nie dopytywał. On snuł przypuszczenia i szukał potwierdzenia ich prawdziwości u Jakku. (...)
— Bo mnie ukradłeś — odpowiedział. — A skoro mnie ukradłeś, masz jakiś ukryty motyw, prawda? — dopytywał się, nie czekając na odpowiedź. — Android wcale się nie dopytywał. On snuł przypuszczenia i szukał potwierdzenia ich prawdziwości u Jakku. (...)
Możesz iść, gdzie
chcesz, robić co ci się żywnie podoba, ale pod żadnym pozorem nie daj się
złapać, dobra?
— Nie wiem, gdzie
chcę iść i nie wiem, co chcę robić. (…)
Jedyne (bez przecinka) co
wiedział, to to, że nie chce wrócić do ciasnego szklanego pomieszczenia i uczyć
się na pamięć regułek wpajanych przez osobę, która nazywała się „stwórcą”. —
Dlaczego stwórca w cudzysłowie? Android tak go nazywał, czyli to było
swego rodzaju imię, przezwisko naukowca. W dodatku były to myśli androida,
czyli można było sobie trochę poużywać. (…)
Źle traktował podwładnych, dyszał mu
nieprzyjemnie w kark, a mówiąc, wypluwał
potok śliny. (...)
Odilon wykrzesał z siebie krótkie
„dziękuję” i Jakku mógł tylko patrzeć, jak oddala się w bliżej
nieokreślonym kierunku. (...)
Spojrzawszy na zegarek, napiła się dużego łyka ciepłego napoju. (…)
Zazwyczaj to on był na jej każde
skinienie, ale nie miała zamiaru rozwodzić się nad tym egzystencjalnym
problemem. — Egzystencjalny
problem? Mimo że to była ironia, to zdanie brzmi co najmniej dziwnie. Musiałam
czytać je wolno dwa razy, by w końcu uchwycić co miałaś na myśli. (…)
Z nudy i braku lepszego pomysłu zaczęła
manewrować po kanałach telewizyjnych, aby zabić czas. — W pierwszej części zdania
wspomniałaś, dlaczego Seidi manewrowała po kanałach, więc ta druga jest zbędna
(i wręcz niepożądana). (…)
Mimo (bez przecinka) że
ranek budził się do życia, na dworze nadal było ciemno. — Zwrot „mimo że” zastrzega sobie
prawo do nietykalności. Nie stawia się między tymi słowami przecinków. (…)
W chwili, gdy szukała nerwowo w
kontaktach numeru brata, dręczyło jej głowę pytanie: czy (bez przecinka) aby
u niego wszystko dobrze? (…)
Nagle przerwała ten bieg szaleńczych
myśli, gdy jej ucho usłyszało donośne pukanie do drzwi. — „Gdy do jej ucha doszło” brzmi lepiej.
(…)
— Seidi, to ja! — Odetchnęła z ulgą, słysząc znajomą barwę głosu.
— Już idę, no. Coś ty dziś taki nerwowy, hę? — Usunęłabym to no. (…)
Przekręciła klucz w drzwiach i szarpnęła
mocno za klamkę. (...)
…dupie, dopowiedziała w
myślach, gdy Jakku zatopił brutalnie sine wargi (bez przecinka) w
jej czerwone, ledwie rozgrzane usta.
(…)
Boją
się, że ktoś przetrzepie im dupska
— przypomniał niecierpliwie, przesuwając wzrok po jej plecach. (...)
Nawet
nie wiesz, jaką miałam upojną noc. (...)
Dobrze
wiedziała, jak działają na niego te z
pozoru niewinne gesty.
Długi, jasny warkocz dygotał
niebezpiecznie na plecach. — Warkocz dygotał
niebezpiecznie? Co to niby znaczy?
Przełknęła głośno ślinę, gdy zatrzymała
się nagle przy dębowych drzwiach (bez przecinka) opatrzonych plakietką z nazwiskiem
„Ilia Smirnov”.
Ilia stał tyłem do drzwi, obserwując
sznur samochodów na ulicy przez szklistą szybę, zajmującą większą połowę
ściany. — „Ilia
stał tyłem do drzwi, obserwując sznur samochodów na ulicy przez zajmującą
większą połowę ściany, szklistą szybę.”
Na czole i pod oczyma można było dostrzec
sieć zmarszczek, zdradzające, że prawie czterdziestopięcioletni mężczyzna jest
starym wyjadaczem. —
„Na czole i pod oczyma można było dostrzec sieć zmarszczek, które zdradzały, że
prawie czterdziestopięcioletni mężczyzna jest starym wyjadaczem.”
Odniósł wiele większych i mniejszych
sukcesów w tajnym organie ścigania, dla osób wtajemniczonych znanym pod nazwą
„O-PARTS” — To
zdanie zdecydowanie wymaga przeredagowania. Przede wszystkim wtrącenie większych
i mniejszych sukcesów jest zbędne, tak samo jak przecinek i cudzysłowie;
resztę zostawiam Twojej kreatywności.
Wyglądał jak niekształtny wielokąt, ale
nadal podobał się kobietom, które od śmierci swojej żony zmieniał jak
rękawiczki. — Nie
ma czegoś takiego jak niekształtny wielokąt. Co miałaś na myśli, porównując
człowieka, który zapewne tak jak pozostałe siedem miliardów homo sapiens
posiada pewne proporcje charakterystyczniej dla rasy ludzkiej, do
niekształtnego wielokąta?
— Prototyp został skradziony —
odparł, zatrzymując dłuższe spojrzenie na niebieskich, wyblakłych oczach
Isztar. — Wyblakłe
oczy? No weź.
— To… niemożliwe — odparła na wydechu, zaciskając dłonie na oparciu krzesła (bez przecinka) obitego bliżej nieokreślonym materiałem. — Człowiek może mówić tylko na wydechu. Spróbuj powiedzieć coś, wdychając powietrze, a się przekonasz.(…)
— A jednak prawdziwe — odparł Ilia. — Z poniedziałku na wtorek android został wykradziony z głównego oddziału badawczego na Sybirze — kontynuował. — Przez Japończyków. — Jak zapewne niektórzy zdążyli już zauważyć, trzeci raz pojawia się czasownik odparł (tutaj i w cytacie powyżej).
— To… niemożliwe — odparła na wydechu, zaciskając dłonie na oparciu krzesła (bez przecinka) obitego bliżej nieokreślonym materiałem. — Człowiek może mówić tylko na wydechu. Spróbuj powiedzieć coś, wdychając powietrze, a się przekonasz.(…)
— A jednak prawdziwe — odparł Ilia. — Z poniedziałku na wtorek android został wykradziony z głównego oddziału badawczego na Sybirze — kontynuował. — Przez Japończyków. — Jak zapewne niektórzy zdążyli już zauważyć, trzeci raz pojawia się czasownik odparł (tutaj i w cytacie powyżej).
— Skąd wiesz? — zapytała szybko z
pozoru spokojnym głosem, choć tak naprawdę miała ochotę rzucić
krzesło przez długość obszernego korytarza. — Po co to szybko, skoro
napisałaś już z pozoru spokojnym głosem (wydaje mi się zresztą, że te
dwa sposoby wykonywania czynności się wykluczają)? Ilość zbędnych
przymiotników przytłacza. Poza tym „choć tak naprawdę miała ochotę rzucić
krzesłem” brzmi lepiej. Prosto, bez zbędnych szczegółów.(…)
Zawsze podziwiał jej wiarę w japoński
naród, który starała się uchronić, jak
tylko mogła. — Naprawdę
sądzisz, że ta kobieta była w stanie uchronić Japończyków przed wszystkimi
niebezpieczeństwami? I co ma do tego jej wiara w skośnookich? Po chwili
refleksji mam wrażenie, że miałaś na myśli tutaj nagminne usprawiedliwianie ich
poczynań. Jeśli tak, zmień czasownik.
Przecież to ona była jednym z
pomysłodawców projektu „Purototaipuzero”. — Jeżeli stosujesz kursywę, to
niepotrzebny Ci już cudzysłów.
Świadek widział rodzeństwo Fukusei,
którzy od niepamiętnych lat wspomagają grupę terrorystów, ukrywającą się pod
nazwą Rząd. — Niepamiętnych
lat brzmi dziwnie. Może zastąp to zwrotem „odkąd pamiętał”? Poza tym widział i wspomagają to
czas przeszły i teraźniejszy, narrator zaczął trochę Ci szwankować. (…)
Zawsze go podziwiała, mimo dziwacznych
upodobań, ale dziś ciężko było jej na sercu, gdy musiała przyznać przed samą
sobą, że nie miał racji. —
Nie rozumiem przede wszystkim, co ma podziwianie jego osoby do tego, że było
jej ciężko na sercu. Przeczytaj to zdanie jeszcze raz, a zrozumiesz, że
nie ma ładu i składu. Poza tym mam rozumieć, że to że go podziwiała było
czymś niespotykanym, ponieważ on miał dziwaczne upodobania (osób które miały
dziwaczne upodobania się przecież nie podziwia)? Tak wynika z kontekstu.
Co więcej, miała tylko dziesięć dni, nie licząc tego, aby odnaleźć rodzeństwo, którego niesława doszła nawet do skromnych rosyjskich progów i przejąć „Prototyp zero”. — O Jeżu, ale tutaj pogmatwałaś. Po pierwsze dlaczego Protopop zero napisałaś w cudzysłowie? Skoro tak go nazywano, to jest jego „imię” i cudzysłów jest zbędny (to tak, jakbyś wyraz „pralka” brała w cudzysłowie). A pomijając to, zdanie jest zdecydowanie za skomplikowane i skopałaś składnię. Przyjrzyj mu się: Co więcej, miała tylko dziesięć dni(wtrącenie) i przejąć „Prototyp zero”. Z kontekstu wynika, że wspomnienie o rodzeństwie jest informacją podrzędną (zastosowanie zwrotu nie licząc), a na końcu dajesz spójnik i. Do przeredagowania.
Co więcej, miała tylko dziesięć dni, nie licząc tego, aby odnaleźć rodzeństwo, którego niesława doszła nawet do skromnych rosyjskich progów i przejąć „Prototyp zero”. — O Jeżu, ale tutaj pogmatwałaś. Po pierwsze dlaczego Protopop zero napisałaś w cudzysłowie? Skoro tak go nazywano, to jest jego „imię” i cudzysłów jest zbędny (to tak, jakbyś wyraz „pralka” brała w cudzysłowie). A pomijając to, zdanie jest zdecydowanie za skomplikowane i skopałaś składnię. Przyjrzyj mu się: Co więcej, miała tylko dziesięć dni(wtrącenie) i przejąć „Prototyp zero”. Z kontekstu wynika, że wspomnienie o rodzeństwie jest informacją podrzędną (zastosowanie zwrotu nie licząc), a na końcu dajesz spójnik i. Do przeredagowania.
— Pieprzony drań — mruczała pod nosem
Seidi, gdy zgramoliła się z łóżka, opatulona po uszy białym prześcieradłem. — „(...) zamruczała pod nosem Seidi, gdy,
opatulona po uszy białym prześcieradłem, zgramoliła się z łóżka.” Czy tak nie
brzmi naturalniej? A poza tym między mruczała a „zamruczała” jest
różnica, której nie zauważyłaś. (…)
Miała wrażenie, że za chwilę pęknie jej
głowa na dwie połówki. —
Na Twoim miejscu usunęłabym zwrot na dwie połówki.(…)
— Dzięki za gówniany komplement —
warknęła pod nosem – ale nie gadamy o mnie, do jasnej cholery! – Gdyby stała, na pewno przytupnęłaby nogą i założyła ręce na
klatkę piersiową, ale nie miała siły. —
Jak dla mnie wtrącenie warknęła pod nosem nie rozdziela tego samego
zdania. Przeczytaj, pomijając je: Dzięki
za gówniany komplement, ale nie gadamy o mnie, do jasnej cholery! Dziwne
zdanie, nieprawdaż? Ostatni zwrot: na co nie miała siły? Nie rozumiem o co
chodzi w tym zdaniu. (…)
Kierowany ojcowskim instynktem, położył
chłodną dłoń na rozgrzanym czole dziewczyny. — Jakku był jej bratem. O jakim ojcowskim instynkcie
piszesz?
— Masz gorączkę — wypomniał po
chwili i skarcił ją spojrzeniem. —
Zamiast wspomniał, powinno być „oświadczył”. (…)
— Nie wzięłaś wczoraj antybiotyku,
prawda? — dopytywał się dalej. —
On się wcześniej coś jej pytał? Powiedział tylko, że ma gorączkę...
Seidi była jak małe dziecko, które trzeba
pilnować na każdym kroku, co czasem Jakku imponowało, a czasem doprowadzało do
skrajnej rezygnacji. — Proszę
Cię, co jest takiego imponującego w nieporadności? Użyłaś złego słowa. (…)
Nawet (bez przecinka) gdy
próbował w tej kwestii przemówić dziewczynie do rozsądku, musiał się
liczyć ze sromotną przegraną. (…)
— Dla twojego też, prawda? —
zagadnęła, częstując swojego brata ironią. — Prędzej czy później to świństwo
przeniesie się na ciebie — odparła triumfalnie, upadając na łóżko i kryjąc
twarz w poduszce. —
Ona go zagadnęła? Przecież Jakku i Seidi rozmawiają już od około minuty! W
drugim „wtrąceniu narratora” bardziej pasowałby mi czasownik „dodała”
niż odparła. (…)
— W przeciwieństwie do ciebie, stosuję się do etykiety dołączonej do
opakowania — odparł, żałując w duchu, że Seidi nie potrafiła dostrzec subtelnej
różnicy pomiędzy swoim egoizmem a jego czystymi intencjami.
Jakku obszedł całą długość pokoju i
zerknął przez nieco brudne i wyświechtane zasłony zawieszone na karniszu. — No chyba wiadomo, że zasłony
zawieszone są na karniszu. Zbyt dużo przymiotników, ot co.
Śnieg padał gęsto, nie dając wytchnienia
ulicom, toteż nowy dzień był spowity ciemnością, a ulice nie były tłoczne. — Hm... Biorąc pod uwagę fakt, że jeżeli
padałby śnieg, to wcale nie było ciemno (w końcu biel odbija światło), można
łatwo stwierdzić, że w tym pokoju nikt dawno nie mył okien. (...)
— Dzień dłużej nikomu nie
zaszkodzi (bez kropki) – kontratakowała, wydmuchując
nos w chusteczkę higieniczną. (...)
Rudzielec podszedł do dużej, drewnianej
szafy (bez
przecinka) zajmującej jedną drugą ściany w sypialni. —Troszkę za dużo przymiotników tu
się nazbierało (znowu). (…)
— Musimy się stąd ewakuować. Jak najszybciej i jak najdalej. (…)
— Spakuj nas. — Wyciągnął z szafy
czarną torbę i ubrania dla siebie. —
„Wyciągnął z szafy czarną torbę i swoje ubrania.” (…)
Zawodzenie wokalisty (bez przecinka) zmusiło
roztargnioną Fidorovnę do zamknięcia książki, bo i tak nie potrafiła się skupić
na drobnym, czarnym druku. —
Wiadomo, że druk jest czarny; drobny zazwyczaj też, chyba że czytała książeczkę
dla dzieci. Nie, to nie jest ironia. Próbuję zwrócić Ci uwagę na to, ile
oczywistości tłumaczysz. (…)
— Wybacz, utknęłam w korku — zaczęła
tłumaczyć się szybko, będąc pewna, że to rozgniewany Ilia dzwoni, aby łaskawie
przypomnieć jej o zebraniu, na którym mieli omówić sytuację wysp
Kurylskich. (…) — Mogę się z nim zobaczyć? — zapytała szybko, czując
oszalałe kołatanie serca w piersi. — Powtórzenie
słowa szybko, który moim skromnym zdaniem jest w pierwszym przykładzie
zbędny. (...)
Pokój śmierdział
specyficznie. (...) Rozglądnęła się po przesadnie czystym pokoju, a
swoje spojrzenie zatrzymała dłużej na sylwetce Dmitrija Ivankova (bez przecinka) pogrążonego
we śnie. — Powtórzenie słowa pokój. Zresztą, można się
chyba domyślić, że Isztar akurat rozgląda się po pokoju, więc przeredagowanie
tego zdania byłoby mile widziane.
Przez te całe dwa lata pomiędzy nimi
zaiskrzyła mocna więź, a Fidorov nie wiedziała w nim już tylko kochanka, a
partnera na całe życie. —
Więź się zacieśnia, ale nie iskrzy. Zaiskrzyć za to może między dwoma osobnikami,
zazwyczaj różnej płci, kiedy to flirt się udał (dobrze, wgłębiać się w to nie
ma sensu, gdyż sytuacji na „zaiskrzenie” może być naprawdę wiele).
Wsłuchiwała się w jego czysty, ale nadal płytki oddech, przypatrując się zniekształconej twarzy przyjaciela. — Źle dobrałaś przymiotnik. Oddech może być świeży, płytki, szybki; albo odwrotnie: śmierdzący, głęboki i powolny; ale żeby czysty?
Wsłuchiwała się w jego czysty, ale nadal płytki oddech, przypatrując się zniekształconej twarzy przyjaciela. — Źle dobrałaś przymiotnik. Oddech może być świeży, płytki, szybki; albo odwrotnie: śmierdzący, głęboki i powolny; ale żeby czysty?
Musiała z przykrością stwierdzić, że uczucia, którymi go obdarzyła, zostały rozwiane przez bezlitośnie upływający czas. — Bardziej by mi tu pasowało „unicestwione”, „zgaszone” itp. zamiast rozwiane. Rozwiać można wątpliwości.
— Cieszę się, że przyszłaś, Isztar —
wyszeptał cicho, zmęczonym głosem, wypartym ze wszystkich emocji. Zakaszlał
cicho, odwracając twarz w przeciwną stronę. — Powtarza się słowo cicho. (…)
Pomyślała, że Ivankov żartuje, bądź postradał zmysły i obie te opcje wydały
się kobiecie prawdopodobne, ale czując jego ciepłą dłoń na swojej zimnej od
mrozu i widząc zdeterminowany błysk w zielonym oku, zrozumiała. (…)
Poczuł, jak
nagle zaschło mu w gardle.
— Dima, wszystko w porządku? —
zapytała zaniepokojona Isztar, patrząc, jak
przyjaciel nagle zbladł. — Poprawiłam to pobladł, ale teraz,
zamiast patrząc, musiałabyś wstawić „zauważając”.
— Lekarza! – krzyczała, wbiegając
na korytarz.
– Lekarza! (…)
Poczuł przyjemne ciepło (bez przecinka) wypełniające
każdą komórkę jego ciała. (…)
Przełknął głośno ślinę. Filar, który
utrzymywał go jeszcze przed chwilą przy życiu, runął,
zamieniając się w kupkę gruzu. (…)
Wyglądała tak mizernie, że Jakku miał
wrażenie, że byle podmuch wiatru mógłby ją dotkliwie skrzywdzić. (…)
— Chciałabym wziąć jedną. Ty zawsze siedzisz, patrzysz na nie i się smucisz — wyjaśniła. — Gdybyś miał tą jedną, byłoby już wszystko okej, prawda?
Po niewielkim pokoju na poddaszu rozniósł
się jęk bólu, zagłuszony przez głośny huk. — „Po niewielkim pokoju na poddaszu rozniósł się,
zagłuszony przez głośny huk, jęk bólu.” Przy imiesłowach przymiotnikowych nie
stosuje się przecinków, jednak Ty piszesz tak dziwne zdania, że na pierwszy
rzut oka nie wydaje się błędne. Zwróć jednak uwagę na to, iż przecinek
oddziela samodzielne części zdania. Zagłuszony przez głośny huk nie spełnia tych warunków; jest
raczej wtrąceniem, które powinno znaleźć się pośrodku.
Jakku, bazgroląc kilka niedbałych słów na kartce papieru, nawet nie podniósł wzroku. — Wiadomo że jak kartka, to papieru. (...)
Jakku, bazgroląc kilka niedbałych słów na kartce papieru, nawet nie podniósł wzroku. — Wiadomo że jak kartka, to papieru. (...)
Reisa nigdy nie potrafiła się nadziwić bliźniakowi, jak mógł mieszkać w takich spartańskich warunkach.
Zawsze, gdy przekraczała próg małego
pokoju, miała ochotę pozbierać walające się po kątach papiery i poukładać
rozrzucone ubrania, ale zamiast tego, usiadła obok niego na zaścielonym
niedbale łóżku, opierając plecy o ścianę (bez przecinka) wymalowaną
jasną czerwienią. (…)
— Wskoczyłbyś za kimś w ogień? —
zaciekawiła się nagle, odgarniając z czoła włosy koloru, którego nikt nie
potrafił zidentyfikować. — Ja
również. Napisz chociaż czy są ciemne czy jasne, bo nie wiem, czy ona ma na
głowie tęczę, czy po prostu ludzie w jej otoczeniu mają zbyt ubogie słownictwo,
by nazwać ten odcień.
„Cherubinek”, mówili wszyscy, na co Reisa
zawsze czuła ukłucie zazdrości w piersiach. — „Ukłucie zazdrości” jest przenośnią, nikt tak
naprawdę nie czuje fizycznego bólu, więc podawanie przez Ciebie miejsca owego ukłucia jest,
z całym szacunkiem, śmieszne (nie naśmiewam się, ale chyba przyznasz, że jest
to trochę zabawne). (…)
Jakku natomiast był ulubieńcem ojca i
nawet matki, która chociaż skrycie, faworyzowała go i zawsze służyła ciepłym
słowem. — Zdanie
do poprawy. Po pierwsze: jeżeli wstawiłaś nawet, to to i jest
zbędne; po drugie: chociaż...? Jeżeli użyłaś tego słowa, dałaś do
zrozumienia, że nastąpi dalszy ciąg zdania. A tak to wygląda ono, jakby je w
połowie przerwano.
Czasem marzyła, aby poszedł i nigdy nie wrócił, ale później przypominała sobie, że te pobudki były egoistyczne do granic możliwości. W końcu tylko on, jej najukochańszy braciszek, zmieniał podkłady na rozgrzanym czole i dotrzymywał towarzystwa nawet do późnej nocy. — Tutaj widzę wyraźny błąd logiczny. To ta dziewczyna jest wdzięczna czy nie? Rozumiem, są sytuacje, gdy człowiek jest wewnętrznie rozdarty, ale żeby chcieć, by troszczący się o nią brat poszedł i nigdy nie wrócił, ponieważ był bardziej lubiany, to szczyt pychy. (…) ale później przypominała sobie, że te pobudki były egoistyczne do granic możliwości; jakoś nie czuję tego tragizmu uczuć. (…)
Czasem marzyła, aby poszedł i nigdy nie wrócił, ale później przypominała sobie, że te pobudki były egoistyczne do granic możliwości. W końcu tylko on, jej najukochańszy braciszek, zmieniał podkłady na rozgrzanym czole i dotrzymywał towarzystwa nawet do późnej nocy. — Tutaj widzę wyraźny błąd logiczny. To ta dziewczyna jest wdzięczna czy nie? Rozumiem, są sytuacje, gdy człowiek jest wewnętrznie rozdarty, ale żeby chcieć, by troszczący się o nią brat poszedł i nigdy nie wrócił, ponieważ był bardziej lubiany, to szczyt pychy. (…) ale później przypominała sobie, że te pobudki były egoistyczne do granic możliwości; jakoś nie czuję tego tragizmu uczuć. (…)
— Do łóżka — zarządził natychmiast.
Jego siostra już od dnia narodzin była słabego zdrowia i filigranowej wagi. — Filigranowej można być
budowy, nie wagi. (…)
— Już, natychmiast — rozkazał, nagle
strasznie rozzłoszczony. Objął ją jeszcze na krótko i wstał, dając do
zrozumienia, że nie zniesie sprzeciwu. — Tato mówił, że masz mnie
słuchać, bo jestem starszy. (…)
Ojciec, jako
Rosjanin i chrześcijanin z krwi i kości, celebrował
w domu święta, a Jakku miał za złe rodziom, że zapomnieli o zbliżającej się
pierwszej rocznicy śmierci swojej jedynej córki.
Śnieg wyjątkowo jak na Japonię prószył
niesamowicie, a zimno szczypało go w nos i nawet czapka nasunięta na uszy, szal
oplatający szyję i bawełniane rękawiczki nie chroniły przed mrozem tak jak
powinny. — Przymiotnik wyjątkowo jest abstrakcyjny i samo
w sobie napisanie, że w Japonii rzadko prószy wyjątkowy śnieg, jest błędne.
Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia (więcej komentować nie trzeba). Ale w
gruncie rzeczy już o to bym się nie czepiała, to tak przy okazji; mam na
celowniku inny błąd: bo niby co oznacza w ogóle wyjątkowy śnieg? Gdybyś
napisała, że ten śnieg wydawał się Jakku wyjątkowy, albo że on
powiedział, że jest wyjątkowy, wtedy ok. A tak to niepoprawnie.
Szedł byle przed siebie wśród tysiąca
krętych uliczek Kobe, ułożonych dla chłopca w prawdziwe bezdroża. — Ten sam błąd z imiesłowem
przymiotnikowym o którym wcześniej pisałam. (…)
Po chwili usłyszał za sobą ciche szmery,
ale się nie obrócił, pewien, że
nadopiekuńczy pan Michałkov go dogonił i będzie suszył ciągle jeszcze dziecięcą
głowę „złotymi” radami.
Jakku zatrzymał się raptownie, chociaż
buntowniczy rozum podsyłał sygnały, aby biegł ile sił i jak najdalej. — Aby biegł ile sił wystarczyłoby.
Wiadomo o co chodzi.
Obrócił się odważnie, małe rączki zaciskając w piąstki. Nieznajomy spojrzenie miał nie do odszyfrowania, wąskie, nieco sine wargi wykrzywione w delikatnym, dobrodusznym uśmiechu, o policzkach rumianych od mrozu i włochatej czapce na głowie, spod której uwolniło się kilka czarnych jak smoła kosmyków.
Obrócił się odważnie, małe rączki zaciskając w piąstki. Nieznajomy spojrzenie miał nie do odszyfrowania, wąskie, nieco sine wargi wykrzywione w delikatnym, dobrodusznym uśmiechu, o policzkach rumianych od mrozu i włochatej czapce na głowie, spod której uwolniło się kilka czarnych jak smoła kosmyków.
— Ale nietakt — przyznał mężczyzna,
śmiejąc się z taką charakterystyczną chrypką, że chłopiec miał wrażenie, że
znał już skądś ten śmiech. — Nie
rozumiem tego zdania. Faceta nie znał, ale jego śmiech tak. Radziłabym
przeredagować.
Bał się, że drugi kolejny te słowa nie
przejdą mu przez gardło. — „Bał
się, że kolejny raz słowa te nie przejdą mu przez gardło.”
— Jutro, o równej dwunastej pod
sebun irebun. — Mężczyzna przedstawił szybko sytuację i
przerwał połączenie. — „Jutro, punkt dwunasta, pod sebun irebun.”
Jakku syknął z bólu, odkładając słuchawkę
na swoje pierwotne miejsce. — To pierwotne
mogłaś sobie podarować. Słowo to ma coś z mistycyzmu, na pewno używanie go w
odniesieniu do widełek (czy czego tam) jest nie na miejscu. (…)
Wstyd było jej trochę, że w tak smutnym
czasie (bez przecinka) znalazła lekarstwo na pocieszenie. — Miałaś na myśli „krótkim”
czy smutnym? Jeżeli to drugie, to zdanie brzmi dziwnie.
I
na tym kończę moją pierwszą niestandardową ocenę. Pewnie nie jest najlepsza,
ale luźny styl wypowiedzi zdecydowanie bardziej mi odpowiada. Mam nadzieję,
Kanako, że mimo tego chaosu panującego w poście, chociaż ociupinkę pomogłam Ci
w prowadzeniu bloga i przybliżyłam do wyższego szczebla w hierarchii
pisarczyków. Naprawdę masz w sobie to „coś”, widać to od razu, tylko brakuje Ci
szlifu. Weź moje rady pod uwagę (oddzielając te, według Ciebie, istotne od
nieistotnych) i ciesz się, bowiem otrzymujesz ode mnie ocenę cztery (74 na 100
punktów), czyli jesteś Średniakiem! To chyba odpowiednia ocena, bo choć z
początku myślałam o piątce, tak teraz wydaje mi się, że punkty nie kłamią.
Bywaj!
Wow. Pierwsza twoja ocena nieszablonowa, a według mnie jest bardzo dobra. Chyba nawet lepiej piszę się taką niż szablonową. Co z tego, że krótsza. Ważne, że wypowiedziałaś się na tyle ile było to możliwe.
OdpowiedzUsuńDzięki, Dementorko, że pofatygowałaś się przeczytać chociaż pobieżnie ocenę. Wiem, jakie masz problemy ze skupieniem się, więc zdaję sobie sprawę, że to nie lada poświęcenie. ;)
UsuńNie spodziewałam się oceny nieszablonowej i choć nie mam czasu, by przeczytać całą, niedługo na pewno to zrobię;) Podoba mi się styl pisania, na bieżąco i lekko. Uczę się od Ciebie drobiazgowości przydatnej przy ocenianiu. Sama boję się oceny nieszablonowej, bo w moim wykonaniu byłaby za długa i przypominałaby lanie wody, ale Ty naprawdę dobrze sobie poradziłaś;)
OdpowiedzUsuńMoże zalinkuj adres bloga?
UsuńDzięki. Cóż, jak dla mnie ta ocena nie jest na tyle dobra, by tak ją zachwalać, ale doceniam, że chciałaś być miła. Szczerze powiedziawszy to JA powinnam się od Was uczyć, jestem tutaj, zdaje się, najmniej doświadczona, dlatego pochłaniam Wasze oceny, i choć tego w komentarzach nie widać, na prawdę mi pomagacie samym ich pisaniem.
UsuńBardzo ślicznie dziękuję za ocenę ;* Komentarz jest w trakcie tworzenia i najpóźniej pojawi się jutro ^^
OdpowiedzUsuńPoczątek oceny napisany strasznie chaotycznie. Miałam wrażenie, że nie możesz odnaleźć się w tym typie oceny. Jednak z każdym zdaniem szło Ci lepiej i myślę, że jeszcze dwie, trzy takie oceny i będziesz zbierać pokłony :>
OdpowiedzUsuń"Dużo przedstawiasz natomiast szczegółów, które mało mnie obchodzą" - słowo "natomiast" zastąpiłabym np "ale", bo w pierwszej chwili nie mogłam się połapać, o co chodzi. Zdarza Ci się również nadużywać "no dobrze", "no to" chyba nawet "no więc" na początku zdania. W większości przypadków wystarczy te zwroty usunąć i zdanie nadal będzie miało sens ;)
Nawiązując do początku mojego komentarza - końcówka była już o wiele lepsza, naprawdę. Widać, że pod koniec wkręciłaś się w ocenę, a co za tym idzie, lepiej się czytało. Mam nadzieję, że pokusisz się o napisanie jeszcze kiedyś oceny nieszablonowej ^^
8 grudnia trzymam kciuki! Jak tylko wrócisz do domu, napisz, jak Ci poszło! :)
Pozdrawiam ^^
Dzięki za szczerość. Początki bywają trudne i choć zdawałam sobie sprawę, że ocena dla Kanako nie będzie najlepsza, chciałam chociaż spróbować. Przeczytałam wczoraj ją jeszcze raz i przyznaję Ci rację - zdecydowanie za dużo niepotrzebnych wtrąceń. Ocenę jednak opublikowałam i nie będę jej już poprawiać. Pozostaje mi jedynie wyciągnąć wnioski do następnej recenzji. Nawiasem mówiąc, choć nadal utwierdzona jestem w przekonaniu, iż łatwiej pisało się niestandardową, zaprzestanę (na razie!) na szablonowych. Zbyt dużo rzeczy mi umknęło.
UsuńWitaj ;)
OdpowiedzUsuńJesteś jak dotąd pierwszą osobą, której udało się zinterpretować cytat na belce i naprawdę jestem bardzo szczęśliwa z tego powodu, bo większość oskarżała mnie o wątki miłosne w roli głównej. Cytat odnosi się do Jakku, ale także Reisy, wszak pytanie, która mu siostra zadawała nie były zabiegiem przypadkowym ;)
Wszyscy wychodzą z założenia, że dyktatorem jest "ktoś", nie mogę w to uwierzyć. A jakby powiedział, że dyktatorem jest "coś"? ^^
Och, powtórzę się. Jesteś pierwszą osobą z oceniających, która skojarzyła Seidi z postacią na krześle i sytuacją w opowiadaniu. No i bardzo ładnie przełożyłaś tę sytuację na słowa. :)
Pytasz po co jest "Udział biorą", a no po to, aby gdziekolwiek była chociaż lista bohaterów występujących w opowiadaniu, bo jak pewnie zauważyłaś nigdzie nie mam podobnej zakładki. Myślisz, że powinna zrobić taką imitację zakładki i wyrzucić etykiety? ;)
Prolog to kwestia sporna. Miałam tyle razy ochotę napisać go jeszcze raz, od nowa, ale i są jego przeciwnicy i fani, że w końcu skapitulowałam. Z drugiej zaś strony stwierdziłam, że skoro to "zerówka" powinnam skupić się na minimalizmie, coby czytelnika zbyt nie odstraszyć ciężką jakością i długością. I chyba dlatego zostawiłam go koniec końców w takiej postaci. Dawnej. Niezmienionej. Seidi często mówi nie na temat i zazwyczaj osobie, bo jest egoistką i cholernie irytującą postacią itp, itd. Otóż ten szczegół był bardzo ważny, bo miał w swoje odzwierciedlenie w zdaniu "Rzucił ukradkowe spojrzenie na zadrapanie na brzegu lewej dłoni(...). Chciałam zasugerować delikatnie, że "rodzeństwo" łączy specyficzna więź.
Co zaś tyczy się opisów osób, wyszłam z założenie, że na to będę mieć jeszcze dość czasu w rozdziałach następnych. ;)
Jeśli zaś chodzi o rozdział pierwszy, Seidi celowo nie podkreśliła, gdzie jest Prototyp, bo Jakku już wcześniej podejrzewał miejsce, w którym się znajdował, ponieważ jako można się domyślić chodził już za tym naukowcem bóg wie ile, Seidi chciała się upewnić, a skoro mogła przy tym ozdobić trochę ciało ludzkie, to zrobiła to z największą przyjemnością, wszak uważała, że Jakku się myli, a Fukuseiówna nie umie się przyznać do błędu.
Zorganizowanej przestępczości tak czy siak nie powinno się ignorować, zwłaszcza jeśli chodzi o sprawy nielegalne.
Dlaczego poszło tak łatwo? To cześć fabuły. Nie mogę zdradzić, powiem tylko, że ktoś im pomógł ułatwić to zadania. Dlatego zamiast dwudziestu był tam tylko jeden ochroniarz. Pomogło w tym także zdolności Jakku, jako, że jest niewidoczny dla kamer (sygnalizowałam to tym, że Odilon nie mógł go dostrzec w lustrze).
"Prototyp zero" był tajnym wynalazkiem. Wiedziała o nim tylko garstka. Uwierz, żaden normalny obywatel nie miał o tym projekcie zielonego pojęcia. Jakby tak było, zdajesz sobie sprawy jaki byłby to łakomy kąsek? Nawet wolę o tym nie myśleć, zwłaszcza, że Prototyp uchodził za żywą broń.
Jakku podąża za wolnością "Od tej chwili jesteśmy wolni. Słyszysz, wolni" i wierzy także w walutę "Światem rządzi pieniądz, mamy kupę pieniędzy.". Jego poczynania streszczają się w piosence the Beginning " Zaryzykuję wszystkim dla Ciebie. (...)" , co zaś odnosi się do pewnego motywu retrospekcji "Wyśledziwszy spadającą gwiazdę, zamknął oczy i w myślach wypowiedział życzenie." i "Wiesz, Reisa, może byłoby warto, nie?". Jakku nie ma nic do stracenia, robi wszystko. aby odzyskać wolność za cenę swojego życia.
Tak powinnam to zwalić na swoje "widzimisię", ale nawet wtedy były gdzieś blisko osoby, który zależało na milczeniu Ivankova. Bo co by było, gdy powiedział prawdę, o kilka słów za dużo?
OdpowiedzUsuńJakku nie badał nocą ciała Seidi tylko wczesnym rankiem ;) Usprawiedliwię go tylko tym, że był cholernie zmęczony, a człowiek, który jest zmęczony raczej nie myśli o takich rzeczach, prawda? ;)
Dima od samego początku był skazany na porażkę Jego śmierć raczej nie miała być ani poruszająca ani burzliwa, miała być faktem i dowodem, ze jeśli ktoś wpakuje się w porachunki czasem kończy swoje życia szybciej niż powinien z biologicznego punkty widzenia. Jednak Ivankov w historii "dyktatora" nie zakończył swojej kariery. Nie ma więc nic do stracenia :)
Uważam, że "chora" to bardzo miłe dodatek, do tego co mi czasem siedzi w głowie ;)
Dziękuję, że pochwaliłaś postać Reisy (bo zazwyczaj jest tematem przemilczanym przez oceniające i sama nie wiem dlaczego). A skoro jesteś ciekawa to odebrałam to na swoim rozum - informuje kawałek po kawałeczku, nie mówię za wiele, aby czytelnika nie zalała fala nagłych informacji, ale na tyle, aby czytelnik mógł sobie uzmysłowić dyktatorską rzeczywistość.
Z postacią Laviego jest taki jednak problem, że on swoje eksperymenty traktuje bardzo przedmiotowe, przekłada je jedynie na to, co mogą mu zaoferować tudzież na to, ile na nich zarobi. Jedyny eksperyment, któremu się oddał po całości był Prototyp (i nadal próbuje ingerować w jego istnienie).
Czuję się trochę dziwnie, gdy "dyktator" został porównywany do MS, ale biorę to na klatę ;) Teraz wydaje się to wszystko poplątane, popsute itp., ale rozwiązanie jest naprawdę proste, aż sama się dziwię, że nikt nie ma już żadnych podejrzeń.
Wiem, że Isztar jako Neksus może wydać się komiczna, ale wydaje mi się, że tak właśnie powinno być. Po za tym drogi Fidorov i mojej ukochanej postaci z "dyktatora" musiały się kiedyś skrzyżować. Uznałam to za dobry moment :D
W moim opowiadaniu protagonistów jest kilku. Nie mam nawet zamiaru określać kto jest ważniejszy Seidi czy Jakku, choć zdecydowanie ten drugi wysuwa się na prowadzenie, prawda? Nie zrozumiem, a co chodzi z tym "zaślepieniem", ponieważ traktuje to opowiadanie jak kolejny warsztat, jeden z ostatnich, notabene, bo już mam w głowie chytry plan, aby przerzucić się na same fanfiction ;)
Co do łatwości zadań w "dyktatorze". Wszystko ma swoje uzasadnienie, czy to klonowanie (wszak Taira jest członkiem Rządu), czy kradzież, a nawet pobicie. Co zaś się tyczy parowania Seidi, Jakku zdecydowanie nie ma do kogo się zwrócić, ponieważ jest poszukiwany, dlatego szuka swojej siostrzyczki na własną rękę. Dobrze wie jakby mogłoby się to skończyć, gdyby zwrócił się do kogoś o pomoc.
Co zaś tyczy się kreacji bohaterów, nie chce się na ten temat wypowiadać, bo zabiegiem celowym było to, aby Jakku był trochę "kukłą" sterowaną przez życie. Jeśli chodzi o przyszłości Seidi, innej już niestety nie będzie, bo uważam, że te informacje były wystarczające. Zaś Isztar to nadal postać świeża i pewnie napomknę coś o jej życiu wcześniejszym i doczesnym przy okazji.
Dziękuję za wypisanie wszelakich błędów.Osobiście uważam, że ocena nie była zła, a czekanie też mi ni przeszkadzało, wszak czeka się czasem dużej. Nawet kilka miesięcy, pół roku albo i rok, więc miesiąc zwłoki to naprawdę nic takiego. Dziękuję za poświęcenie czasu "dyktatorowi". Pozdrawiam ;*
Kiedy czytałam Twój komentarz, mruknęłam wulgaryzm, co mi się rzadko zdarza. Nie, nie jestem do Ciebie źle nastawiona, tylko nie mogę uwierzyć, jak dużo rzeczy przeoczyłam. Kiedy pisałam Twoją ocenę, nie byłam w najlepszym stanie psychicznym, co nie jest usprawiedliwieniem, lecz powodem, toteż wybacz.
UsuńZ tą "Modą na Sukces" było pół żartem, gdyż niektóre sceny były na prawdę... przewidywalne? Cóż, trudno znaleźć odpowiednie określenie. Nie będę się zbytnio rozpisywać, wolę zostawić swoje uwagi na komentarze pod rozdziałami, ale na prawdę pomysł na "Dyktatora" jest świetny i liczę, że nie zaczniesz się marnować przy fan fiction.
Tego w ocenie zapomniałam napisać, a to jest ważne: jak dla mnie masz, nie wiem czy talent, ale na pewno predyspozycje do pisania. Twoją mocną stroną jest umiejętność budowania napięcia, co myślę, ze "Dyktatorowi" daje dodatkowy plus.
Jak dla mnie lepszym pomysłem jest zakładka z bohaterami niż te linki. Zdecydowanie.
Ach, i jeszcze jedno! Podczas pisania oceny przeprowadziłam wywiad z jedną z Twoich czytelniczek. Nie zdradzę nicku, lecz powiem, iż masz na prawdę prawdziwą zwolenniczkę swojej powieści (nie użyję tutaj słowa "fan", niektórym może się źle kojarzyć). Właściwie to niepotrzebnie to piszę, ale pomyślałam, że pewnie będzie Ci miło, gdy przeczytasz o wiernych czytelnikach.
Wybaczam, bo osobiście uważam, że to jedna z najlepszych ocena jaką otrzymałam kiedykolwiek i jestem ci za nią naprawdę wdzięczna. ;)
UsuńSłyszałaś kiedy może o mandze/anime "One Piece"? Tam jest fabuła tak otwarta, jest tylko tajemnic i bohaterów, że właściwie z dowolnego fragmentu można zrobić kupę dobrego faficku i snuć własne domysły ^^
Bardzo dziękuję za komplementy. ;)
Właśnie ją stworzyłam. Mam nadzieję, że taki charakter zdecydowanie wystarczy. ^^
Naprawdę? Jestem niezwykle zdziwiona, że "dyktator" może mieć wielbicieli, raczej myślałam, że ludzi czytują, aby zabić nudę i zająć się czymś w wolnej chwili. Jest mi bardzo miło ;)
O, ocena nieszablonowa. Osobiście właśnie takie preferuję, bo nie czuję się ograniczona prze kryteria, ale fakt jest taki, że i tak czasem się nimi sugeruję, żeby wiedzieć mniej więcej o czym jeszcze powinnam napisać, co uwzględnić, o czym zapomniałam.
OdpowiedzUsuńJak na pierwszy raz, wyszło Ci całkiem nieźle. Jak już tam hope wspomniała, na początku zapanował mały chaos, ale to zrozumiałe. Musiałaś się w nowym stylu odnaleźć i fakt, iż do końca poradziłaś sobie bardzo dobrze, jest godny oklasków. Poza tym, trzeba zauważyć, że nowa forma oceny nie przeszkodziła Ci w zapełnieniu jej wieloma przydatnymi radami i konstruktywną krytyką. Myślę, że jak się przyzwyczaisz, to kolejne oceny nieszablonowe będą Ci szły bardzo łatwo.
Cieszę się, że spróbowałaś czegoś nowego, bo całkiem przyjemnie się to czytało. Pozdrawiam serdecznie!
Dziękuję. Nie jestem pewna czy aby recenzja ta aż tak dobrze mi wyszła, nawet jak na pierwszy raz. Ty również napisałaś ocenę nieszablonową i była ona o wiele lepsza, ba, nie ma co porównywać. No ale uczymy się na błędach, prawda?
UsuńNa prawdę wyszło Ci ok i, owszem, uczymy się na błędach, więc kolejna wyjdzie Ci jeszcze lepiej. No i nie przesadzajmy z tą moją oceną ;p Po prostu może mam z nieszablonowymi większe doświadczenie ;)
UsuńHej :) Mam małe pytanie do Summer-Sky:
OdpowiedzUsuńCzy napisałaś już ocenę wyglądu? Nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli zmienię szablon?
Napisałam, jakbyś mogła poczekać jeszcze troszkę z tą zmianą. Ten weekend będę mieć troszkę luźniejszy, postaram się dokończyć Twoją ocenę, ale niestety nie obiecuję.
UsuńLeana, obiecuję, że oczytam Twoją ocenę po powrocie z zajęć i wtedy skomentuję. A teraz biegnę na kolokwium z matematyki.
Pozdrawiam :)
Spoko :) Dzięki za informację!
UsuńJeśli mogę... Drogie panie oceniające! Piszemy "naprawdę", a nie "na prawdę". Tak podstawowe błędy osobom, które zajmują się krytyką, w tym i wytykaniem błędów, nie przystoją. Naprawdę. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło,
Ups... ^^ Spacja wskoczyła przypadkowo? Bo ja naprawdę wiem, jak piszemy "naprawdę" xD Dziękuję za wytknięcie i pozdrawiam również ;)
UsuńDoczytałam i muszę powiedzieć, że jestem zaskoczona. Jak na pierwszą taką ocenę jest naprawdę dobra. Aż zachęciłaś mnie do spróbowania swoich sił w takiej formie.
OdpowiedzUsuńJak dla mnie ocena zawiera wszystko co powinna, powiedziałabym nawet, że jest bardzo wnikliwa.
Zazdroszczę, gratuluję i pozdrawiam :)
Dziękuję. No, teraz czekam na Twoją ocenę nieszablonową. :)
UsuńTrochę jeszcze poczekasz, bo aktualną mam już w połowie napisaną. A następny blog w kolejce ma dość sporo rozdziałów i nie wiem jak szybko uda mi się z nim uporać. Chociaż dwadzieścia to w sumie nie tak dużo.
UsuńDroga Leanno, ja tak z innej beczki, to znaczy chciałabym Cię przeprosić za kłopoty związane ze zmianą szablonu u mnie. Nie spodziewałam się, że tak szybko zaczniesz pisać ocenę mojego opowiadania, zwłaszcza że śledziłam tutaj trochę Twoje poczynania, wiedziałam że miałaś na głowie egzaminy, olimpiadę i różne inne sprawy, a szablon zmieniałam w nocy z 26 na 27, a sama byłam tego dnia po dwóch sprawdzianach z fizyki (rozszerzonej, tak na marginesie dodam, wiec możesz sobie wyobrazić jaki mózg miałam zlansowany) - w sumie to wtedy tylko przeczytałam komentarz u siebie od innej oceniającej, u której jestem pierwsza w kolejce, że zgadza się na zmiany wyglądu, wiec tak też uczyniłam bedąc święcie przekonana, że tutaj jak i na innych ocenialniach jestem druga bądź trzecia.
OdpowiedzUsuńJeszcze raz bardzo przepraszam, żeby nie było, że mam gdzieś wszystkie zasady i jestem niewiadomo jaką zolzą, której celem głównym jest zrujnowanie życia wszystkim oceniającym, do których się zgłosiłam :)
Pozdrawiam serdecznie.
Za wszelkie błędy w komentarzu przepraszam, ale pisałam go w pośpiechu z telefonu, a w tym przypadku trudno o jakiekolwiek późniejsze korekty w jego treści :)
OdpowiedzUsuń