środa, 19 grudnia 2012

[17] siostra-harryego-pottera.blogspot.com


Oceniająca: Leaena
Autor: Anastasia
Ocena: Standardowa






Okładka 4/5 pkt.

Pierwsze co przyszło mi na myśl, gdy przeczytałam Twój adres to to, że musisz być straszną pedantką. Sama dokładnie nie wiem skąd takie przypuszczenie, lecz prawdopodobnie przyczyną jest imię Pottera w adresie. Nie jest ono konieczne, z pewnością go wydłuża i czyni bardziej skomplikowanym, z drugiej jednak strony dość wyraźnie wprowadza w tematykę bloga. Zmiana adresu to trochę roboty, jeżeli jednak będziesz miała okazję to uczynić, proponuję skróconą wersję. A na koniec powiem jeszcze, że pierwsze wrażenie, jakie wywarł adres, jest całkiem niezłe, tym bardziej, iż ostatnio trudno spotkać jakąś siostrę Harry'ego. Chyba córki Voldemorta je powybijały.

(...) milczałam, więc wina także leży po mojej stronie brzmi obiecująco. Zazwyczaj mam zaszczyt oglądać belki pełne słów o niespełnionej miłości, marzeniach i cierpieniu, a tu niespodzianka. Nie ukrywam, że zaintrygowałaś mnie; dość łatwo na podstawie cytatu wyciągnąć wniosek, że główna bohaterka nie będzie lubianą, piękną, mądrą dziewczyną, tylko jakimś tajniakiem. A fakt, że będzie miała coś na sumieniu, nadaje temu wszystkiemu dreszczyku. Autor podany, słowa wzięte w cudzysłowie (chyba naprawdę jesteś pedenatką), aż miło.

Punkcik odjęłam Ci za ten przydługawy adres. Należy pamiętać, że nie pełni on tylko funkcji reprezentacyjno-estetycznej, lecz także powinien być łatwy do napisania i zapamiętania.


Grafika 7/10 pkt.

Twój nowy szablon, tutaj będę okropna, jest niezbyt estetyczny. Nie chcę być złośliwa (puśćmy tamten incydent w niepamięć), lecz obiektywna. Osoba go wykonująca „napaćkała” za dużo elementów na nagłówku, a kolorystyka, jaką użyła, razi w oczy. Ostatecznie nie wygląda to przyjemnie dla oka. Przyznam szczerze, że jest jednak lepiej niż poprzednio, gdy szablon działał prawidłowo tylko w Chromie.

Zmiany jakie proponowałabym, to wyrzucenie Voldemorta i śmierciożerców (oni są niepotrzebni) z nagłówka oraz stonowanie kolorystyki. Dziewczyna udająca Caroline jest świetna, ma nawet mundurek szkolny, więc tutaj nie ma mowy o jakiś zmianach. Poza tym cytat: słowo Harryego powinno zostać potraktowane odpowiednim znakiem interpunkcyjnym, który oddzieli właściwą część imienia od końcówki, natomiast przy „będę” potrzebne są znaki polskie i to bezdyskusyjnie.

Część za którą Ty jesteś odpowiedzialna uważam za prawie idealnie dopracowaną. Nawet linki są uszeregowane w ten sposób, by przypominały piramidę, co daje fajny efekt wizualny. Może jednie zmieniłabym czcionkę dodatków na Georgię. Piszesz nią rozdziały, więc jeżeli zostanie użyta także w kolumnach, szata graficzna będzie bardziej jednolita.


Treść 33/60 pkt.

Prolog

Scena oddania Harry'ego wujostwu nie miała w sobie tego klimatu, którego oczekiwałam. Tekst był troszkę zbyt suchy, zupełnie jakbyś chciała skopiować pierwszy rozdział Rowling używając własnych słów. Brakowało mi też emocji — mimo że jakieś tam się pojawiły, ja ich nie czułam. W dialogach natomiast nadużywałaś czegoś, co ja żartobliwie nazwałam „imionowaniem”.

- Ach, święte słowa, droga Minewro! (...)
- Ale cóż takiego, Minewro? (...)
- Droga Minewro – zaczął Dumbledore (…)

Oto parę przykładów. Jeżeli rozmawiają ze sobą trzy osoby, chyba nie jest problemem domyślić się, kto do kogo mówi. Owszem, ta reguła jest elastyczna, jednak przyznasz, że w dialogach „Minerwy” (nie Minewry!) było zdecydowanie za dużo.

Ogólnie prolog nie jest zbyt ciekawy. Mnie przynajmniej nie zachęciłby do czytania. Ten Twój Dumbledore jest taki spokojny, w ogóle zdaje się nie przejmować tragedią, jaka spotkała Zakon, a jego styl mówienia jest sztuczny i pozbawiony emocji.

- Wszystkich nas bardzo dotknęła strata Potterów, mój przyjacielu – odezwał się, w tym samym momencie, Albus Dumbledore, przyglądający się uważnie motocyklowi Syriusza Blacka (…)

Kończąc, wspomnę jeszcze, że pierwszy akapit zawiera błąd.

Dochodziła północ. Gwieździsta, spokojna noc utuliła wszystkich mieszkańców ulicy Privet Drive do snu. Powietrze było suche, niosące woń codzienności jaką żyli tamtejsi mieszkańcy. Od czasu do czasu ciszę przerywało jedynie huczenie sowy czy rechot żab.
Zdawałoby się, że nad tym zakątkiem przeszła prawdziwa plaga, która pozbawiła życia wszystkich ludzi.
Tylko przed jednym z domków roztaczała się jakaś dyskusja między trzema postaciami.

Plaga żab pozbawiła życia wszystkich ludzi na Privet Drive? Popraw to, bo takie szczegóły odstraszają, szczególnie, że są to pierwsze słowa Twojego opowiadania.


1. Kłamstwo

Nie rozumiem w jakim celu na początku znajduje się tyle enterów i tekst jest zaznaczony kursywą. Piszesz w narracji pierwszoosobowej, nie ma różnicy między narratorem a główną bohaterką, dlaczego więc raz zaznaczasz jej myśli kursywą, raz piszesz normalnie? Te przerwy między zdaniami są również zbędne.

Słyszę.
Głos.
Kołysankę.

W jakim celu wyrazy te są w innych wersach (proszę, odpowiedz na moje pytanie komentarzu; może pójdziemy na kompromis)?

Fabuła rozdziału pierwszego jest bardzo naciągana. Pomijając sen, „Kłamstwo” zaczyna się rozmyślaniami Caroline na temat Hogwartu. Nie wydaje Ci się, że to zbyt „nieprzypadkowe”? Są wakacje, dziewczyna ma znajomych, mnóstwo zajęć i innych ciekawych rzeczy, ale akurat dzień jej zaczyna się od myślenia o Hogwarcie. Oczywiście mogłoby się tak zdarzyć, ale w zestawieniu z faktem, iż akurat tego samego dnia dostała stamtąd list, staje się nieprofesjonalne. Skoro zależało Ci na efekcie szoku ze strony głównej bohaterki, to czemu wstawiłaś scenę „co Caroline sądzi na temat szkoły w Hogwarcie” na samym początku? To już jest podejrzane. Najlepiej by było, gdybyś wspomniała, jak dziewczyna czuje się obecnie w Beauxbatons, a kwestię Hogwartu zostawiła na później, gdy list zostanie przeczytany. Tak jest bardziej naturalnie.

Druga scena. Ha, Caroline została wybudzona z rozmyślań o Hogwarcie brzękiem talerzy z kuchni i gdy spokojnie sobie schodzi na śniadanko, słyszy „przypadkowo” rozmowę rodziców na temat jej pochodzenia. Chyba nie myślisz, że tak łatwo wszystko idzie przedstawić czytelnikowi? Sam w sobie pomysł jest w porządku, przecież nie raz usłyszało się podsłuchując rodziców coś, czego nie powinniśmy wiedzieć, ale tutaj te „przypadki” wręcz proszą się o skomentowanie. Brakuje mi w tym naturalności, chciałabym przeczytać o zwykłym dniu Caroline, który zostaje nagle naruszony poprzez nieoczekiwaną wiadomość.

Podobała mi się ostatnia scena; tutaj nieco poniosłaś sobie poprzeczkę. Reakcja Caroline jest jak najbardziej na miejscu, te trzaskanie drzwiami, histeria... w końcu ona ma zaledwie czternaście lat. Nawiasem mówiąc, na końcu w liście napisane było, że Dumbledore odwiedzi państwa Marmouget. Już drżę na wspomnienie prologu. Zobaczymy, czy coś się zmieniło.


2. Cena prawdy

Akcja biegnie za szybko. To zaledwie drugi rozdział, a już wszystko wiadomo. Rozumiem, że właśnie o to chodziło – by czytelnik towarzyszył Caroline, gdy „ona już wie, a nie może powiedzieć”, lecz mimo to tempo jest zbyt niebezpieczne. Moment spotkania rodziny z dyrektorem jest bardzo ważny, a ty za szybko chciałaś mieć go za sobą. Wyszło z tego mniej więcej to, że teraz wiem trochę o jej przeszłości i tym całym „spisku”, ale jednocześnie mam zbyt wiele wątpliwości. „Trochę” w tym przypadku ma zdradzieckie podłoże. Dlaczego? No cóż, zamotałaś się podczas rozmowy z Dumbledore'em. Jakoś nie czuję tego, że ciągle używał zwrotów: czyż nie?, nieprawdaż?, owszem, zapewne, cóż... Zachowuje się, jakby był na herbatce z Grindelwaldem. Wpływa na to również inny czynnik (patrz niżej).

Nie wydaje ci się, iż brak opisów w twoim opowiadaniu niszczy cały efekt? Co mi po dialogach, jeśli tak trudno usadowić tę całą sytuację w odpowiednim czasie i przestrzeni. Jedyne do czego się przyłożyłaś, to opisy postaci, bo świat przedstawiony jest w opłakanym stanie. Przeczytałam prolog i dwa rozdziały, a nadal nie potrafię wyobrazić sobie otoczenia w którym mieszka Caroline. Napisanie, że jej dom znajduje się we Francji w Tulon to za mało.

Zastanawia mnie jeszcze fakt, dlaczego jej rodzice tak dziwnie się zachowali. Rozumiem, ciężki moment, ale bez przesady — przecież oni już o wszystkim wiedzieli, po co ten tragizm? Ale pomijając nawet to, z tekstu wywnioskować można było, że oni nie zdawali sobie sprawy, kogo adoptują. No weź, wzięli pod opiekę dziecko, ponieważ Albus im kazał? Rowlingowy Dumbledore co prawda był mądry i wszyscy brali jego opinie pod uwagę, ale nawet najwierniejsi z Zakonu raczej nie porwaliby się na coś takiego. A właśnie, oni nic nie podejrzewali? Skoro wielce przyjaźnili się z Potterami, to nie interesowało ich, dlaczego od dziewięciu miesięcy Lily nie ma w domu? Nieprawdopodobne.

Podsumowując, rozdział zawiera dużo informacji, ale zostały one przekazane przez nie godną temu osobę. Już ja by to zrobiła z większym wyczuciem niż Twój Dumbledore.

- Zgadza się. Twoi rodzice nie byli w stanie nic zrobić... Voldemort zabił ich jednym ruchem różdżki.

To zdecydowanie nie było taktowne.


3. Witamy w Hogwarcie

Pierwszy dzień w Hogwarcie był ciekawszy niż poprzednie rozdziały, lecz nadal przyłapuję cię na nieścisłościach. Z rzeczy, które mi się nie podobały, prym wiedzie potyczka z Malfoyem. Nie lubię dziewczyn (w sensie głównych bohaterek w opowiadaniach fan fiction), które zachowują się w ten sposób. Trafiają do Hogwartu i jak na złość zawsze muszą trafić na Malfoya (a Malfoy zawsze musi być określony „platynowłosym”; nuda), który zaczepia je, na co one reagują super wyszukanymi ripostami i niespotykanymi umiejętnościami magicznymi. Zachowanie Caroline było dla mnie po prostu infantylne, wcześniej wydawała się dziewczyną dojrzalszą.

Dialog Hermiony i Caroline zbyt sztuczny.

- Och... No cóż... W zasadzie jestem tutaj takim... Kujonkiem. Pupilkiem nauczycieli. Różnie mnie nazywają, większości nie podoba się to, że nauczyciele mnie... Lubią.

Naprawdę sądzisz, że Hermiona powiedziałaby o sobie w ten sposób?

Ważnym momentem było spotkanie Harry'ego i Caroline osobiście. Niestety za szybko uporałaś się z tym fragmentem. Jeżeli nie masz narratora wszechwiedzącego, to chociaż mogłabyś opisać jego minę, gdy pierwszy raz zobaczył siostrę. No ale za to spotkanie z bliźniakami i komentarz Ginny: Fred to ten brzydszy były genialne. Widać, że jednak masz w sobie to coś do opisywania scen humorystycznych, w każdym bądź razie te poważne jak dotąd ci nie powychodziły.

Chciałam cię także pochwalić, bo zauważyłam więcej opisów. Nadal czuję niedosyt, ale jest zdecydowanie lepiej. Rozwijasz się.


4. Niespodziewane zdarzenie

Rozdział ten jest ciut mizerny ze względu na Twoje problemy z płynnym przechodzeniem z jednej sceny do drugiej. Poza tym nic oprócz spotkania Snape'a mnie w nim nie zainteresowało.

Już sam początek nie zachęca do przeczytania. Te pisane kursywą przemyślenia przywodzą mi na myśl miłosne rozterki Mary Sue. Po drugie trudno się w nich połapać — co chwilę piszesz o czymś innym, brakowało jakiejkolwiek spójności. Dodatkowo te znaczne odstępy między kolejnymi zdaniami drażnią i utrudniają czytanie. Może zdecyduj się na tradycyjne oznaczenie nowego akapitu?

W tym rozdziale również zabrakło opisów, co dało się odczuć wyraźniej niż w poprzednich notkach. W ogóle nie czułam tego, gdy Caroline znajdowała się w kolejnych nowych miejscach i nie było nawet wzmianki o ich wyglądzie (Wielka Sala, dormitorium, klasa transmutacji, korytarze). Powinnaś wziąć po uwagę fakt, że nawet jeżeli jest to fan fiction, nie koniecznie wszystko musi być takie samo. Harry nie miał siostry. I co, ktoś Cię zbluzgał za to, że takową stworzyłaś? Tak samo więc Wielka Sala z Twojego punktu widzenia może wyglądać inaczej, może ją sobie trochę inaczej wyobrażałaś? Opowiadanie bez opisów bardzo dużo traci.

Scena z Umbridge udała Ci się. Wymówka z przeterminowanymi czekoladkami była wręcz perfekcyjna. Zaczęłam chichotać podczas czytania, a chyba o to chodziło. Ach, ci bliźniacy... Cieszę się, iż dbasz o takie smaczki, jak wygłupy Weasleów. Za tę scenę masz u mnie duży plus.

Chciałabym się jeszcze zatrzymać na ostatnim fragmencie, czyli spotkaniu profesora eliksirów z córką jego ukochanej Lily. Widzę, że starałaś się oddać przypuszczalną reakcję Snape'a, ale według mnie przesadziłaś. Ten zwykle opanowany, chłodno myślący mężczyzna miałby na widok nastolatki przypominającej jego dawną miłość przestać panować nad sobą do tego stopnia, by odejść szybko w innym kierunku, mrucząc pod nosem tylko jeden wyraz – „orzechowe”. Doceniam Twoje starania, lecz mimo wszystko nie czuję, aby zachowanie jego było w pełni uzasadnione.


5. Trafiona Ginny

- Chciałabym z tobą o czymś pomówić. W cztery oczy, na osobności – mówiąc to krytycznym wzrokiem lustruje głośną młodzież rozsypaną po całym korytarzu. – Chodźmy do mojego gabinetu.

Podoba mi się wtrącenie narracyjne. Bardzo dobrze oddaje charakter McGonagall.

Rozdział ten zdecydowanie bardziej mi się podoba. Możliwe nawet, że jak dotąd wyszedł Ci najlepiej, choć wolę zachować tutaj powściągliwość. Najbardziej urzekło mnie to, iż zwracasz uwagę na takie kwestie, jak to, że reakcje Caroline na brata były dla Ginny powodem do przekonania, że jest ona w nim zakochana. Miło zaskoczyłaś mnie tą spostrzegawczością.

Pierwsza rzecz, jaka rzuciła mi się w oczy podczas czytania tekstu to to, iż bardzo dobrze poradziłaś sobie z dialogiem z Ginny, natomiast z McGonagall niezupełnie. Jak dla mnie słowa przez nią wypowiadane brzmiały zbyt prozaicznie, brakowało mi u niej tej charakterystycznej dla niej surowości oraz elokwencji. W końcu należy pamiętać, że rozmawiała tylko z uczennicą i nawet jeżeli łączyła ją z dziewczyną jakaś więź, to na pewno nie na tyle duża, by tak się spoufalać. Nie wiem jednak po co ta scena istnieje. Jest w porządku, lecz nic nie wnosi do fabuły. Caroline rozmawia z członkinią Zakonu, która znała jej biologicznych rodziców, a jedyne, co wyciągnęłaś z tej niesamowitej okazji do przekazania Czytelnikowi dodatkowych faktów na temat Twojego świata Potterów to to, iż James był dobry z transmutacji. To niestety wszystko i jestem rozczarowana.

Z Weasleyówną natomiast odwrotnie. Prosty, potoczny język w jej ustach, dodatkowo okraszany złośliwymi i dowcipnymi komentarzami, brzmiał niezwykle realistycznie. Gdyby nie literówki i masa zbędnych przecinków, można by wskazać rozmowę nastolatek jako bardzo dobry przykład dostosowywania stylu wypowiadania się do postaci. Czternastolatka zakochana? Dla mnie to absurd, szczególnie obserwując infantylne zachowanie Ginny, jednak wiem, ona ma prawo mieć na tę sytuacje inny pogląd. Na Twoim miejscu dałabym jednak do zrozumienia w narracji, że należy traktować jej oświadczenia z przymrużeniem oka.

Zachowanie Snape'a jest naprawdę zabawne.

– A Weasley i Andswer pozbawiają swój dom kolejnych dziesięciu punktów za dawanie nowej uczennicy złego przykładu, jeżeli chodzi o zachowywanie się na lekcjach.

Czyżby Nietoperz faworyzował Francuzeczkę, jak mają zwyczaj nazywać ją bliźniacy? Osądzę w następnych rozdziałach.

Na koniec wspomnę, że brakuje mi różnorodności. Caroline albo rozmyśla o Harrym (ewentualnie o nim rozmawia), albo się uczy. Cóż, może niech znajdzie sobie jakieś ciekawe zajęcie? Wspominałaś coś, że w jej francuskiej szkole chodziła na balet. Warto by było to wykorzystać. Poza tym można zawsze spacerować po błoniach, czytać książki, grać w czarodziejskie szachy lub... wpadać w kłopoty. Mniej rutyny, a będzie naprawdę dobrze.


6. Wyrzutek

Widzę, że w tym rozdziale bardziej skupiałaś się na uczuciach niż samej akcji. To dobrze, gdyż tematyka, którą podjęłaś, zobowiązuje Cię do tego, lecz pamiętaj o zdrowej równowadze. To tak na przyszłość.

Cóż mogę napisać... Nie dzieje się nic nazbyt interesującego. Dialog w dormitorium był nijaki, a wpadka z Draco lekko naciągana. Nie, nie zła czy nudna, lecz naciągana. Przede wszystkim jego sposób wypowiadania się. Kiedy „deklamował” te informacje, które udało mu się uzyskać o Caroline, brzmiało to tak, jakby recytował. Nie rozumiałam też Caroline. Czym ona tak się przejęła?

Właśnie. To już zaczyna robić się nudne — to, jak Caroline melancholijnie podchodzi do życia. Nie sądzisz, iż na początku wykreowałaś ją jako osobę zgoła inną, Anastasio? No właśnie. Ostatnie wydarzenia na pewno na nią wpłynęły, ale to już zdecydowana przesada. Ot, kolejny rozdział, kiedy młoda Potterówna grymasi. Może postaraj się dokładnie przemyśleć, jak powinna zachować się prawdziwa Caroline podczas kłótni z Draco. Jeżeli kreowanie postaci sprawia Ci problem, po prostu oprzyj ich reakcje na osobach, które znasz. To wcale nie takie trudne.

Widzę, że po raz kolejny w Twoim opowiadaniu pojawiła się Umbridge. Biedna kobieta, w fan fiction zazwyczaj przypada jej niecna rola przyłapywania głównych bohaterów na nieprzestrzeganiu regulaminu. Powiedzmy, iż mnie to nie przeszkadza, dopóki sceny te nie są zwykłym „widzimisię”. W Twoim przypadku zastanawia mnie, czy prawdziwa Pani Inkwizytor rzeczywiście przyszłaby aż na błonia tylko po to, by wlepić Gryfonom ujemne punkty i dać Caroline szlaban. Możliwe. Jednak zważając, że jej gabinet był na trzecim piętrze, a Harry za dziesięć minut miał mieć u niej szlaban, mało prawdopodobne.


7. Będę trzymać nerwy na wodzy

Bywają dni, gdy czuję się niczym dusza, która zgubiła drogę do ciała. Słaba, krucha, bez schronienia. Zagubiona. Wystraszona. Pozbawiona chęci do życia i umiejętności trzeźwego myślenia. Bez zamiarów ulepszenia własnej skomplikowanej egzystencji.

Początek tego rozdziału brzmi jak odpowiedź emo na pytanie, czy chce na śniadanie musli czy jajecznicę. Ten akapit miał zapewne obrazować filozoficzny nastrój Caroline, ale to, po pierwsze, nijak odnosi się to do dalszej części posta, a po drugie nie sądzisz, że brzmi dość kiczowato? Nie żeby mi się nie zdarzało trochę podumać... ale nie myślę aż tak górnolotnie.

No cóż, nie będę ukrywać, że część druga wypadła lepiej. Mimo że tak na nią narzekałaś, akcja jest tam znacznie bardziej wciągająca i skłania do myślenia. A mam tu na myśli przede wszystkim dialog z Luną.

- Patrzę się na świat oczami spokojnej osoby – odpowiada krótko, dalej zajęta swoim blond kosmykiem. – Po co się niepotrzebnie denerwować? Tatuś zawsze mówił, że złość piękności szkodzi. I żołądkowi również. – W końcu kieruje swój jasny wzrok w moją stronę. – Ale ja sądzę, że najbardziej cierpi na tym nasza dusza. A ja nie chcę, by moja cierpiała. Jak się nie męczy jest lepiej, serio.

To bardzo interesujące. Sama to wymyśliłaś? Jeżeli tak, gratuluję wnikliwości.

Szlaban wcale nie wyszedł najgorzej, ale mam parę zastrzeżeń. Rzecz, która najbardziej mnie raziła, to zachowanie Umbridge w gabinecie. Wszystko przebiegało podręcznikowo, dopóki Pani Inkwizytor nie zaczęła krzyczeć i określać słowem szlama opiekunki dziewczyny. Rozumiem, iż poniosły ją emocje — Caroline uderzyła w jej słaby punkt. Musisz jednak wiedzieć, że Umbridge jest osobą skrzętnie ukrywającą swoją prawdziwą naturę za maską „miłej starszej pani”.

Drugą rzeczą, bardziej wynikającą już z rozkojarzenia aniżeli braku zgodności z kanonem, jest naprzemienne zwracanie się Umbridge do Caroline albo per ty albo per panna. Powinnaś się na coś zdecydować, chociaż według mnie oczywistym jest, iż Pani Inkwizytor powinna mówić do uczniów po nazwisku.

Nawiasem mówiąc, w scenie w dormitorium zauważyłam błąd: - Ręka – mówi do mnie blondynka, wyciągając porozumiewawczo ku mnie swoją. W sypialni znajdowały się Caroline, Juliette, Ginny i Hermiona. Żadna z nich nie miała blond włosów, o kim więc mowa?


8. Trochę bliżej

Ten rozdział zupełnie mi nie pasuje. Zachowanie Harry'ego jest zdecydowanie zbyt niezgodne z kanonem. Z tego co widzę, przeczytałaś książkę; szczegóły ujęte w twoim opowiadaniu nadają mu odpowiedni klimat. Jest jednak coś, co nie daje mi spokoju od samego początku i muszę to wreszcie wyrzucić. Harry Potter był w stosunku do dziewczyn nieśmiały. Pamiętasz jak w „Zakonie Feniksa” nie rozumiał, dlaczego Cho zezłościła się na niego w Walentynki? Albo jak, gdy zapraszał ją na Bal Bożonarodzeniowy, nie mógł zdobyć się na nic innego prócz bełkotu? W Twoim opowiadaniu Wybraniec nagle okazuje się ekspertem od pocieszania strapionych dziewczęcych serduszek, a dokładnie serduszka Caroline. Już od początku gryzło mnie to, że był wobec niej taki śmiały i zawsze chętny do rozmowy. To nie było w jego stylu. On nawet nie potrafił rozgryźć niektórych zachowań Hermiony czy Ginny, a co dopiero niedawno poznanej dziewczyny z Francji — przecież pod względem wychowania i stylu życia byli całkowicie różni. No tak, są rodzeństwem, ale przecież on o tym nie wie. Ta więź ma trochę inny charakter niż u rodzeństwa żyjącego ze sobą od kołyski.

Druga sprawa (pokrewna), to Caroline jako Gryfonka. Jest to w pełni poparty typem osobowości i pochodzeniem kandydatki wybór, lecz fakt, iż Dumbledore sam podjął decyzję, jest zwykłym „widzimisię”. Takie kompetencje miała tylko Tiara Przydziału. Dlaczego piszę to dopiero teraz? Cóż, liczyłam, że przez kolejne kilka rozdziałów wyjaśnisz swój punkt widzenia, lecz nie napisałaś ani słówka. Uznałam to za równoznaczne z tym, iż nie masz świadomości popełnionego błędu.

Pokrewieństwo tych dwóch spraw polega na tym, że obie kręcą się wokół więzów krwi Harry'ego i Caroline. Twoje opowiadanie kładzie nacisk na odczucia towarzyszące tej niekomfortowej sytuacji, co mnie bardzo cieszy, gdyż bez nich w ogóle nie byłoby tego uroku, a jednocześnie zastanawia, dlaczego w takim razie nie stworzyłaś lepszych warunków do prowadzenia fabuły wcześniej, a teraz mącisz. Caroline raz chce widzieć brata, raz ucieka na jego widok — niezbyt przypomina pod tym względem odważnych rodziców. Czytanie o jej życiu jest interesujące, ale obawiam się, że przedobrzasz, koncentrując się tylko na jej uczuciach względem Harry'ego. Albo stawiasz tylko na to, albo bierzesz byka za rogi i piszesz o wszystkim. A tak brzmi skrótowo to, co rozdziałami reprezentujesz: Jestem na lekcji historii magii i myślę o Harrym; jestem w dormitorium i robię zadanie – też myślę o Harrym. Jak można ciągle tylko o nim myśleć? Podam Ci przykład, jak niszczysz tym akcję: zaczęłaś na początku rozdziału wątek, iż Ginny znika na całe godziny i nie chce przyznać się, co wtedy robi. Kiedy przeczytałam pod koniec, że Caroline przyłapała ją całującą się Cornerem, padłam. Wiesz jaki to miało potencjał? Mogłaś ciągnąć to przez kilka następnych rozdziałów, a zakończyłaś w tym samym. Nie. Zdecydowanie zbyt dużo rzeczy koncentruje się tylko i wyłącznie woków Pottera.


9. Incydent w Hogsmeade

Nareszcie się coś dzieje. Cały rozdział kręci się od początku aż do końca wokół Hosmeade, jednak ta chwilowa przerwa od Harry'ego podziałała na lepsze. Co prawda Wybraniec i tak musiał ostatecznie wystąpić, czuję jednak, iż cała ta sprawa została potraktowana z należytym dystansem. Chociaż przez jeden rozdział Caroline nie miała ochoty rozpłakać się z tęsknoty za bratem. Jestem miło zaskoczona.

Twoje opowiadanie nie jest złe i uświadomiłam sobie to właśnie podczas czytania tego rozdziału. Wcześniej uważałam je za nieco melancholijne, pozbawione porządnej fabuły, a wszystkie sceny w ostateczności były do siebie podobne. Od sceny z Luną coś się zmieniło. Caroline zaczęła myśleć o swojej przyszłości, akcja nagle stała się wartka, opisy uczuć mniej poetyckie, a bardziej ilustrujące to, co może myśleć w danym momencie czternastolatka.

Poza tym chciałabym zwrócić uwagę na fakt, że scena w Gospodzie pod Świńskim Łbem była zbyt powierzchownie potraktowana. Caroline stoi wśród tłumu, a już następnym akapicie śledzi kobietę i zakapturzoną postać. Nawet się nie zorientowałam. Jest to ważny moment, główna bohaterka jest świadkiem zabójstwa. Szkoda, że więcej miejsca zajęła Ci scena, gdy Caroline stroiła się w dormitorium. Nie sądzisz, iż to dość niezdrowa równowaga?

Jeżeli to był naprawdę śmierciożerca, powinien chyba jakoś zareagować na spiskujących uczniów. Ale nie — wysłannik Voldemorta siedzi sobie przy stoliku i zajęty jest werbowaniem ludzi. Nawet nie zwrócił uwagi na Harry'ego. A Harry na niego. Ba, nikt nie zwrócił uwagi na podejrzanego typa, co według mnie jest dziwne. Chociaż... może jedna Caroline, którą ostatnio bardzo faworyzujesz. Jak to możliwe, że ona zawsze „przeczuwa” (chociażby naturę Umbridge)? Cała szkoła, przynajmniej dopóki nie miała z nią zajęć, uważała ją za nieszkodliwą wariatkę. Tylko Twoja bohaterka od razu ją przejrzała. Dlaczego? Jeżeli chcesz, by Caroline posiadała dobrze rozwiniętą intuicję, proszę bardzo, lecz rozwiń ten wątek, bo te dziwne sytuacje wyglądają na zwykłe „widzimisię”.

Nadal doskwiera mi brak opisów. Nie piszesz kompletnie żadnych oprócz wywodów na temat uczuć Caroline. To wygląda strasznie, gdy nie ma ani słówka na temat wyglądu Hogsmeade, a roztkliwiasz się nad kolorem swetra, który ostatecznie główna bohaterka wybrała.


10. Visam Anamarum

Sen był niezwykły. Skłonił mnie to do wniosku, że Caroline jest naprawdę mocno związana z rodzicami. To dość dziwne, szczególnie, że Lili i James zmarli tuż po jej narodzinach. Nie jest naturalnym fakt, by w tak krótkim czasie psychika niemowlęcia wchłonęła tyle wspomnień, wrażeń i odczuć.

Cały czas nie rozumiem Twojego rozumowania. Owszem, Harry, Ron i Hermiona mogli zawrzeć bliskie stosunki z Caroline, lecz ich zachowanie wskazuje na chęć zaprzyjaźnienia się. Czym dziewczyna zaskarbiła sobie te specjalne względy Wielkiej Trójcy? Nawet nie wyjaśniłaś w którym momencie ich stosunki stały się głębsze. Po prostu nagle — bam! —wszyscy stają się przyjaciółmi. Wspominałaś coś o tym, że Harry'ego zainteresowała kwestia należenia opiekunów Caroline do Zakonu. Rodzice Neville'a również byli jego członkami i jakoś ten fakt nigdy go tak nie poruszył.

Pomysł z zaklęciem był naprawdę dobry i ciekawa jestem, jak go rozwiniesz. Szkoda tylko, że Caroline po obudzeniu nie poczęstowała nas żadnym ciekawym spostrzeżeniem, tylko znowu: (…) wybucham głośnym szlochem, czując jak dusza w jednym momencie rozsypuje mi się na drobne kawałeczki. Ona ciągle płacze, a jednocześnie rzuca się z pięściami na starszych chłopców. To zupełnie ze sobą nie współgra.


11. Roczniki

Nie należy chwalić dnia przed zachodem słońca. Tak jest i w Twoim przypadku. Myślałam, że postanowiłaś tchnąć trochę życia w to opowiadanie, jednak, gdy przeczytałam kolejny rozdział prawie w całości poświęcony Potterom, muszę przyznać, że się myliłam.

Pomysł z tajemnym pokojem z rocznikami był bardzo pomysłowy. Widzę, że postarałaś się już o to, by Caroline miała skąd czerpać informacje o rodzicach. Jest jednak coś, co mnie dziwi.

- Od wielu wieków nie zaglądał tutaj żaden uczeń. Ba, nawet nie wszyscy nauczyciele mają pojecie o istnieniu takiego miejsca. Można powiedzieć więc, Caroline, że dostąpiłaś niezwykłego zaszczytu. Bo tutaj właśnie znajduje się kolebka wszystkich wspomnień wiążących się z historią naszej szkoły (…).

Skoro tylko nieliczni wiedzieli o istnieniu tego miejsca i nie wolno było używać materiałów tam zgromadzonych, to po co w ogóle ono istniało? Skrzaty równie dobrze mogłyby zamiatać błonia Hogwartu, a nie ślęczeć nad kronikami — i tak z tego nikt nie korzysta. Poza tym zdjęcie, które McGonagall dała Caroline, zostało zrobione już po skończeniu Hogwartu przez Lili i Jamesa, więc co ono robi w kronice szkolnej? Brnąć dalej, łatwo również zauważyć, że w kronikach opisuje się wydarzenia i życie danej społeczności (w tym wypadku) szkolnej, jednak pierwszy raz słyszę, aby można w nich było zamieszczać jakieś prywatne informacje na temat uczniów. Tym bardziej wklejać ich nieoficjalne zdjęcia. Pomysł jest dobry, lecz zdecydowanie za mało dopracowany.

Kiedy myślę o Twojej McGonagall, przypomina mi się gra „Harry Potter i Książę Półkrwi” w którą kiedyś miałam okazję zagrać. Była tam taka funkcja, że po wciśnięciu klawisza „E” pojawia się Bezgłowy Nick, który może być Twoim przewodnikiem po zamku. Wystarczy nacisnąć przycisk i pojawia się, by pomóc zagubionemu w szkolnych korytarzach graczowi. Tak samo z opiekunką Domu Lwa — mam wrażenie, iż Caroline za każdym razem, gdy potrzebuje wsparcia psychicznego lub pomocy wciska niewidzialny guzik i nagle, oczywiście przypadkowo, ma okazję porozmawiać z McGonagall. Nie wygląda to zbyt przekonująco, tym bardziej, iż nauczycielka transmutacji w Twoim opowiadaniu jest nieco zbyt pobłażliwa na jej wybryki. To w ogóle nie w jej stylu. W książce można przeczytać, że odejmowała punkty nawet swojemu domowi, więc można na pewno nazwać ją osobą nie faworyzującą nikogo, a tutaj łamie regulamin tylko po to, ponieważ Caroline znowu zaczęła płakać.


12. Pierwsze zebranie

Rozdział ten według mnie nie oddaje głębi scen, jakie przedstawiasz. Mam tu na myśli przede wszystkim zebranie GD oraz podarcie „Proroka Codziennego” na oczach Umbridge. Nie wiem, gdzie Ci tak śpieszno, bo ja bardzo chętnie przeczytałam bardziej szczegółowy opis ćwiczeń w Pokoju Wspólnym czy zachowania Landryny. Po prostu traktujesz opowiadanie zbyt po łebkach; chyba przyznasz, że czasami miło jest zatrzymać się na moment przy jakimś nawet banalnym wydarzeniu.

Na zebraniu zdarzyła się pewna interesująca rzecz. Opisałaś, iż Caroline miała problemy z rzuceniem zaklęcia; rzekomo coś ją blokowało. Rozwiń to, gdyż z tej, wydawałoby się, nieważnej błahostki może powstać niezła intryga. No i przede wszystkim chcę Cię pochwalić za to, że nie uczyniłaś z Caroline mistrzyni obrony przed czarną magią. Może i jest siostrą Harry'ego, lecz jednocześnie posiada własne indywidualne cechy.

Na koniec jeszcze chcę gorąco zachęcić Cię do kontynuowania wątku ze Snape'em. Według mnie jest on jednym z najciekawszych, bo po prostu skłania do myślenia. O co może chodzić Snape'owi? Czy on wie o pochodzeniu Caroline?

- Panno Andswer, mam już serdecznie dosyć twojego biadolenia na moich lekcjach! Minus dziesięć punktów dla Gryffindoru! (…)
Czuję na sobie kilka spojrzeń rozgoryczonych Gryfonów, którzy bynajmniej nie są zniesmaczeni utratą punktów, a tym, że po raz kolejny za moje przewinienie oberwała osoba znajdująca się w moim pobliżu.

Jest to coś naprawdę oryginalnego. Nie zmarnuj tego.


 Fabuła/Wątki 7/10 pkt.

Na początku nieco zbyt dramatycznie, zbyt poetycko, w dodatku z dziwną narracją pełną równoważników zdań i enterów... osoba o większych wymaganiach raczej nie przystąpiłaby do lektury. Pomysł na stworzenie siostry Harry'ego Pottera nie jest prosty, ponieważ trzeba sprostać przygniatającym realiom, czyli fakcie, iż Lily i James umarli młodo. Tobie udało się jakoś z tego wybrnąć i w miarę logicznie wyjaśniłaś kwestię ciąży, jednak jest rzecz, która razi. Lily zniknęła na dziewięć miesięcy z życia „publicznego” i żadnego z przyjaciół to nie zdziwiło/zaniepokoiło? Po prostu kupili jakąś bajeczkę od Jamesa, że Lily musi odpocząć, dlatego gdzieś wyjechała? A co z małym Harrym potrzebującym matczynej opieki; co z faktem, że Lily należała do Zakonu i miała pewne zobowiązania? A gdy już powiła drugie dziecko, raczysz nas kolejnym mało prawdopodobnym wyjaśnieniem, że Caroline po śmierci biologicznej matki zaadoptowali najlepsi przyjaciele Potterów. Oni również nie spostrzegli ani podobieństwa fizycznego ani dziwnych okoliczności — po prostu na ślepo zaufali Dumbledore'owi. 

Dalsza część, czyli gdy Caroline trafia do Hogwartu, jest o wiele bardziej przemyślana pod względem logiki aniżeli pierwsze dwa rozdziały (niestety właśnie w pierwszych dwóch przedstawione są najważniejsze informacje dotyczące życia głównej bohaterki). Bardzo zgrabnie zaznaczyłaś, że wyjawienie prawdy nie jest takie proste i Caroline musi zachować ostrożność.

Ogólnie fabuła jest bardzo dobra, tylko brakuje mi u Ciebie większego zaangażowania, jeśli chodzi o wątki poboczne. Jest wątek główny, czyli następuje układ hierarchiczny, lecz za mało wymyśliłaś wątków przeplatających się. Dla zobrazowania: w Twoim opowiadaniu wątkiem głównym jest tajna „misja” Caroline, a wątkami pobocznymi szkoła, znajomi, działalność GD, spór z Umbridge, dziwne zachowanie Snape'a oraz poczynania Voldemorta. Uważam, że przede wszystkim powinnaś trochę bardziej rozwinąć życie prywatne Caroline, ponieważ aktualnie jest ono jałowe i nieciekawe, oraz dodać parę nowych postaci, by móc mieć potem lepsze pole do popisu, jeśli chodzi o oryginalność. Znajdź dziewczynie jakieś hobby, niech odwiedzi jakieś ciekawe miejsce, pozna nowych ludzi. Jednocześnie pamiętaj, by nie zgubić wątku głównego.


Rozwinięcie akcji 5/6 pkt.

Początek był zbyt szybki. Nie zdążyłam dobrze poznać Carine, a już dowiaduję się, że jej prawdziwe imię brzmi Caroline. Nie chodzi o to, byś lała niepotrzebnie wodę na temat jej życia we Francji, lecz pozwoliła nam osądzić w jakim stopniu ją lubimy, czy sądzimy, że jest podobna pod względem charakteru do Potterów, a może nawet, czy my mamy z nią coś wspólnego. Ot, zwykłe zaaklimatyzowanie się. Później jednak wyrównałaś tempo i akcja, czego może nie widać dla Czytelnika czytającego posty z dość znacznym odstępem czasowym, biegła płynnie, wręcz z idealnie wymierzonymi przerwami i nagłymi zgęstnieniami, jak to nazywam zwolnienie tempa. Aktualnie nic bym nie zmieniała.


Świat przedstawiony 5/10 pkt.

Tutaj nie masz pola do popisu. Świat przedstawiony jest w opłakanym stanie i gdyby nie przemyślenia Caroline na temat otaczającej ją rzeczywistości, źródłem wiedzy na temat miejsca, gdzie główna bohaterka się aktualnie znajduje, byłyby tylko dialogi. Tak jak wspominałam, opisów bardzo brakowało na początku — ja wyobrażałam sobie jej dom na swój własny sposób, ale mimo wszystko powinnaś przybliżyć nam miejsce gdzie dorastała. Poza tym kwestia Hogwartu. Rozumiem, wszystko było opisane już przez panią Rowling, lecz istnieje jeszcze taki trik jak technika lustrzanej przestrzeni. Polega on na tym, że opisy świata w którym znajduje się główny bohater obrazują jego nastrój/stan ducha, np. jeżeli w dormitorium Caroline jest bałagan, nie świadczy to o jej zrównoważeniu psychicznym.

Gdy znajduję się poza murami szkoły, a chłodny, wrześniowy wiatr delikatnie chłoszcze mnie w twarz i targa we wszystkie strony moje kasztanowe włosy, czuję jak zmartwienia uchodzą ze mnie, ustępując miejsca odprężeniu i lekkiej pogodzie ducha.

Tutaj właśnie to zastosowałaś, dając Czytelnikowi do zrozumienia, że Caroline jest zmęczona po kolejnym dniu nauki i codziennych troskach. Posłużyłaś się akurat wiatrem jako wyznacznikiem jej nastroju.

Chciałam jeszcze dodać, iż zauważyłam, że dość szczegółowo opisujesz każdą nowa postać pod względem wyglądu. Podoba mi się to; trzymaj tak dalej. Pamiętaj jednak, że należy również opisywać otoczenie.


Bohaterowie 4/10 pkt.

Caroline Potter — Płaczek, niezdecydowana i nieobliczalna. Typowa nastolatka. Muszę jednak przyznać, iż nie jest tak całkowicie pospolita, ma w sobie coś ujmującego. Nieśmiałość? Nie mam pojęcia, lecz potrafi zaskarbić sympatię czytelnika.

Poza tym, że czaruje, posiada także wiele błędów konstrukcyjnych. Najbardziej wyrazistym jest fakt, że ma czternaście lat, a zdaje się „myśleć poezją”. Zupełnie jak Ania Shirley, z tylko różnicą, że Ania taka była z natury, a Caroline zachowuje się całkowicie normalnie i gdyby nie fakt, że mam wgląd w jej myśli, w życiu nie pomyślałabym, iż w jej głowie czają się takie patetyczne sformułowania. Drugą rzeczą, którą u niej zauważyłam, jest przesadne zatracanie się w smutku z powodu straty rodziców. Ona ich przecież nie zdążyła nawet poznać. Ile mogła mieć dni/ tygodni, gdy zmarli? Niemowlę na pewno pewno nie zachowałby tylu wspomnień, o czym już pisałam. Ostatnia kwestia to fakt, że Caroline jest bardzo płytką postacią (zresztą tak samo jak prawie wszyscy w Twoi opowiadaniu). Żadnych zainteresowań, nawyków, powiedzonek... mam wrażenie, że jest tylko po to, by była. Nie czuję do końca jej realności. Obawiam się, że gdybym próbowała sięgnąć głębiej w jej psychikę, nic bym tam nie znalazła; dziewczyna została wykreowana zbyt pobieżnie.

Ginny Weasley i Juliette Andrews — Ginny jest dość wiarygodna, udało Ci się mnie przekonać w rozdziale „Trafiona Ginny”, jednak Juliette to już inna bajka. Nic o niej nie wiem oprócz tego, że ładnie się uśmiecha i nie lubi swojego prawdziwego imienia. Jest to przyjaciółka głównej bohaterki, a nawet nie znam jej cech charakteru, upodobań, czy stylu życia i poglądów. Ginny znam tylko ze strony upartej, pyskatej i odważnej młodocianej; reszta to moja wiedza z sagi HP. Nie sądzisz, że wypadałoby wspomnieć o tym, iż Ruda należy do drużyny Gryffindoru w reprezentacji? Nie przyłożyłaś się, jeśli chodzi o te dwie dziewczyny.

Harry Potter — już pisałam, co na jego temat myślę. Według mnie jest zbyt taktowny i uczuciowy jak na swój kanoniczny odpowiednik i, przede wszystkim, chłopaka. Harry był troskliwy, ale nie uwydatniał tego w taki reprezentacyjny sposób i przede wszystkim nie pozwalał się tak spoufalać z byle kim. A tu nagle Caroline przyjeżdża do Hogwartu i ich znajomość zaskakująco szybko pnie się ku przyjaźni.

Adrian Marmouget — inteligentny, troskliwy, opanowany. Zawsze ma w zanadrzu jakiś argument (w razie oskarżeń) i stanowi opokę rodziny. Nie występował w wielu scenach, lecz jak na tak krótkie partie tekstu dość dobrze udało Ci się przestawić jego styl bycia.

Lara Marmouget — lubię ją. Zachowuje się jak prawdziwa matka, a jednocześnie ma w sobie coś z dziewczęcej delikatności. Myślę, że z postaci epizodycznych ona wyszła Ci najlepiej; szkoda, że nie było okazji, by poczytać o niej więcej (wiem, Caroline nie spakowałaby jej do kufra nawet, gdybym ją o to poprosiła).

Reszta bohaterów pojawia się o wiele rzadziej lub nie są tak istotni. Najbardziej udanymi z nich są Snape i Luna — zachowałaś ich pierwotne charaktery, lecz jednocześnie dodałaś cząstkę od siebie, przez co są bardzo intrygujący. Ogólnie trudno powiedzieć mi coś o każdym bohaterze z osobna, ponieważ we wszystkich zastosowałaś ten sam błąd, czyli potraktowałaś zbyt pobieżnie ich kreację. Poza tym tylko czterech (Caroline, Juliette, Lara i Adrian) jest Twoich własnych, a w tym o jednej z nich nie mam praktycznie żadnych informacji.


Dialogi/Narracja 6/10 pkt.

Dialogi według mnie wychodzą Ci lepiej niż narracja; głównie ze względu na Twój styl o którym wypowiem się poniżej. Brzmią przystępnie i widać, że starasz się, by słowa wypowiadane przez postacie odzwierciedlały ich charakter, jednak często zdarzają Ci się w nich błędy interpunkcyjne, co niestety strasznie psuje estetykę. Mimo wszystko brzmią naturalnie, nie mam Ci nic do zarzucenia.

Teraz pozwól, że zatrzymam się chwilę na narracji. Sam fakt, iż piszesz w czasie teraźniejszym jest dość rzadko spotykany i właśnie prawdopodobnie z tej przyczyny czasami zdarza Ci się napisać jakiś czasownik w błędnej formie. Chcę jednak przybliżyć Ci Twój tekst od trochę innej strony.

Nie rozumiem w jakim celu odznaczasz niektóre partie tekstu kursywą i, co gorsza, niepotrzebnymi odstępami między zdaniami, które powinny być w tym samym akapicie. Nie dość, że to brzydko wygląda, to jeszcze nie wiadomo, o co chodzi autorce. Narracja pierwszoosobowa ma swoje prawa, które powinnaś znać. Myśli narratora są jednocześnie myślami bohatera — tego nie da się rozdzielić. Tutaj spokojnie można pisać subiektywnie, gdyż cały świat przedstawiony opisywany jest z perspektywy jednej osoby; ona sama ocenia co jest czarne, a co białe. Zauważyłam także, iż lubisz, zamiast oczu, używać zwrotu tęczówki. Pamiętaj, by nie przedobrzyć.

Jest jeszcze coś. Nie przesadzaj z pytaniami retorycznymi. Pisanie cztery razy pod rząd: Dlaczego? owszem, podkreśla smutek i zagubienie Caroline, ale jest błędne.


 Styl 2/4 pkt.

Kiedy czytałam, miałam wrażenie, że patrzę na internetowy pamiętnik Caroline. Twój styl jest całkowicie charakterystyczny dla tej formy i gdybyś to opowiadanie takim uczyniła, otrzymałabyś więcej punktów w „narracji” i „kreacji świata przedstawionego”. Twój styl, co jest dużą zaletą, jest bardzo żywy, pełen czasowników, wykrzykników i znaków zapytania. Gdyby nie fakt, że mało zwracasz uwagę na szczegóły ( piszesz bardzo pobieżnie), sceny naprawdę byłyby dynamiczne.

Największą wadą tego opowiadania jest fakt, że nie wyciągasz ze scen tyle, ile byś mogła. Jest bardzo dużo przypadków, chociażby zabójstwo w Hogsmeade, gdy po prostu piszesz „na szybko”. Ani razu podczas lektury nie zauważyłam, byś zatrzymała się w miejscu; Caroline ciągle działa. Trudno mi coś Tobie poradzić; napisać „pisz szczegółowiej” jest zbyt ogólne. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak zaufać, że wiesz, co mam na myśli i liczyć, że wprowadzisz to w życie. 

Widać, że opisywanie co kto ma na myśli i jakim tonem to powiedział nie sprawia Ci problemu. Posługujesz się bogatym zasobem słownictwa oraz smykałką do barwnego opisywania sytuacji. Szkoda, że nie wgłębiasz się w swój tekst, ponieważ nie masz szans wykorzystać potencjału swojego magicznego języka.

Mimo wszystko jest naprawdę przyzwoicie. Punkty odjęłam za pomieszanie form oraz tę „płytkość” opisywania.


Oryginalność 7/10 pkt.

Z jednej strony opowiadanie o siostrze Pottera spotyka się stosunkowo rzadko, a już na pewno z taką fabułą, jednakże zauważyłam parę utartych schematów powtarzających się w fan fiction dość często. Najbardziej rzucającym się w oczy u Ciebie jest wątek z Umbridge. Dodatkowo wystąpiły tylko cztery nowe postacie, co mnie nieco zaskoczyło, zważając na fakt, że dość mocno naginasz kanon. Ale sama wymyśliłaś „roczniki” i to Cię stawia w lepszym świetle.


Poprawność 13/20 pkt.

Stosujesz zdecydowanie za dużo przecinków, przez co mam wrażenie, iż nie rozumiesz do końca istoty wtrącenia. Na to nie ma recepty, proponuję więc, byś podczas czytania lektur zwracała uwagę na interpunkcję i przez to próbowała intuicyjnie wyczuć, kiedy coś jest wtrąceniem, a kiedy nie. Na dzień dzisiejszy mogę napisać, iż daną część zdania oddzielamy przecinkami wtedy, gdy jest ona podrzędna i (tutaj na logikę) podmiot coś wtrąca, np. Wszystko, przynajmniej mam taką nadzieję, jest posprzątane. Obawiam się jednak, że i tak marnie Ci to wytłumaczyłam. Hm, może Wy, dziewczyny, macie w zanadrzu jakąś przejrzystą regułkę?

Jest jeszcze jeden błąd, mianowicie stawianie przez ciebie zawsze dużej litery po wielokropku. Są sytuacje, gdy pisze się małą i one również występowały w Twoim tekście. To naprawdę proste: wielka jest wtedy, gdy wielokropek kończy zdanie i następnymi słowami rozpoczynasz nową myśl, np. Wyglądasz jakoś blado... Na pewno wszystko dobrze? Małą piszemy wtedy, gdy bohater mówi cały czas to samo zdanie, lecz w środku się waha, staje niepewny, ewentualnie zwleka z kontynuacją w celu stworzenia napięcia (tak jak to robią podczas ogłaszania wyników chociażby w konkursach), np. Czy pożyczyłbyś mi trochę... skarpetek?

Występują u Ciebie także literówki lub złe nazewnictwo, ale w znikomej ilości. Przede wszystkim radziłabym Ci się podszkolić w przecinkach, ponieważ to one stanowią największy problem.

[interpunkcjaliterówki]


Prolog

Powietrze było suche, niosące woń codzienności, jaką żyli tamtejsi mieszkańcy. Od czasu do czasu ciszę przerywało jedynie huczenie sowy czy rechot żab.

Zdawałoby się, że nad tym zakątkiem przeszła prawdziwa plaga, która pozbawiła życia wszystkich ludzi. — Jaka plaga (w sensie: sów czy żab)? Poza tym, gdyby te zwierzęta naprawdę pozbawiały życia ludzi, już dawno zrobiono by z nimi porządek.

Tylko przed jednym z domków roztaczała się jakaś dyskusja między trzema postaciami. — Dyskusja się nie roztacza, tylko „toczy”. I według mnie dziwnie brzmi ten zwrot: między trzema postaciami; najchętniej bym go usunęła (zdanie bez niego jest nadal poprawne).

- Doprawdy, Hagridzie, uspokój się, bo przebudzisz wszystkich ludzi – syknęła wysoka, chuda kobieta, której okulary z prostokątnymi oprawkami zsunęły się na sam czubek długiego nosa.

- Pani profesor wybaczy – chlipnął mężczyzna monstrualnych rozmiarów, wycierając się brudną, pogniecioną chusteczką (bez kropki) – ale, cholibka, tak szkoda mi Jamesa. I Lily. Przecież to jeszcze dzieci były... co za niesprawiedliwość, co za niesprawiedliwość.

- Wszystkich nas bardzo dotknęła strata Potterów, mój przyjacielu – odezwał się (bez przecinka) w tym samym momencie (bez przecinka) Albus Dumbledore przyglądający się uważnie motocyklowi Syriusza Blacka, którym gajowy Hogwartu przybył na Privet Drive.

 – Zostaną oni w naszych sercach na zawsze, pełni życia, miłości i odwagi. Pamiętaj, mój drogi, że bliscy umierają dopiero wtedy, gdy się o nich zapomina... — Bliscy zostają w naszych sercach; w pamięci też, ale zwrot, który użyłaś, dotyczy serca.

- Albusie – wtrąciła się delikatnie kobieta – dobrze wiesz, że i ja ubolewam nad stratą  Potterów, moich ukochanych wychowanków. Ale nie uważasz, że mamy teraz dużo ważniejsze sprawy do załatwienia?

- Ach, święte słowa, droga Minewro! Hagridzie – zwrócił się do (bez przecinka) wciąż cicho (bez przecinka) łkającego olbrzyma – jak się miewa nasz bohater?

Z jego oczy trysnęły duże, słone krople. — Skąd wiadomo, że krople były słone? Skoro narrator jest obserwatorem, musiałby ich najpierw posmakować, by stwierdzić, że mają jakiś smak.

- Ale teraz uważam, że nie powinniśmy zostawiać małego Harry'ego u tych... u tych... wariatów.

- Caroline? – Spytała (bez przecinka) zupełnie zaskoczona (bez przecinka) czarownica – Cóż za Caroline?

- Brat i siostra... – rzekł w zamyśleniu.

- Na miłość Merlina, Albusie – przerwała mu oburzona McGonagall. – Chcesz ich (bez przecinka) tak po prostu (bez przecinka) rozdzielić?! Rodzeństwo, które (bez przecinka) prócz siebie (bez przecinka) nie ma nikogo innego? To niedopuszczalne, to...

- Spokojnie, moja droga. To tylko tymczasowe wyjście z tej sytuacji. — Bardziej pasowałoby mi tutaj „To tylko tymczasowo”.

 Kilka minut później (bez przecinka) cała trójka z widocznym smutkiem spojrzała w kierunku drzwi numeru czwartego, pod którymi znajdował się tobołek z małym, śpiącym Harrym Potterem – chłopcem, który przeżył, którego w przyszłości czeka zapewne mnóstwo misji i zadań do spełnienia.

- To co w końcu poczniemy z małą Caroline? – spytała (bez przecinka) po dłuższej chwili milczenia (bez przecinka) czarownica.

- Bez obaw – zapewnił Dumbledore. – Znam parę ludzi, którzy idealnie nadają się do opieki nad siostrą naszego małego bohatera.

 Jakie było wielkie jej zdziwienie, gdy, zamiast nich, ujrzała dwóch zupełnie obcych jej ludzi.

Kłamstwo

Czekam, wiedząc, co zaraz usłyszę.

Słyszę.
Głos. — Po prostu „Słyszę głos.”

Zastanawiam się, czy to ta sama kobieta o słodkim głosie krzyczy tak przeraźliwie, gdy zauważam, że ciemność zaczyna się zawalać.

Przeszywają mnie silne drgawki. - To złe określenie. Może coś jakby „Pojawia mi się gęsia skórka, tak że zaczynam drżeć.”

Do swojej szkoły zawsze miałam mieszane stosunki. Wydawała mi się taka... staroświecka.
Oczywiście (bez przecinka) uczymy się wszystkich przedmiotów wymaganych w szkołach magicznych.

Zawsze zastanawiałam się, kim, u licha, jest ta Caroline i co to za kobieta śpiewająca kołysankę...

Z zamyślenia budzę się dopiero słysząc brzdęk talerzy, które Maman ma w zwyczaju czyścić z samego ranka. - „Z zamyślenia budzę się dopiero wtedy, gdy słyszę brzdęk talerzy, które Maman ma w zwyczaju czyścić z samego ranka.”

W domu bardzo rzadko używamy magii. Zwykłe mugolskie czynności mają w sobie coś... uspakajającego.

Zaciekawiona zbiegam jak tylko najciszej się da po schodach i kucam przy progu, wytężając słuch.

- Ale nigdy nie sądziłam, że to przyjdzie tak szybko. Biedna Carine... Jak mamy jej teraz powiedzieć, że... że nie jest... że my...

 Maman spogląda porozumiewawczo na tatę. Dodatkowe zmartwienie przysparza jej zbędnych zmarszczek na twarzy. — Może nie tyle zbędnych, co dodatkowych?

- Dzień dobry, kochanie – mówi, siląc się na szczery uśmiech. – Właśnie rozmawialiśmy o... 

- Jak dla mnie nie można wymusić szczerego uśmiechu. Uśmiech, jeżeli jest szczery, to na pewno nie potrzebuje zaangażowania osoby, na twarzy które widnieje. Zostaw sam uśmiech.
 Niespodziewanie Maman wybucha głośnym szlochem i wybiega z kuchni, zatrzaskując się w łazience.

Czy to, co zaraz usłyszę, jest aż tak przerażające?

Pamiętaj, że cokolwiek sobie o nas pomyślisz, ja i mama nigdy nie przestaniemy cię kochaćMy...

- Laisse-moi tranquille!!! – Krzyczę po francusku na cały pokój, po czym znów chowam się pod kołdrę. - Łatwo się domyślić, że to francuski. Zostaw samo krzyczę.

- Jaka ja byłam głupia! – jęczę, nie kryjąc w głosie goryczy. - Usuń w głosie.

- Wiesz, co teraz czuję? – pytam się jej przez zaciśnięte zęby.

 To powiedziawszy, mijam jąwybiegając z pokoju. Na schodach zderzam się z 'ojcem'. Wymijam go, gdy nagle w mojej głowie pojawia się jeszcze jedna myśl. — Powtarza się słowo mijam.

 Przebiegam wzrokiem jeszcze raz cały tekst. I jeszcze raz, i jeszcze raz. — Bez tego raz na końcu zdania.

 Kręci mi się w głowie od nadmiaru emocji. Bez słowa oddaję kartkę i wybiegam z domu, głośno trzaskając za sobą drzwiami. — Bez za sobą.


Cena prawdy

O tym, czy żyją, czy też nie, czy może mnie porzucili...

 Oczywiście (bez przecinka) ta informacja niewiele mi mówiła.

 Z różdżkami jest tradycja, że wszyscy pierwszoklasiści (bez przecinka) w pierwszym dniu szkoły (bez przecinka) gromadzą się w Sali Lustrzanej i każdy musi wypróbować minimum dwie sztuki, by znaleźć tą właściwą.

 Mam wrażenie, że ktoś wbił mi sztylet i powolutku przeciąga nim po całym narządzie (bez przecinka) z góry na dół.

 Opieram się o framugę drzwi, dysząc ciężko, gdy, ni stąd, ni zowąd, ból, jak się pojawił, tak znika.

- Carine, skarbie! – Dobiega mnie z dołu wołanie Papy. – Zejdź na dół, ktoś bardzo chce cię poznać!

 Potrząsam lekko głową, wyzbywając się resztek niedawno przeżytego szoku.

Dręczona tymi myślami podchodzę do drzwi salonu i lekko, bardzo dyskretnie, wystawiam głowę, korzystając z tego, że wszyscy zebrani w pomieszczeniu są pochłonięci rozmową.

Moim oczom ukazuje się (bez przecinka) dobrze znana mi ze zdjęć w różnych encyklopediach magicznych o wybitnych czarodziejach (bez przecinka) sylwetka sędziwego mężczyzny z długą, białą brodą i tak samo siwymi włosami, o jasnych oczach i okularach połówkach osadzonych na haczykowatym nosie.

- Pour I'amour de Dieu, Carine! – Woła Maman po francusku, podbiegając do mnie i pomagając podnieść się z podłogi. — Tak jak wspominałam: słowo francusku jest zbędne.

- Och – słyszę głos z pewnością należący do naszego gościa – a więc to jest wasza podopieczna...

- Tak, panie profesorze – odpowiada Papa, patrząc na mnie z lekkim rozbawieniem w niebieskich oczach. — Zwrot w niebieskich oczach jest zbędny.

- Dobry wieczór – mówię, nie potrafiąc powstrzymać wielkiego rumieńca wstępującego na moje policzki. – Je m'appelle... To znaczy... Jestem Carine. — Nie ma czegoś takiego, jak wielki rumieniec.

 Dalej odczuwając lekkie zażenowanie własną wpadką, obserwuję jak jasny wzrok starca dokładnie lustruje całą moją postać. — Wiadomo, że Caroline odczuwa zażenowanie z powodu własnej wpadki, a nie czyjejś. Zbędne słowo.

- Witaj... Carine – odzywa się po paru sekundach niezręcznej ciszy, a ja zastanawiam się, dlaczego zrobił taką znaczącą przerwę, nim wymówił moje imię.

- Ponieważ... – urywam na sekundę (bez kropki) – ponieważ sądzę... że mógłby pan mi w czymś pomóc.

 Mrugam lekko zdezorientowana, ale w mgnieniu oka się opanowuję. Pewność, że trafiłam na właściwą osobę (bez przecinka) wzrosła we mnie niezwykle szybko. — Pewność nie wzrasta. Może zamiast tego błędnego określenia: „(...) osobę podniosła mnie na duchu”.

 Momentalnie słyszę, jak Maman bierze głęboki wdech.

 Normalnie jestem naprawdę cierpliwa, ale w obecnej sytuacji wprost nie mogę usiedzieć w miejscu. — „Zwykle jestem cierpliwą osobą (…).”

 No, nareszcie jakaś normalna odpowiedź, myślę z radością, czując, jak serce zaczyna mi szybciej bić z tej całej ekscytacji.

- Więc... Co byś powiedziała na to, byśmy wyjaśnienia zaczęli od... twojego prawdziwego imienia?

 Znów wpatruję się w niego wzrokiem kompletniej idiotki. Przez chwilę nie mam pojęcia, co powinnam w tej sytuacji odpowiedzieć.

- Więc czyj... czyj to był pomysł? – dukam, czując w gardle potwornie dużą gulę.

- Mój – odpowiada krótko, a widząc moje otwarte ze zdziwieniem usta, dodaje: – Sprawa była niezwykle poważna, moja droga. Musiałem wtedy powziąć bardzo radykalne kroki...
Nie mam jednak siły na dalszą dyskusję w tym temacie. — Bez w tym temacie.

 Mrugam szybciej powiekami, upewniając się, czy wciąż siedzę w tym samym miejscu. - Mrugać można tylko powiekami.

 Spanikowana (bez przecinka) przełykam nerwowo ślinę, po czym, trochę bezczelnie, przerywam trwającą rozmowę:

- I co się z nimi stało? Z moimi rodzicami? Czy oni... żyją?

 Wlepiam zdumione spojrzenie w parę siedzącą na sofie. Na ich twarzach zauważam wyraźne zmieszanie, ale również i... ból?

- Tak, to prawda. Wraz z paroma znajomymi z Hogwartu (bez przecinka) razem z Larą (bez przecinka) wstąpiliśmy do Zakonu.

Nie raz z kolejnych misji wracaliśmy z poważnymi ranami, lecz było to nic w porównaniu z tym, jakie piętno odbijała ta robota na naszej psychice.

Do czasu... do czasu aż Lara zaszła w ciążę...

Nikt nie miał do nas żalu, a my obiecaliśmy, że wrócimy najszybciej jak tylko to będzie możliwe. – Ton jej głosu zniżał się z każdym wypowiedzianym zdaniem.

Dziecko nie miało szans na przeżycie...

- Maman... – szepczę, nie panując nad (bez przecinka) cisnącymi się do moich oczu (bez przecinka) łzami.

- A moi rodzice? Jak w końcu z nimi było? Bardzo proszę mi powiedzieć, to dla mnie naprawdę wiele znaczy...

- Lily i James? Oni... byli jednymi z najlepszych i najbardziej aktywnych członków Zakonu.
 Nagle widzę, jak mięśnie moich opiekunów gwałtownie się napinają.

- Znacie ich? – pytam się (bez przecinka) lekko wystraszona ich niespodziewaną dla mnie reakcją. - Bez dla mnie.

- To niemożliwe... – szepcze Papa. – Przecież oni mieli tylko jednego syna. Przecież Harry... James sam mi przecież mówił...

- Zaraz, zaraz – wtrącam mu się w słowo. – Czy po tym co powiedziałeś mam wnioskować, że miałam... mam... brata?!

Nie jestem więc zaskoczona, gdy po raz kolejny odpowiada mi pytaniem: — On wcześniej odpowiedział na pytania Caroline, czyli jego słowa wcale nie są „odpowiadaniem pytaniem na pytanie”.

Czuję, jak łzy spływają mi po policzkach wielkimi kroplami, nerwowo zagryzam dolną wargę, by nie wybuchnąć głośnym szlochem.

Można usłyszeć latającą muchę, ale nawet na nią nikt by nie zwrócił uwagi. — „(...) ale nawet na nią nikt nie zwraca uwagi.”

 Obserwowanie strachu w oczach młodych nastolatków (bez przecinka) najwyraźniej (bez przecinka) sprawia jej przyjemność. Z lekko złowieszczym uśmieszkiem dodaje:

Zęby usilnie starają się przegryźć delikatną skórę warg, póki nie czuję na języku metalicznego smaku własnej krwi. — Zdanie jest źle sformowane. Powinno być: „Usilnie staram się przegryźć delikatną skórę warg, póki nie poczuję na języku metalicznego smaku własnej krwi.”

- Jak mogłam być taka ślepa! – jęczy 'matka', biorąc w dwa palce kosmyk moich rudych włosów. – Włosy Lily... – szepcze praktycznie bezgłośnie.

- Czy on... – Z trudnością dobieram słowa. – Czy on... wie o mnie?

- Ale teraz mam jechać do Hogwartu... – wchodzę mu w słowo. – Czy to ma na celu... zjednoczenie nas? Wyjawienie... prawdy?

- Nie od razu. I jeszcze nie wiem, w jaki sposób Harry dowie się prawdy. Ale (bez przecinka) przez jakiś czas (bez przecinka) nie będziesz mogła mu o niczym powiedzieć. Twój brat w ostatnim czasie bardzo wiele przeszedł, poza tym nie jesteśmy jeszcze pewni jak twardy jest grunt, na którym stoimy...

- Więc po co mam być w tym samym domu?! – wybucham niespodziewanie, nie mogąc już dłużej ukrywać buzujących we mnie emocji. – Po co w ogóle pan mi powiedział, że mam... brata.

 Czuję, że moja klatka piersiowa unosi się w niemiarowym, przyspieszonym tempie. - Niemiarowym? Pierwsze słyszę taki epitet.

- I to jest właśnie twoje zadanie, Caroline Potter. – Na dźwięk mojego prawdziwego imienia i nazwiska przeszywa mnie zimny dreszcz.

- Pomogę, ale pod jednym warunkiem. – Widząc pytające spojrzenie Dumbledore'a, biorę głęboki wdech i kontynuuję: – Chcę zachować swoje prawdziwe imiona. Caroline Lilyanne. Nazwisko... Ono... może poczekać.


Witamy w Hogwarcie! cz. 1. W oparach lokomotywy


 Moje wątpliwości dodatkowo potwierdzają tłumy mugoli tłoczące się zarówno przed głównym wejściem, jak i zapewne w samym środku stacji.

 Krzywię się, kręcąc głową z dezaprobatą, i jednocześnie szukając wzrokiem moich opiekunów.

 Znajdują się oni niecałe kilka metrów za mną, z większej odległości lustrujący całą budowlę, jak i otaczającą ją okolicę.

– Jest za piętnaście jedenasta... – przerywam, jeszcze raz spoglądając na zegarek.Właściwie to za czternaście. Myślisz, że się nie spóźnimy?

- Nic się nie martw, skarbie – odpowiada z szerokim uśmiechem na twarzy, zaciskając mocniej dłonie na uchwycie od wózka bagażowego. – Nim się obejrzysz, będziemy na peronie dziewięć i trzy czwarte. - Usunęłabym tutaj parę zwrotów. Przede wszystkim wiadomo, że jak uśmiech, to na twarzy; od wózka bagażowego (niepotrzebne od); a na końcu peronie dziewięć i trzy czwarte (wiadomo o jaki peron chodzi, nie trzeba wymieniać pełnej nazwy).

- Ci Anglicy naprawdę nie mają nic lepszego do roboty, tylko jakieś dziwaczne numerowanie peronów?

 Znalazłszy się już we wnętrzu budynku, próbuję wyłapać wśród tłumu jakąś magiczną postać.

Zaczynam więc zastanawiać sięjak może być oznakowany ten dziwny peron, by zwykli mugole w niczym się nie połapali.

- Kochanie – głos 'matki' wyrywa mnie z zamyślenia (bez kropki) – jesteśmy na miejscu.
 Ku własnemu rozczarowaniu (bez przecinka) nie zauważam niczego magicznego prócz dwóch peronów oddzielonych od siebie barierką.

- Dobrze... więc... Gdzie ten cały peron dziewięć I TRZY CZWARTE?

- Est-ce que tu te fous de moi? – pytam się piskliwym głosem, spoglądając na niego szeroko otwartymi oczami.

- Papo... – szepczę, czując jak ogarnia mnie panika.

  Wzdycha z uśmiechem, po czym klepie mnie po plecach.

- To co – posyła krótkie spojrzenie na Maman, następnie w kierunku barierki i zwraca się do mnie: – razem?

 Spoglądam w stronę peronu i z łatwością zauważam wielki, czerwony parowóz (bez przecinka) ziejący białymi, puszystymi kłębami dymu.

 Teraz mam jednak wrażenie, jakbym już nigdy więcej miała nie zobaczyć tej dwójki – dwójki, która może i zataiła przede mną prawdę o mojej prawdziwej tożsamości, ale też opiekowała się mną przez czternaście lat mojego życia, dając wszystkoczego potrzebowałam, od niezbędnego do normalnego funkcjonowania pożywienia, po miłość i poczucie szczęścia. — Zdanie jest dziwnie sformowane. Przede wszystkim co miałaś na myśli, pisząc: od niezbędnego do normalnego funkcjonowania pożywienia? Pożywienie nie funkcjonuje, tylko człowiek, odżywiając się nim. 

- Maman – jęczę z niekrytym smutkiem w głosie, wtulając się w jej ramiona, jednocześnie czując, jak Papa również mnie obejmuje. - Zwrot w głosie jest zbędny.

- Trzymaj się, kwiatuszku – szepcze mi do ucha, zabierając z czoła rudy kosmyk.

Ponieważ wciąż obejmuje mnie jednym ramieniem, czuję, jak jego mięśnie gwałtownie się napinają.

Oprócz miło wyglądającej, krępej, rudowłosej kobiety oraz dosyć wysokiego mężczyzny z twarzą uwydatniającą wyraźne zmęczenie, którego brązowe włosy przetkane są wyraźnymi nitkami siwizny, dostrzegłam również przerażającego człowieka w średnim wieku z czapką bagażowego naciągniętą nisko na jedno oko i utykającego przy każdym kroku, a także kobietę o łagodnym spojrzeniu i gęstych, ciemnobrązowych włosach. — Moja zasada: „gdy wytykasz błąd interpunkcyjny, cytuj całe zdanie” okazała się mieć drugie dno.

Nie takie, jak ten potworny ból, który zapanował mną w dniu wizyty Dumbledore'a w moim domu.

 Mam wrażenie, że ktoś rozlewa po moim sercu ciepłą substancję kojarzącą się z miłością, czymś przyjemnym i... bezpieczeństwem?

 Odruchowo chwytam się za klatkę piersiową, nie spuszczając przy tym wzroku ze swojego brata, który... również przykłada dłoń do swojego serca, rozglądając się podejrzliwie dookoła.

- Wciąż nie docierają do mnie niektóre szczegóły z twojego życiorysu – wzdycha 'ojciec'starając się przy tym uśmiechnąć do mnie pokrzepiająco.

- Jesteście, dosłownie, kopiami swoich rodziców... – mówi 'matka', po czym zwraca się do mnie (bez przecinka) bardziej stanowczo, nie kryjąc jednak wyraźnej nuty troskliwości w swoim głosie: – Tak mi przykro kochanie, że wy... nie możecie... no wiesz, żyć jak każde normalne rodzeństwo, ale... mimo to...

- Spokojnie, maman – mówię, przytulając się do niej z całej siły, chłonąc (bez przecinka) tym samym (bez przecinka) ostatnie dawki pokrzepiającej energii tak potrzebnej mi na najbliższe długie chwile. – Nie zrobię niczego głupiego, obiecuję. - Pierwsze zdanie: „(…) ostatnie dawki pokrzepiającej energii tak mi teraz potrzebnej”

- To nie ma sensu! – jęczę, nie przejmując się tym, że w pobliskich przedziałach mogą mnie podglądać lub podsłuchiwać.

– Po co ja się w to wpakowałam? Trzeba było zostać w starej szkole. Raju tam, co prawda, nie miałam, ale też nie chodziłam z etykietką nowej, a teraz?

- Wcale nie uważam, żeby mówienie do siebie było oznaką ześwirowania. Wręcz przeciwnie, sama tak często robię...

 Ma niezwykle długie, jasnoblond włosy w dosyć widocznym nieładzie.

- ...bo, w końcu, przed kim nie można mieć żadnych tajemnic, jak nie przed samym sobą – ciągnie dalej, zupełnie niezrażona moim, może trochę zbyt długim, milczeniem.


- Nie jesteś, widzę, zbyt rozmowna – mówi, siadając obok mnie na kufrze.
- Caroline – odpowiadam wręcz automatycznie. – Caroline Po... to znaczy, Marmouget. Caroline Marmouget!

- Jesteś pewna? Troszeczkę się zawahałaś... Jeżeli...

- To przez ten stres – urywam, bojąc się, że (bez przecinka) jeżeli pozwolę na przeprowadzanie jakiegokolwiek dochodzenia (bez przecinka) przez jakąkolwiek osobę, to cała tajemnica (bez przecinka) niebawem (bez przecinka) wyjdzie na jaw.

- Ach tak, kojarzę... – odpowiada lekko sennym głosem.

Muszę przyznać, że akcent (bez przecinka) mimo wszystko (bez przecinka) masz typowo angielski... Więc... co spowodowało, że (bez przecinka) tak nagle (bez przecinka) postanowiłaś zmienić szkołę?

 Pytanie dziewczyny jest dla mnie niczym policzek. - Niczym policzek? Może „niczym uderzenie w twarz”?

Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że (bez przecinka) przez te kilka dni, kiedy to już znałam całą prawdę, nie wymyśliłam sobie żadnych sensownych wytłumaczeń na tego typu zagadnienia.

- To... skomplikowane. – Tylko tyle udaje mi się z siebie wydusić.

- W porządku – mówi, o dziwno, ze zrozumieniem. – Niektórych rzeczy lepiej jest jednak nie ujawniać dopiero co poznanym osobom, wiem to.

- Tak w ogóle, mam na imię Luna – odzywa się, nim jeszcze znika za drzwiami przedziału. – Jeżeli nie masz nic przeciwko praktycznie wyludnionym pomieszczeniu, to wiedz, że tu – wskazała głową na drzwi – są jeszcze wolne miejsca. — Zamiast pomieszczeniu, napisz „przedziałom”.

 Przepełniona nadzieją, że (bez przecinka) może jednak (bez przecinka) nie będzie to jeden z najgorszych dni w moim życiu, wpycham kufer do środka, po czym siadam przy oknie naprzeciwko dziewczyny, która, jakby już zapomniawszy o mojej obecności, zaczytała się w lekturze jakiegoś czasopisma.

- Eee... Luno? – Widząc jej lekko nieprzytomne, pytające spojrzenie, przełykam nerwowo ślinę, starając się prawidłowo dobierać kolejne słowa. – Ta gazeta... ona... ty...

 Mam zamiar ułożyć sobie jakąś ciekawą historyjkę na swój temat, na wszelki wypadek, gdybym została zaatakowana przez stadko wyjątkowo wścibskich ludzi łakomych na ciekawostki z mojej przeszłości, jednak, nim do głowy przychodzą mi jej pierwsze, niezbyt (bez przecinka) zresztą (bez przecinka) logiczne wersy, całe moje ciało i umysł ogarnia mocny i spokojny sen, któremu postanawiam oddać się całkowicie, przynajmniej na pierwsze pół godziny drogi, biorąc pod uwagę, że koszmar nawiedza mnie tylko i wyłącznie w nocy. — Bez drogi brzmi lepiej. Poza tym przy mocny i spokojny lepiej by było po przecinku.

 Kiedy zauważam, jak jasnowłosy robi krok w stronę Luny, wzdycham teatralnie.

Nie chciałam w ten sposób zaczynać swojego nowego rozdziału, ale najwidoczniej (bez przecinka) los postanowił, że teraz zmuszona jestem założyć na siebie maskę zimnej i wypyszczonej (?) dziewczyny. — Co to oznacza być wypyszczonym?

- Czyżby? – mówię, wstając gwałtownie ze swojego miejsca i patrząc uważnie w jego szare tęczówki.

Coś ci się chyba pomyliło, blondasie, a teraz wybacz, lecz przerwałeś mi drzemkę, którą (bez przecinka) mimo wszystko (bez przecinka) zamierzam kontynuować, więc (bez przecinka) z łaski swojej (bez przecinka) zejdź mi z oczu i to jak najszybciej!

- Nie tak szybko, smarkulo – syczy mi prosto w twarz. – Chyba nie wiesz (bez przecinka) do kogo skaczesz... Jesteś świadoma tego, z kim właśnie zadarłaś?

  Wypowiadając te słowa, wypina ku mnie dumnie pierś, na której widnieje duża plakietka.

- P... – Mówię na widok jednej literki na tle jakiegoś herbu, zapewne domu (bez przecinka) do którego należał nastolatek. – No i?

- No i? – powtarzają za mną chórem dwa „goryle” stojące za chłopakiem.

- NO I? – ryczy jasnowłosy.

 Wywracam wymownie oczami, powstrzymując się przed wyciągnięciem różdżki i trafieniem w nieproszonych gości jakimś urokiem.

I radzę ci, zjeżdżaj stąd, nim stracę cierpliwość i zamienię cię w jakąś ropuchę, a (bez przecinka) ostrzegam, że w poprzedniej szkole miałam praktycznie same wybitne z transmutacji...

Dobiega do mnie z zewnątrz, na co znów podnoszę się z miejsca i wychylam głowę z pomieszczenia, obserwując, jak wściekły chłopak mamrocze pod nosem jakieś przekleństwa skierowane (bez przecinka) zapewne (bez przecinka) pod moim adresem.

- Wingardium Leviosa – wypowiadam szeptem formułkę zaklęcia, sprawiając, że ciastko wymyka się chłopakowi z dłoni w połowie drogi do ust, po czym wolno kieruje się w stronę szarookiego chłopaka.

Gdy nasze spojrzenia się krzyżują, poruszam znacząco brwiami w górę i w dół, powstrzymując się przed parsknięciem śmiechem na widok ich przerażonych twarzy, po czym (bez przecinka) porozumiewawczo (bez przecinka) kiwam głową w kierunku blondyna i opuszczam różdżkę...


Dodatki 3/5 pkt.

Punkty otrzymujesz za:

 — Podstronę „Caroline tłumaczy”, która urozmaica tekst oraz sprawia, iż mieszkanie Caroline we Francji stało się rzeczywiste. Mam jednak małą uwagę. W dwóch pierwszych rozdziałach akcja rozgrywa się w Tulon, dlaczego więc Caroline mówi po angielsku? Podczas kłótni z rodzicami tylko kilka razy użyła francuskich zwrotów, a przecież jest to jej ojczysty język.

— Zakładkę „O opowiadaniu”. Jest estetyczna oraz zawiera wszystkie informacje. Jedyne co bym zmieniła, to opis o czym będzie fan fiction, ponieważ zlewa się z informacjami „suchymi”. Może oddziel go jakimiś gwiazdkami? I jeszcze jedno: dlaczego wkleiłaś adres swojego bloga? Wiem, ostatnio ten zabieg jest dość popularny, lecz niestety bezsensowny. Przecież, jeżeli ktoś trafił na Twojego bloga, wie, jak brzmi adres. A jak nie pamięta, to wystarczy, że zerknie na górę ekranu.— Skarbnicę fan fiction w „Linkach”. Z tamtej podstrony można przejść do wielu ciekawych opowiadań.


Podsumowanie 5/5 pkt.

Nie jestem pewna, czy aby wszystko uwzględniłam (przebłyski olśnienia znikają tak szybko, jak się pojawiają), mam jednak nadzieję, iż coś z oceny wyniosłaś. Pamiętaj, że masz potencjał i, wywnioskowałam to z Twojego opisu, pokaźne pokłady inteligencji. Widać jak dużo pracy wkładasz w bloga oraz samo opowiadanie (właśnie w tym momencie słowo ambitna przestaje być puste). Na marginesie radzę Ci poszukać nowego szablonu oraz dobrej bety, która zna się na przecinkach. I pamiętaj, by bardziej przyłożyć się do kreacji bohaterów. Powodzenia!


Ilość zdobytych punktów:

68 punktów, czyli Żuczek [Dostateczny – 3]


Ocena trochę niska, lecz mam nadzieję, że zachęci Cię to do poprawek. Osobiście oceniam Cię na czwóreczkę, ale muszę trzymać się kryteriów.

18 komentarzy:

  1. Sorki, problemy techniczne! Nie mam pojęcia, DLACZEGO ocena tak mi się... wymknęła spod kontroli. gdy publikowałam, wszystko było w porządku. Remont w toku.

    OdpowiedzUsuń
  2. Droga Leaeno, bardzo dziękuję za ocenę. Muszę przyznać, że nie lubię dostawać trójek - czy to szkoła, czy blog (mimo że to dopiero jego druga ocena) zawsze mam po nich dziwnego ‘doł‘, szczerze to nawet oceny dopuszczające i niedostateczne znoszę z wiekszym spokojem ducha (na szczęście mam ich niewiele).
    Ale motywacja jest.
    Ten komentarz to nie jest jeszcze to, co tak naprawdę chciałabym napisać, mam Ci wiele do wyjaśnienia. Jednak w chwili obecnej jestem w autobusie, kilka godzin spędziłam w szpitalu, głównie czekając w kolejce (grunt to polska służba zdrowia...) i podejrzewam, że gdy w końcu dotrę do domu to będę zbyt zmęczona, by nawet włączyć komputer. Obiecuję, że solidny komentarz pojawi się jutro z racji, że mam wolne od szkoły, a wszelkie leki, pod których wpływem obecnie jestem, przestaną działać i będę miała większąjasność umysłu.
    Tak czy siak, dziękuję za czas poświęcony mojemu blogowi i szczerą, kulturalną (dla mnie to bardzo ważne, bo nienawidzę chamstwa i cwaniactwa w internecie, nawet gdyby dana osoba była bardzo oczytana i w ogóle) i pełną wskazówek opinię i... Właściwie to do napisania jutro :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgodnie z obietnicą zabieram się za pisanie dłuższego komentarza. Co do samego stopnia już się wypowiedziałam. Cóż... Czuję niedosyt zwłaszcza, że tylko 3 punktów zabrakło mi do czwórki, ale chyba lepsza jest sprawiedliwa trója, niż naciągana wyższa ocena.
    Teraz przejdę do wyjaśnień, szczegółów, sprostowań. Może zacznę od tego, iż ten blog to wynik szalonego, wakacyjnego pomysłu, zrodzonego zupełnie z niczego. Ba, byłam pewna, że już we wrześniu, gdy rozpocznę drugą klasę liceum, porzucę na dobre pisanie. Jeżeli chodzi o blogi z opowiadaniami – nie mam żadnego doświadczenia. Nawet wcześniej takowych nie czytałam. Weszłam do tej „części” blogsfery z zupełnie innej jej strony – od ponad 4 lat piszę taki typowy blog pamiętnikowy, a tam wszystko wygląda inaczej, szablony to przeważnie ładne zdjęcia w nagłówku, góruje minimalizm pod względem jakichkolwiek dodatków (ja nawet nie posiadam strony z linkami, bo uważam ją za zbędną), większą rolę odgrywają same posty, a i one diametralnie różnią się od notek na blogach z opowiadaniami.
    Prolog właściwie pisałam z książką na kolanach, nie do końca właściwie zdecydowana, o czym tak naprawdę chcę stworzyć opowiadanie. Ale każdy kolejny dzień rodził nowe pomysły. Sama idea „Roczników” powstała gdzieś dwa, trzy dni po opublikowaniu prologu, a notka o nich pojawiła się dopiero pod koniec listopada – sama widzisz jak dużo czasu upływa, jeżeli chodzi o realizację niektórych pomysłów. Skarżysz się na brak wątków pobocznych, np. coś Ci zgrzyta w postaci Juliette, historia Lily jest wręcz niewiarygodna (mam na myśli jej „zniknięcie”), a opiekunowie Caroline bez wahania przyjęli osierocone dzieciątko od Dumbledore`a. To nieliczne sytuacje, wątki wzbudzające Twoje kontrowersje. Prawda jest taka, że wszystko zamierzałam (i mam nadzieję, że uda mi się to zrealizować) w kolejnych rozdziałach – czy będą to kolejne notki, a może dopiero przypadnie im numer 25 lub 39. Caroline nie miała jeszcze jakiejś poważnej rozmowy z Larą i Adrianem, nastąpi ona w postach o Bożym Narodzeniu – wtedy dopiero wyjaśnię sytuację z Lily, Jamesem, państwem Marmouget. Juliette to specyficzna postać i w niej ukryty jest „haczyk”, mam z nią związane pewne plany na dużo późniejsze rozdziały, a jej prawdziwe oblicze zostanie pokazane dopiero, gdy akcja będzie się działa już nie w części o Zakonie, a o Księciu Półkrwi. Wtedy też pojawią się wątki poboczne, bo, tak trochę spoilerując, Harry będzie już wiedział o tym, że ma siostrę. Z resztą, nie bez powodu pod opisem Juliette zamieściłam cytat: "To, że potrafimy przyzwyczaić się do otaczających nas tajemnic, samo w sobie jest tajemnicą.".

    OdpowiedzUsuń
  4. Mówisz, że akcja dzieje się za szybko. Hm... Z pewnością w zakładce „O opowiadaniu” zauważyłaś jak długi jest czas trwania mojej historii (sierpień 1995 r. – 2 maja 1998 r.). Może gdybym publikowała posty co tydzień lub częściej, gdybym w ogóle miała więcej czasu na blogowanie (biorąc pod uwagę, że dalej prowadzę swój internetowy pamiętnik i dzielę swoją niewielką „porcje” wolnego czasu między dwa zupełnie odrębne światy – rzeczywisty i ten istniejący jedynie w mojej głowie), może mogłabym poświęcić jednemu wątkowi pobocznemu dużo więcej rozdziałów, ale czy zdołałabym w taki sposób nie ciągnąć tej historii w nieskończoność? Co innego, jakbym opisywała tylko jeden rok, a tak... Piszę o wydarzeniach z października, a gdzie listopad, grudzień, kolejne miesiące, lata? Naprawdę zależy mi na ukończeniu tego opowiadania, najlepiej jeszcze przed definitywnym końcem swojej „kariery” uczniowskiej (włączając w to fakt, że gdy przyjdzie trzecia klasa, matura, to nie mam pojęcia czy w ogóle będę cokolwiek pisać, w końcu matematyka i chemia rozszerzona to nie bułka z masłem).
    Wątkiem z Tiarą może rzeczywiście przesadziłam, ale, tak jak już wcześniej napisałam – nie traktowałam z początku tego bloga na serio, do kanonu i zasad panujących w świecie rowlingowskim też nie przywiązywałam większych starań i jestem świadoma, że na każdej ocenialni będę za to besztana.
    Co do kreacji Harry`ego i McGonagall. Wiem, że odbiegają one troszkę od tych kanonicznych, ale utkwiły mi one na dobre w moim sercu – tak zawsze sobie je wyobrażałam, jeszcze we wcześniejszych latach. Zawsze dostrzegałam w McGonagall coś więcej niż tylko surową twarz pooraną zmarszczkami, a Harry był... No, takim Potterem, jakiego właśnie przedstawiam. Jeżeli chodzi o jego relacje z Caroline i tą jego nagłą śmiałość, uwzględniłam tutaj dwa punkty, pierwszy – Potter wie o opiekunach Caro działających w Zakonie, spodziewał się więc, że może będzie w stanie czegoś się od niej więcej dowiedzieć; drugi – skoro Caroline przyjaźni się z Ginny, to dlaczego nie miałaby zaznajomić się z całą Trójcą? Tak to wygląda w mojej głowie, ale wiadomo, każdy ma swoje zdanie.
    Inna sprawa – opisy. Ech, cóż tu dużo mówić. Nie cierpię ich, zarówno czytać, jak i pisać – tutaj trochę ujawnia się mój charakterek ścisłowca (mimo że kocham opisy przyrody w „Panu Tadeuszu”)– wolę mieć wszystko ładnie i prosto podane na tacy. Uwielbiam dialogi i zawsze lepiej czuję się, gdy je tworzę. Tak bardziej... Swobodnie. Pracuję nad opisami, przeważnie są to przeżycie wewnętrzne, ale na pewno zawarłam nieco krótkich opisów miejsc. Nie jest to dla mnie łatwe, ale staram się doskonalić, przynajmniej póki mam zamiar kontynuować pisanie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Odnośnie szablonu. Pierwsza sprawa jest taka, że jest to dodatkowa praca Jill, zupełnie jej o nią nie prosiłam, zamówienie składałam na poprzedni wystrój, ale z powodu tej olbrzymiej przerwy (którą sama zauważyłam dopiero po kilku miesiącach, gdy użyłam Opery), postanowiłam go zmienić. O kolorach może nie dyskutujmy, bo osobiście lubię takie połączenia barw.
    Co do pierwszego rozdziału, z początku nie miałam pojęcia, o co Ci chodzi. Myślałam sobie: „Jakie znów entery i wersy?!”. Dopiero, gdy włączyłam sobie daną notkę, aż z wrażenia otworzyłam szeroko usta. Nie miałam pojęcia o takowym wyglądzie rozdziału i dopiero po chwili sobie przypomniałam, że kilka dni wcześniej „bawiłam się” testowaniem tekstu wyjustowanego. Ech, na podglądzie wszystko wyglądało w porządku, nie sądziłam że stanie się coś takiego, za co później niestety polecą mi punkty w ocenie...
    Co jeszcze... Ach, no tak – przecinki! Nie mam pojęcia, czemu akurat tutaj, pisząc dłuższe teksty na komputerze, robię ich tak dużo, nie zdarza mi się to zarówno w szkole, gdzie piszę dłuższe wypracowania maturalne i przeważnie nie mam problemów z interpunkcją, jak i wtedy, gdy tworzę dla siebie, tzn. „do szuflady”. Prawda jest taka, że nie lubię pisać na komputerze, jestem trochę staroświecka. Literówki to ten sam problem, normalnie żadnych nie popełniam, a w postach to już co innego.
    Szukałam kiedyś bety, ale bez żadnego rezultatu – nikt nie zgłosił się na ochotnika, a cóż, rzeczywiście przydałby mi się taki śmiałek wyłapujący przecinki i inne niedoskonałości.
    No, kończę już swoją wypowiedź, nie mam pojęcia czy wszystko wyjaśniłam, jakby co, proszę śmiało pytać. Za chaos w komentarzu bardzo przepraszam, ale chciałam wszystko wyjaśnić jak najlepiej.
    Całą wypowiedź, podzieliłam na 3 mniejsze komentarze, bo całość, a nawet dwie połowy, nie chciały mi się opublikować.
    Pozdrawiam serdecznie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak wspomniałam, masz u mnie mentalną czwórkę. Kiedy sumowałam punkty, byłam prawie pewna, że ona wyjdzie, jednak, jak widać, się przeliczyłam. Mogłabym Ci zawyżyć, lecz to nie miałoby sensu. W końcu chodzi o obiektywność. A teraz pozwól odwołać mnie się do Twoich komentarzy. :)

      1. Dwa lata temu też stworzyłam fan fiction z podobnymi błędami kanonicznymi do Twoich (czyli takimi nieszkodliwymi, ale jednak wgryzającymi się w rozochocone serduszka fanów HP). Rozumiem, że teraz trudno Ci będzie to odkręcić, dlatego może albo popracuj nad tym - po prostu stwórz niektóre sceny od nowa, albo pójść tamte czasy w niepamięć - musisz się jednak liczyć, że inni Oceniający również mogą się przyczepić, kolokwialnie mówiąc.

      2. Jak dla mnie prolog powinien być bardziej dopracowany. Rozumiem, pisałaś to dawno, po prostu nie chce Ci się już wracać (wiem, co czujesz; przez moje fan fiction pojęłam co to znaczy porywać się na bycie oryginalnym wśród tysięcy innych historii i trzymać się jednocześnie kanonu), ale wiedz, że pierwszy rozdział/prolog jest bardzo ważny. Osoba, która zainteresuje się Twoim opowiadaniem, z pewnością będzie chciała wiedzieć, jak to wszystko się zaczęło i - być może - rozczaruje się.

      3. *uśmiecha się* Kiedyś bardzo podobnie myślałam, wiesz? Chciałam zatrzymać czytelnika przy sobie, stwarzając dużo tajemnic i nie wyjaśniając pewnych kwestii. Na dłuższą metę to się nie sprawdziło, ponieważ sama zaczynałam się gubić. Dla jasności: nie zarzuciłam Ci zbyt małej ilości wątków pobocznych, tylko ich niedopracowanie. Patrząc na to z perspektywy, że akcja toczyć się będzie tak długo, po części jesteś usprawiedliwiona; pamiętaj jednak, iż nic nie nadaje takiego klimatu, jak drobiazgi.

      4. Cóż, uważam, że tempo akcji jest w porządku, tylko na początku trochę za gwałtownie zaczęłaś. Przynajmniej taki był mój zamysł, gdy pisałam "rozwinięcie akcji".

      5. Widzę, że jednak mam dobrą intuicję; mówię teraz o moich przemyśleniach dotyczących stylu "pamiętnikowego". No ale to jednak opowiadanie i jakieś opisy być powinny. Jeżeli na prawdę nie lubisz, nie musisz ich dodawać dużo, ale w niektórych momentach naprawdę by się przydały.

      6. Szablon jak szablon. Grafika nie jest dla mnie zbyt istotna - ba, przyjemnie tak poczytać przy ładnej szacie graficznej, lecz przecież każdy inaczej definiuje to "ładnej". Powołuję się więc na Twoje poczucie estetyki.

      Na tym chyba skończę. Mam nadzieję, że swoje opowiadanie doprowadzisz do końca, bo przyjemnie się czyta. ^^

      Usuń
    2. Nie, w zawyżanie i ja się nie bawię, nie byłabym uczciwa wobec innych ocenionych bloggerów i wobec siebie przede wszystkim. Biorąc pod uwagę fakt, że dopiero się rozkręcam, a humanistą nie jestem, to pisemna trójka i mentalna czwórka w zupełności mi wystarczą.
      Tak sobie ciągle myślę o tej Tiarze Przydziału i może rzeczywiście zmienię ten wątek. Prologu nie chcę zmieniać. Mam do niego ogromny sentyment. Ludzie z różnych powodów publikują swoje opowiadania, mi szczerze mówiąc nigdy nie zależało na jakiejś sławie. Myślę że naprawdę zainteresowana osoba przeboleje ten gorszy początek, o czym już się przekonałam, bo niektóre osoby pisały mi wprost, że z prologiem szału nie było, ale kolejne rozdziały już były lepsze.
      Hm... Myślę, że i w książkach czasami pojawiają się takie wątki, które wyjaśniają się dopiero pod koniec lub w następnych tomach, o ile takowe istnieją. Problem w tym, że pod względem roztrzygnięcia jakichkolwiek tajemnic książka jest wygodniejsza - ci bardziej niecierpliwi zawsze mogą przejść do ostatnich rozdziałów i problem z głowy. Na blogu trzeba dłużej czekać, czytelnicy są po trochę cierpliwi, zwłaszcza że czasami w komentarzach podsuwam im pewne sugestie, no ale sprawa z oceną wygląda zupełnie inaczej i bynajmniej nie mam żalu do Ciebie o zinterpretowanie pewnych faktów tak, a nie inaczej, zwłaszcza że obecne rozdziały na to mniej więcej wskazują.
      Będę ćwiczyć opisy. Przeżycia wewnętrzne najlepiej mi wychodzą i dobrze mi je się pisze (chociaż są smutne, melancholijne itd. ale i to z czasem ulegnie zmianie) - muszę przyznać, że w gimnazjum, zaraz za rozprawką, to opisy przeżyć wewnętrznych były moją ulubioną pisemną formą wypowiedzi.
      Mam jeszcze pytanie odnośnie bety. Kiedyś obilo mi się o uszy, że istnieją jakieś strony, fora, blogi pomagające piszącym odnaleźć takie osoby pomagające w korektach tekstu itd. Znasz może jakieś? Bo, niestety, nie udało mi się do teraz znaleźć żadnej bety, a jedyne tego typu forum, o którym wspominałam powyżej, “najświeższe“ posty miało z 2004 roku :/
      Byłabym wdzięczna za jakiekolwiek informacje, może jak nie Ty to Twoje koleżanki z ocenialni mogłyby coś zaradzić, z góry dziękuję :)

      Usuń
    3. Widać, że pisanie o uczuciach sprawia Ci przyjemność. Jest to wręcz namacalne. ^^

      Jedyną stronę na której znajdziesz betę, a którą ja znam, to Katalog Ocenialni (obserwuję). Wejdź w zakładkę "beta Cuddly". Znajdziesz tam opisy dwóch bet, które reklamują swoje usługi. Ostrzegam Cię jednak, że mają one dużo podopiecznych i nawet jeżeli któraś z nich zgodziłaby się na poprawianie Twoich rozdziałów, to musiałabyś długo czekać. Najlepiej szukać bety nieoficjalnie tzn. pytać, prosić, szukać na innych blogach. Zajmie to trochę czasu, gdyż, wiem z doświadczenia, pierwsza lepsza beta może okazać się gorsza od Ciebie, a przecież nie po to dajesz jej tekst do przereagowania, by jeszcze po niej poprawiać błędy. Ostatecznie jednak warto.

      Usuń
  6. Leaena, jeszcze nie mam czasu przeczytać Twojej oceny, ale z grubsza - odstępy;) Czasem duże, innym razem maleńkie. Ja radzę sobie z nimi w Wordzie. Usuwam odstęp przed i po akapicie, bazując na opcjach interlinii, w całej ocenie, później ustawiam odstęp na 1.5
    Jeżeli pokazuje odstępy, które zrobiłam Enterem, też usuwam. Mam jednolitą treść. Później Enterem robię dwa odstępy przed i po słowie, które chcę oddzielić, np. "Okładka", "Grafika" itp. Jeśli chcę odstęp gdzieś w treści, też 2x Enter, bo blogspot zjada jeden odstęp. Spróbuj coś podobnego, powinno zadziałać;) Później tylko kopiuj-wklej.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie wiem czy zwróciłaś na to uwagę.
    Pod nagłówkiem jest cytat. Cokolwiek przyniesie jutro bede tam. Powinno być będę to jest na stronie głównej najgorszy błąd.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę ten błąd, droga Verson, nie ja jednak tworzyłam szablon, a przerabiać mi go nie wolno. Jill ma strasznie długą kolejkę, a ja i tak planuję zmianę szablonu, ale jako że jestem jako pierwsza w kolejce jeszcze na dwóch innych ocenialniach to wolę poczekać ze zmianami.

      Usuń
  8. Hej dziewczyny, jak tam przygotowania do świąt? Zamilkłam na moment, bo zostałam odcięta na trochę od internetu, ale już jestem ;)
    Leaeno, ocena bardzo udana, moim zdaniem. Uwielbiam, jak wytyka się autorom błędy logiczne w tekście (bo przecież zaważają na wiarygodności danego opowiadania), a Ty zrobiłaś to bardzo umiejętnie. Jeszcze ta sprawa z retoryką. Mnie osobiście też irytują pytania retoryczne, bo młodzi pisarze często nie wiedzą jak je stosować i zdarza się, że przesadzają. Ciągłego pytania "dlaczego?" nie nazwałabym jednak błędem. Jest zbędne, naciągane i nazbyt dramatyczne, ale nie błędne.
    Na razie tyle się wypowiem na temat oceny. Jak mi coś jeszcze przyjdzie do głowy, dam znać ^^
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?" brzmi co najmniej dziwnie. Możliwe, że teoretycznie jest to możliwe, ale za to jak nieprofesjonalnie wygląda.

      Miło słyszeć, że ocena się jakoś udała. Sama jestem z siebie zadowolona, a co tam; święta idą. ^^

      Usuń
  9. Przyznam, że przeczytałam urywkami Twoją ocenę, Leaeno. Bardzo udana.:) Zawsze miałaś talent do wypowiedzi pisemnej.

    A co do świąt... och! Sprzątanie, sprzątanie i sprzątanie! Czyli zwyczajnie. Jutro parę godzin przy garach z mamą... ach, już czuję magię świąt.
    Jedną ocenę napiszę do 26 grudnia, a drugą do 30. Daje 70% bo reszta to zależy od losu, ale skoro końca świata nie było, to wszystko już przejdę. Możliwe, że w Sylwestra sobie posiedzę przy laptopie. E tam, na zabawy się nie wybieram i nie zamierzam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajnie, że chociaż urywkami. ;)Życzę powodzenia w pisaniu oceny tego jakże "irytującego" Ciebie opowiadanka.

      Usuń
    2. Dementorko, mam prośbę. Jeśli napiszesz ocenę do 26 grudnia, nie publikuj jej wcześniej, dobrze?:) Dzisiaj chciałabym wstrzelić się ze stażem Oli, a w poniedziałek z życzeniami. Z góry dziękuję:) Później daję Wam wolną rękę:)

      Pozdrawiam!

      P.S. Rany... muszę w końcu ogarnąć skrzynkę mailową.

      Usuń
  10. Ok, nie spieszy mi się...

    A! Leaeno, zobacz do poczty. Wysłałam ci rysunek.

    OdpowiedzUsuń