Adres bloga: dziecko-prawdy
Oceniająca: hope
Autor: Lizz
Kaviste
Ocena:
Standardowa
Okładka 5/5
Adres jest krótki i łatwy do zapamiętania, a to
najważniejsze. Do tego ściśle wiąże się z belką, co niewątpliwie działa na
Twoją korzyść. Poszperałam trochę i dowiedziałam się, że wszystko jest Twojego
autorstwa – zarówno adres, belka jak i napis na nagłówku. Mogę tylko
pogratulować kreatywności, bo ostatnio widać ją na blogach coraz rzadziej.
Wyczytałam również, że planujesz wydać opowiadanie w formie
książkowej – tym bardziej jestem ciekawa, z czym będę miała okazję się
zapoznać. Nie wiem, co więcej mogłabym napisać, bo wszystko jest u Ciebie na
swoim miejscu i niewątpliwie pierwsze wrażenie zachęca do zapoznania się z
treścią historii.
Grafika 8/10
Nagłówek prezentuje nam główną postać w otoczeniu
przeróżnych przedmiotów i miejsc. Muszę przyznać, że ma swój klimat, chociaż po
dłuższym przyjrzeniu wydał mi się mało wyrazisty i wręcz mdły. Najważniejsze
jednak, że wszystko jest czytelne i ma związek z tematyką opowiadania, a po
przeczytaniu Twojej historii mogę dodać jeszcze tyle, że tło znajdujące się za
Lizzie, idealnie odzwierciedla jej życie pełne sekretów – bo domyślam się, że
czujne oko Elisabeth odnalazło by związek pomiędzy tymi wszystkimi rzeczami w
tle, które na pierwszy rzut oka nie mają ze sobą nic wspólnego.
Po przejrzeniu dodatków stwierdziłam, że podstrony opowiadanie i blog można by wrzucić do jednego worka. Niepotrzebnie wydłużają
menu, a przecież dotyczą tego samego – historii Elisabeth. Muszę też pochwalić opisy
bohaterów i pomysłowo wyrwane fragmenty opowiadania, które o nich mówiły. Odradzam
jednak umieszczanie nazwisk (imion?) z Danilli wraz z normalnymi, bo od razu
zdradzają czytelnikowi, że z tymi postaciami będzie „coś nie tak” i możesz zepsuć
całą zabawę ze stopniowego poznawania postaci wraz z czytaniem historii.
Pozostałe podstrony są w porządku i nie mam do nich żadnych,
większych zastrzeżeń. Dwa punkty obcinam jednak za czcionki, które w
początkowych rozdziałach mają inną wielkość (są zdecydowania za duże) i
wariacje akapitów, które strasznie irytowały mnie podczas czytania (wspomnę o
tym pewnie jeszcze niejednokrotnie). Najważniejsze jednak, że szablon jest
przejrzysty i wszystko można bez problemu odnaleźć.
Treść 42/60
Zanim rozpocznę komentowanie treści, chciałabym napomknąć o
pewnym mankamencie. Gdy klikam w poszczególne odnośniki do rozdziałów w spisie
treści, przenosi mnie od razu na dół strony. Już czuję, jak uciążliwe staje się
to w miarę czytania, bo osobiście irytują mnie wędrówki po blogu, gdy link
przerzuca mnie w jakieś dziwne miejsca. Ciężko się wtedy odnaleźć. Jeśli
chciałabyś to poprawić to w linku do posta wystarczy usunąć #links i wszystko będzie działać jak
należy.
00. Prolog
Od razu po oczach rażą wariacje akapitów, o których już
wspomniałam. Mam wrażenie, że żyją własnym życiem. Część wersów nie ma wcięcia,
a część zaczyna się dopiero za myślnikiem, który również jest dziwnie wyeksponowany.
I jakby tego było mało – akapity są nierówne. Musisz koniecznie to poprawić, bo
aż oczy bolą. Zauważyłam również, że czcionka jest większa niż w najnowszym
rozdziale. Warto byłoby to ujednolicić.
Muszę przyznać, że
zaciekawiłaś mnie swoim prologiem i niewątpliwie zachęciłaś do dalszej lektury,
ale mam pewne zastrzeżenia, co do stylu, jakim został ten post napisany.
Zaczynając czytać, odniosłam wrażenie, że osobą, z perspektywy której piszesz,
jest nastolatka, a nie (jak się później dowiadujemy) pięcioletnia dziewczynka!
Mała Elisabeth wypowiada się i zachowuje adekwatnie do swojego wieku, ale jej
postrzeganie świata jest zdecydowanie zbyt dorosłe, jak na dziecko. To samo
tyczy się tłumaczenia ojcu, że jest za młody, żeby umierać. Nie sądzę, żeby
pięcioletnia dziewczynka miała taką wiedzę o świecie i życiu, żeby wypowiadać
się na temat śmierci z takim przekonaniem. Szczególnie, że dla jej ojca nie ma
w tym nic dziwnego.
Dla potwierdzenia swoich słów, pozwolę sobie przytoczyć
fragment, który najbardziej mnie uderzył: Twarz
mężczyzny momentalnie stężała. Jego szeroki uśmiech prysł niczym mydlana bańka.
W moim sercu od razu zrodziło się poczucie winy – nieprzyjemna świadomość, że
powiedziałam coś złego, co uraziło bliską mi osobę. – Nie wyobrażam sobie,
żeby dziecko w myślach nazywało swojego ojca mężczyzną, a do tego wyrażało się w taki sposób o poczuciu winy.
Już same słowa, których używasz są kompletnie nieadekwatne do wieku Lizzie.
Pisanie z perspektywy dziecka jest naprawdę trudne.
Szczególnie, jeśli nie chcesz, żeby tekst na tym ucierpiał przez używanie
potocznych słów i zwrotów. Nie możesz jednak wciskać w usta dziecka
literackiego języka, bo tekst i bohaterowie stają się nierzeczywiści. Dlatego
proponowałabym napisać to w trzeciej osobie. Wtedy narrator będzie się mógł
wypowiadać w taki sposób, w jaki Ty sobie zażyczysz, a Elisabeth nie będzie myślała
zbyt dorośle.
01. Tajemnica
Pierwszy rozdział to głównie opisy. Powoli wprowadzasz
czytelnika w świat, który kreujesz i zapoznajesz go z postaciami, co pomaga
wczuć się odpowiednio w historię. Na Twoim miejscu uważałabym jednak z tymi
opisami, bo zdarza Ci się niebezpiecznie zahaczać o patos. Chwilami miałam
wrażenie, że próbujesz stworzyć podniosłą atmosferę, chociaż sytuacja wcale
tego nie wymagała. A wręcz przeciwnie – to było kompletnie niepotrzebne. To nie
zmienia jednak faktu, że bardzo umiejętnie posługujesz się słowem i Twoje opisy,
mimo że dosyć długie, nie męczą i dobrze się je czyta.
Jeszcze jedna rzecz rzuciła mi się w oczy. Próbujesz z Jeffa
na siłę zrobić takiego odludka, który nikogo nie lubi i, który z nikim nie
rozmawia. I chociaż cały czas przedstawiasz go w taki właśnie sposób w myślach
Elisabeth, on wciąż wydaje mi się strasznie sympatycznym człowiekiem. Do czego
zmierzam – opisałaś jego charakter z perspektywy Lizzie, ale nie ma on
odzwierciedlenia w jego czynach. W trakcie czytania cały czas nie mogłam pozbyć
się wrażenie, że Elisabeth po prostu boi się konfrontacji z Jeffem, jakby
kiedyś mu coś zrobiła albo jakby mieli wspólną, mało ciekawą przeszłość, przez
co nie czują się komfortowo w swoim towarzystwie. Brakuje mi więc albo
uzasadnienia takiego zachowania, albo przekształcenia opisów stosunków Jeffa do
Lizz tak, żeby mężczyzna (chłopak?) nie sprawiał wrażenie, że ma jej coś za
złe.
02. Zbrodnia i kara
Coraz bardziej rzuca mi się w oczy fakt, że masz świetny
pomysł na swoich bohaterów, ale gubisz się, podczas wcielania go w życie.
Szczególnie Nathaniel wydaje mi się postacią, która ma ogromny potencjał. Ty
jednak kompletnie tego nie wykorzystujesz. Chłopak co i raz jest zawstydzony,
sprawia wrażenie bezbronnej sierotki, która nieustannie chowa się w ramionach
Radforda. Natomiast Lizz w przemyśleniach opisuje go jako irytującego,
bezczelnego i awanturniczego, chociaż żadne z jego zachowań na to nie wskazuje.
A szkoda. Czytelnicy lubią ironię i chamstwo. Powiedziałabym nawet, że to modne
w tych czasach.
Zastanawia mnie także związek Radforda i Nathaniela. Nie
wiem jeszcze o nich za wiele, ale jedna rzecz zdążyła mnie już zaskoczyć.
Napisałaś, że są razem dwa lata, a według podstrony bohaterowie obaj mają
szesnaście lat. To mnie skłoniło do przemyśleń, że czternastolatek to tak
naprawdę jeszcze dziecko. Sama mimo osiemnastu lat na karku często czuję się
jak dziecko. Uważasz, że w wieku gimnazjalnym (w Polsce czternaście lat to
pierwsza/druga gimnazjum) można jednoznacznie stwierdzić swoją orientację
seksualną? A co więcej – mieć na tyle odwagi, żeby się ujawnić? Z pewnością
amerykańskie realia są inne niż nasze, polskie, ale wierz mi, mam przyjaciela
geja, który od podstawówki wiedział, że „coś jest inaczej”, ale prawie do dwudziestego
roku życia czekał z ujawnieniem. Chociażby po to, żeby mieć stuprocentową
pewność. Nie chciałabym, żebyś odebrała moje wątpliwości, jako „czepianie się”.
Po prostu zastanawiają mnie motywy Nathaniela i Radforda. Liczę jednak, że
niedługo to wyjaśnisz.
Nie jestem pewna czy padło to w rozdziale czy wyczytałam to
z podstrony o bohaterach, ale wspomnę tutaj, zanim zapomnę. Skąd w Stanach
gimnazjum? W USA po podstawówce od razu jest szkoła średnia (high school). W
wieku szesnastu lat Twoi bohaterowie powinni być już w szkole średniej, bo
gimnazjum dla Amerykanów jest całkowitą abstrakcją. Polecałabym więcej o tym
przeczytać, szczególnie jeśli planujesz opublikować swoją historię w formie
książkowej, bo to poważny błąd. Część informacji znajdziesz tutaj [klik] i
tutaj [klik],
ale to tylko jedna, pierwsza lepsza strona i kilka podstawowych informacji. Jak
trochę poszperasz, na pewno znajdziesz tego dużo, dużo więcej.
Zapomniałabym – duży plus, za tajemniczy głos w głowie
Lizzie. Mam nadzieję, że to nie jest jednorazowy, nic nieznaczący epizod, bo
zapowiada się ciekawie. I na pewno rozbudza wyobraźnię. Na chwilę obecną to
właśnie ten fragment zaciekawił mnie najbardziej. Ciekawa jestem, co z tego
wyjdzie i jak zamierzasz to dalej poprowadzić. O ile zamierzasz, rzecz jasna.
03. To tak, jakbym
skrzywdziła siebie
Wcześniej jakoś nie zwróciłam na to uwagi, ale jak to możliwe,
że Radford, Nathaniel i Elisabeth zostali ukarani siedzeniem w kozie podczas
zajęć szkolnych? Spóźnili się na lekcje, bo za długo jedli lunch, za co
dyrektor ukarał ich trzema, bezczynnymi godzinami w kozie. Trochę to
nielogiczne, bo z mojej perspektywy to żadna kara. Gdybym mogła, dajmy na to,
taką chemię, biologię i fizykę zamienić na siedzenie i nic nie robienie przez
ten czas albo nawet naukę innego przedmiotu – zdecydowanie wybrałabym opcję
leniuchowania. Niewielu jest uczniów, którzy nieobecność na lekcji uznają za
karę. Lizz z pewnością do nich nie należy, bo całą poprzednią godzinę z panem
McAllenem bujała w obłokach. To raczej nie jest wzór przykładnej uczennicy,
więc ciężko mi uwierzyć, że koza była dla niej aż taką karą. Oczywiście oprócz
tego, że śmiertelnie się wynudziła.
Nathaniel szturchnął
mnie w ramię, na co odpowiedziałam tym samym. Tak było zawsze. Nie wiem, czy
robiłam to dlatego, że mnie irytuje... A może to ja irytowałam jego? Bardzo
możliwe. Koniec końców nie dogadywaliśmy się. – Kolejny przykład na to, że
Ty masz w głowie swój plan na opowiadanie, a Twoi bohaterowie swój. Od początku
drugiego rozdziału Nathaniel praktycznie przez cały czas jest z Elisabeth, a
jeszcze nic w zachowaniu jednego czy drugiego nie wskazywałoby na to, że się
nie lubią. Bardziej przychodzi mi na myśl stwierdzenie kto się czubi ten się lubi, bo tak to właśnie u nich wygląda.
Wygłupiają się, dokuczają sobie wzajemnie, ale ani przez chwile żadne w
stosunku do drugiego nie było niemiłe czy opryskliwe. Nie twierdzę, że są
przyjaciółmi, ale żeby od razu stwierdzać, że się nie lubią? Oczywiście możesz
mieć takie wyobrażenie, ale wtedy musisz to pokazać w opowiadaniu. To nie może
wynikać jedynie z przemyśleń Lizz. Poza tym – gdyby naprawdę tak się nie
lubili, spędzaliby ze sobą tyle czasu? Wcześniej usprawiedliwiała to jeszcze
obecność Radforda – Nathaniel jest jego chłopakiem, a Elisabeth przyjaciółką,
więc Nath i Lizz siłą rzeczy byli na siebie skazani. Ale gdy szli do parku?
Skoro się nie lubią, to po co spędzają razem czas? Przecież nic ich do tego nie
zobowiązuje.
Kiedy napisałaś, że wtedy
właśnie dotarło do mnie coś, co powinnam odkryć już dawno temu, miałam
nadzieję, że Lizz wpadnie na coś innego, bardziej oczywistego niż zbadanie
faktury chodnika. Jeszcze w pierwszym rozdziale wyraźnie zaznaczyłaś, że szyfr,
który Elisabeth widziała w książce znalezionej w barze, jest tym samym szyfrem,
którym posługiwała się Jasmine, jej przyjaciółka. Dlatego nielogiczny wydaje mi
się fakt, że zamiast najpierw iść z tą zaszyfrowaną kartką do najlepszej
przyjaciółki – którą zapewne znała już wiele lat i której ufała – Lizz zaniosła
ją nauczycielowi, który związek całą sprawą mógł mieć bardzo mały albo jedynie
pośredni i, którego dziewczyna nawet nie lubiła. Nie wspominając już o
zaufaniu.
Właśnie. Zaufanie – kolejna ważna sprawa. Elisabeth, jak na
detektywa (jak sama siebie nazywa), szasta informacjami, które zdobędzie na
lewo i prawo. Można powiedzieć, że cały czas kieruje nią jakaś dziecięca
naiwność. Nie twierdzę, że to błąd, być może właśnie tak chciałaś ją wykreować.
Ta cecha sprawia jednak, że nie darzę jej postaci zbytnią sympatią. Ale
zaznaczam, że to tylko moje subiektywne odczucia.
Podobała mi się scena, kiedy Elisabeth szukała jakiś poszlak
w parku, chociaż absurdalne wydaje się to, że mając od tylu lat zeszyt
pozostawiony przez ojca i prawdopodobnie niejednokrotnie przechodząc przez
park, Lizzie nigdy nie wpadła na pomysł, żeby zbadać miejsce „zbrodni”. Wydawało
mi się, że od tego właśnie zawsze się zaczyna. Niemniej jednak umiejętnie poprowadzona
akcja (chociaż krótka), bo zaskoczyłaś mnie bardzo. W ogóle nie spodziewałam
się, że coś się może zaraz wydarzyć.
Niestety w tej scenie znalazłam jeszcze jeden absurd. Ani
Nathaniel, ani Jasmine nie wydają się zaskoczeni dziwnym zachowaniem Elisabeth,
która siedzi spokojnie, nagle wyjmuje zeszyt, sprawdza chodnik, notuje coś w
swoim notesie, a potem jak gdyby nigdy nic – wraca na ławkę. Spróbuj wyobrazić
sobie tę sytuację. Nic Cię nie dziwi? Nie zareagowałabyś, gdyby Twoja przyjaciółka
zaczęła się tak zachowywać? Bo moją pierwszą reakcją byłoby posłania jej
zaskoczonego spojrzenia, a później rzeczowe „co ty wyrabiasz?”. To samo tyczy
się sytuacji na dachu w poprzednim rozdziale. Naprawdę ani Radforda, ani
Nathaniela nie zdziwił fakt, że Lizz gada sama do siebie? A raczej do… nieba?
W pogoni za
przyjacielem [Nathanielem] przemierzyłam chodnik, most i spory trawnik. – A
teraz odnoszę wrażenie, że Elisabeth nie może się zdecydować. Najpierw
stwierdza, że Nathaniela nawet nie lubi, a teraz nagle stwierdza, że to jej
przyjaciel? Albo jedno, albo drugie.
Nienaturalne wydają mi się u Ciebie dialogi. Niektóre
sytuacje również są mocno naciągane. Najlepszym przykładem jest wybuch złości
Radforda. Za bardzo wyolbrzymiłaś to złamanie ręki Nathanielowi. Gdybym nie
wiedziała, co się wydarzyło, pomyślałabym, że Lizz przynajmniej potrąciła go
samochodem albo wepchnęła pod autobus. Radford podszedł do całej sytuacji,
jakby złamana ręka to był koniec świata, a jego ukochany miał zaraz umrzeć.
Dlatego nie rozumiem tych wrzasków i rzucania telefonem. Fakt, może, a nawet powinien,
mieć pretensje do Elisabeth, bo zrobiła coś złego, ale nie popadajmy w
skrajności. Nie możesz tak bardzo wyolbrzymiać takich głupot, bo zachowanie
bohaterów wydaje się nienaturalne.
Jeśli chodzi o dialogi – kompletnie nie zrozumiałam, co do
przekazania miała Dorinda swojej córce. A to wspomnienie o dementorach i pokoju
na świecie? Jaki miałaś w tym cel? Cały końcowy fragment trzeciego rozdziału
jest jakby wyrwany z kontekstu, a matka Elisabeth sprawia wrażenie, jakby sama
nie wiedziała, co i dlaczego mówi.
04. Wizja
Żeby nie było, że tylko marudzę, to teraz napiszę o czymś,
co bardzo mi się u Ciebie podoba. Już na początku lektury zauważyłam, że masz
bardzo bogaty zasób słownictwa, jednak w zwykłych rozmowach pomiędzy bohaterami
ciężko to dostrzec. Widać to jednak wyraźnie w sytuacjach, gdy musisz zbudować
napięcie. Najlepszym przykładem jest sen/wizja z czwartego rozdziału. Twoje
opisy są bogate w szczegóły i tak naturalne, że można poczuć, jakby było się na
miejscu i wszystko przeżywało się wraz z Twoimi bohaterami. Wizja wyszła Ci
świetna głównie, dlatego że nie pędziłaś z akcją, tylko spokojnie ją
poprowadziłaś, krok po kroku wprowadzając czytelnika w zaistniałą sytuację.
Powinnaś wykorzystać umiejętność budowania napięcia i częściej tworzyć sobie
sytuacje, w których będziesz mogła to wykorzystać.
Zacznę od tego, że nie rozumiem rozmów Lizzie z ojcem. Te
wypowiedzi zapisane kursywą sugerują, że Elisabeth naprawdę słyszy głosy i tata
przemawia albo w jej głowie, albo ze ściany/sufitu/drzewa/nieba/czegokolwiek,
ale nie jest to w żaden sposób wyjaśnione, a co więcej – dziewczyny wcale to
nie dziwi. Dlatego zastanawiam się – te wypowiedzi to bardziej takie, co by powiedział tata gdyby tu był czy
Elisabeth naprawdę słyszy głosy, ale niespecjalnie się tym przejmuje?
Ciekawi mnie relacja Lizzie z kotem. Brzmi absurdalnie, ale
po tym, jak opisujesz to niesforne stworzenie, śmiem twierdzić, że będzie miało
ono powiązanie z jakimś fantastycznym stworem, którego pewnie już dawno
wymyśliłaś.
- Przepraszam – szepnęłam i
pociągnęłam nosem. (…) Radford odsunął mnie na długość ramienia. Na jego twarzy
malował się wyraz satysfakcji i zadowolenia.
- To chciałem usłyszeć
Kolejny
nielogiczny fragment. Dzień wcześniej Radford powiedział coś w stylu to nie mnie powinnaś przepraszać, a teraz
przyjechał do domu Elisabeth tylko po to, żeby dziewczyna go przeprosiła? Albo zapomniałaś, o czym wcześniej pisałaś,
albo Radford jest naprawdę niezdecydowanym gejem.
W
rozdziale czwartym zaskoczył mnie jeszcze jeden fakt. W jednej chwili Lizz zatacza
się i ledwo stoi na nogach (mam na myśli to osłabienie,
które wywołała wizja), a potem, jak gdyby nigdy nic, postanawia wyjść z domu
sama(!), żeby zjeść na mieście, a wszystkie „dolegliwości” niespodziewanie jej
mijają. Kiedy? Jak? Dlaczego?
05. Za dużo
Pierwsze,
co rzuca mi się w oczy to mniejsza czcionka niż w poprzednich rozdziałach. Wygląda
zdecydowanie korzystniej niż te wielkie litery w pierwszych pięciu wpisach.
Dlatego proponuję to ujednolicić (jak już wspominałam wyżej) i zmniejszyć tamtą
czcionkę. Chociażby ze względów estetycznych – ta obecna dużo lepiej się
prezentuje.
W
miarę czytania coraz bardziej brakuje mi cech, które wyróżniałyby tylko Elisabeth.
W swojej historii zwracasz uwagę na niezwykłą urodę Jasmine, bezczelność i
ironiczność Nathaniela (chociaż nieczęsto widać to w opowiadaniu, to z tymi
cechami się właśnie kojarzy), troskliwość i wyrozumiałość Radforda, a Elisabeth...
No właśnie. Elizabeth jest anonimowa, szara. Nic jej nie wyróżnia, a zamiast
tego jest w niej taka mieszanka cech, że można powiedzieć, że ma w sobie
wszystko i nic. Niby detektyw, ale wciąż wydaje się strasznie naiwna. Z jednej
strony piszesz, że ma świetną dedukcję, a do głowy jej nawet nie przyszło, żeby
dać szyfr Jasmine. Cały piąty rozdział się potyka, wydaje się niezdarna i
przejmuje się głupotami (to jej rozwodzenie się nad złamaną ręką Nathaniela;
ale o wyolbrzymieniu całej tej sytuacji już pisałam), ale gdy dowiaduje się, że
jej matka jest w ciąży – momentalnie staje się poważna, zorganizowana i
wyrozumiała, podczas gdy do tej pory sprawiała wrażenie bardziej dziecinnej
nastolatki niż odpowiedzialnej dziewczyny, która wychowuje swoją własną matkę.
Odnoszę wrażenie, że próbujesz wcisnąć w nią tyle cech, że już sama nie wiesz,
czego się trzymać.
Próbuję
zrozumieć całą sytuację, która wydarzyła się pomiędzy trojaczkami, Fabianem i
Elisabeth, bo o ile całą rozmowę poprowadziłaś bardzo umiejętnie, to ciężko mi
się odnieść do ogólnego jej zarysu. Dlaczego akurat na klatce schodowej Lizzie cała
czwórka przeprowadzała tak poważną rozmowę? Szczególnie, że Jesseron nienawidzi
dziewczyny i zdaje sobie sprawę z tego, że jest wścibska i może im zaszkodzić.
Dlaczego więc nie zastosowali żadnych środków bezpieczeństwa, żeby nikt, a
szczególnie Elisabeth, ich nie usłyszał? Poza tym co oni wszyscy tam robili? I
ponownie – dlaczego akurat tam postanowili się spotkać?
Również
charakter Jesserona staje się dla mnie zagadką. Przy Lizz wydawał się zimny,
niedostępny, odpowiedzialny, a w ostatniej rozmowie przedstawiłaś go jako… duże
dziecko. Zauważyłam, że masz tendencję do kreowania postaci właśnie na dzieci.
Nieodpowiedzialne i niezdarne. Potwierdza to chociażby fakt gubienia kluczy i
spuszczanie wzroku z zawstydzenia.
06. Wielki dzień
Aż
nie mogłam uwierzyć, kiedy mniej więcej w połowie szóstego rozdziału
przeczytałam to:
Nagle niczym piorun uderzyła
mnie pewna myśl. Była tak oczywista, iż przez chwilę zastanawiałam się,
dlaczego nie pomyślałam o tym wcześniej. Im dłużej o tym myślałam, tym bardziej
mnie to przerażało.
Rozmawiam z martwym
człowiekiem.
Tak,
też miałam taką reakcję. Z tym że ja pomyślałam o tym, gdy Lizz po raz pierwszy
„skontaktowała się” z ojcem. A ona dopiero po kilku(?) tygodniach. Nie miałabym
nic przeciwko, gdybyś pozostała przy wersji niezdarnej, niezorganizowanej i
roztrzepanej Lizzie. Ale jeśli próbujesz zrobić z Elisabeth dobrego detektywa,
który cały czas chwali się swoją bezbłędną i szybką drogą dedukcji, to coś mi
tu nie pasuje. Albo jedno, albo drugie – Lizz nie może być dobrym detektywem,
skoro nie radzi sobie z takimi błahostkami.
Końcówka
rozdziału całkiem niespodziewana, co się oczywiście chwali. Pogubiłam się
jednak w tym, co się tam działo. Elisabeth miała kolejną wizję? Czy zemdlała?
Czy coś się tam wydarzyło? Goście wszystko widzieli? Czy tylko Lizzie? Wydaje
mi się, że za szybko chciałaś to wszystko opisać i trochę się pogubiłaś, bo
mimo dwukrotnego przeczytania, nadal nie mogę zrozumieć, co wydarzyło się na
sali.
07. Elisabeth Kaviste nigdy
nie płacze
Początek
rozjaśnił trochę wizję Elisabeth, ale nadal nie do końca rozumiem, jak to się
stało. Nikt nie zauważył zniknięcia Jessici? Czy przy tym nie pojawiało się
przypadkiem jasne światło? Nie działo się to bardziej… spektakularnie? Naprawdę
nikt nie zauważył? Ani goście weselni, ani nawet Jesse i Jeff, Fabian? Przecież
oni zamieszani są w tę sprawę. Powinni widzieć ten błysk, mam rację?
Wprowadzanie
Philipa do opowiadania jest bardzo dobrym posunięciem. Domyślam się, że będzie
to miłość Elisabeth i z całym przekonaniem stwierdzam, że i pannie Kaviste, i
historii przyda się jakąś odskocznia od tych wszystkich sekretów.
Jednowątkowość męczy prędzej czy później (nie tylko czytelników, ale i autora),
więc dobrze mieć w zanadrzu jakiś lżejszy wątek, który będzie wprowadzał nieco
luźniejszą atmosferę do opowiadania. Philip okazał się do tego idealny.
Jedna
rzecz mnie jednak szybko zraziła – kolejny objaw łatwowierności Lizzie. Widzi,
że robi się niebezpiecznie. Zniknęły już trzy osoby, a stworzenia, które je porwały
z pewnością nie są przyjaźnie nastawione. Ale opowiada o wszystkim
nowo poznanemu chłopakowi, który – uwaga! – wierzy w każde jej słowo. Gdyby Tobie
ktoś obcy zaczął opowiadać o niesamowitej tajemnicy, znikających ludziach,
magii, wizjach i być może jeszcze głosach w głowie – nie uznałabyś takiej osoby
za niepoczytalną?
Wahania
nastrojów Jesserona są męczące. Wspominałam o tym już wcześniej. Musisz się
zdecydować czy robisz z niego zimnego drania, czy spokojnego faceta, któremu
dyrektor przerywa w pół słowa i rozkazuje. Który gubi klucze i chichocze pod
nosem, mimo że jego rodzina jest w niebezpieczeństwie. Po raz kolejny – albo
jedno, albo drugie.
Nagły
wybuch Jasmine również był do niej niepodobny. I strasznie… dziecinny.
08. Ona nie jest taka, jak wy
Najpierw
błędy, które rzuciły mi się w oczy – Przygody
Tomka Sawyera a nie Przygody Tomka
Sawiera i bez przecinka w tytule.
Pogubiłam
się podczas rozmowy Fabiana i Jasmine. Dopiero na końcu tego fragmentu
dowiedziałam się, że Elisabeth cały czas udaje, że śpi. To dosyć oczywiste, w
końcu podsłuchuje wyżej wspomnianą dwójkę. Zaskakujące są jednak dopiski typu: Chłopak obrócił się, po czym skupił wzrok na
mojej osobie. Albo:
Na twarzy Fabiana pojawił się
rumieniec. Takich zdań było o wiele więcej, ale pozwolę sobie przytoczyć
tylko te, bo najlepiej obrazują to, co chcę Ci przekazać. Powiedz mi, jak
Elisabeth mogła stwierdzić, że na twarzy Fabiana pojawił się rumieniec? Albo
tym bardziej – że chłopak skupił na niej wzrok? Przecież powinna mieć zamknięte
oczy, spać! Musisz to jak najszybciej poprawić, bo robiąc z jednego z bohaterki
narratora wszechwiedzącego popełniasz duży błąd. Ten fragment zdecydowanie jest
do poprawy. A przynajmniej te dopiski, bo dialog wyszedł Ci bardzo naturalny.
Jeden z najlepszych moim zdaniem.
I kolejny fragment – gdy Radford gryzł Lizz w rękę, ona
lekko uchyliła powieki. Nikt tego nie zauważył? Przecież w tamtej chwili była w
centrum zainteresowania. Jak mogli tego nie zauważyć?
Z tego co wiem rolety i żaluzje to dwie różne rzeczy.
Dlatego nie zgadza mi się coś, gdy najpierw piszesz o odsłanianiu rolet, a
później o zasłanianiu żaluzji. Pojawiło się to w końcówce rozdziału.
09. Bez odwrotu
Podoba mi się dialog pomiędzy Radfordem, Nathanielem i
Elisabeth, bo jest humorystyczny i odciąga trochę od tej ciężkiej, poważnej
atmosfery, którą starasz się stworzyć w opowiadaniu (mam na myśli te wszystkie
narastające tajemnice). Powinnaś pomyśleć o częstszym wplataniu takich
fragmentów, bo urozmaicają tekst i można trochę odsapnąć od wszechobecnych
sekretów.
Czuję, że coraz bardziej wciągam się w Twoją historię.
Myślę, że to głównie zasługa tego, że zaczynasz powoli wyjaśniać niektóre
tajemnice. Trzymanie czytelnika w niepewności jest oczywiście przyjemnością dla
autora, ale wiadomo – co za dużo to niezdrowo.
Nie bardzo mam co powiedzieć o tym rozdziale, bo był jednym
z najbardziej udanych. Tyrada Elisabeth bardzo mnie zainteresowała i wręcz
chłonęłam wszystko co mówi, chcąc się w końcu dowiedzieć, jak to wszystko się
dalej potoczy. I czego się dowiedziała. Muszę przyznać, że zaczynając czytać
nie spodziewałam się takiego rozwoju akcji. A już na pewno nie przypuszczałam,
że znajdę tu japońskie zwroty i tajemniczych almightianów (tak to się
odmienia?).
10. Życie Jasmine
jest dla mnie o wiele ważniejsze, niż moje własne
Bez przecinka w tytule.
Rozbawiła mnie sytuacja, gdy Fabian dosłownie wpadł i wypadł
z pokoju. Miałam wrażenie, że nawet nie zdążył się zatrzymać, żeby zamienić
słowo z Radfordem i wszystko mówił w biegu. Zastanawia mnie również fakt,
dlaczego Fabian nie zwrócił uwagi na Elisabeth. Przecież według jego informacji
ona jeszcze o niczym nie wiedziała. Nie martwił się tym, że może wszystkich
zdradzić? I gdzie podział się Jefferson? Fabian wspomniał, że on może być
następny, ale nigdzie nie pojawiła się wzmianka o tym, że już go porwali. Jak
to możliwe?
Zastanawia mnie też ilość par homoseksualnych w Twoim
opowiadaniu. Nic do tego nie mam, ale nie wiem, jak zamierzasz z tego wybrnąć,
bo na razie większość następców tronu jest homo. A gdzie potomek? Poza tym
czuję przez to pewien przesyt. Dopóki pojawił się tylko Nath i Radford to
uważałam to za świetny pomysł. Było to pewne urozmaicenie, a ich nierozłączność
była słodka. Ness i siostrę Jasmine też bym jeszcze zniosła – tu dwie kobiety,
tam dwóch mężczyzn. Można powiedzieć, że chciałaś równowagi. Ale gdy pojawił
się jeszcze Fabian i Jesse, Casper, który podobno durzy się w Jeffie (z czego
wnioskuję, że Jefferson też jest gejem) to uznałam że to zdecydowana przesada.
Nie zdradziłaś jeszcze orientacji Jasmine oraz Jessici, ale wcale nie będę
zaskoczona, jeśli okaże się, że one również są homo. Tak więc z moich
kalkulacji wynika, że jedyną heteroseksualną parą w Twoim opowiadaniu jest
Creig i mama Elisabeth. Nie uważasz, że to trochę za mało?
Nie jestem w stanie wyobrazić sobie łóżkowych poczynań
Radforda i Nathaniela oraz Elisabeth, która rozsiadła się wygodnie w fotelu i
na to patrzyła. Nie podoba mi się to, a do tego nie mogę uwierzyć, że tak zachowuje
się szesnastolatek. Ale to moja subiektywna opinia, która na pewno nie wpłynie
na ocenę. Po prostu chciałam się wypowiedzieć z perspektywy czytelnika.
11. Dawno temu w
Tokio
W pierwszej połowie rozdziału rzucił mi się w oczy jeden,
bardzo interesujący fakt – a gdzie bagaże Radforda i Lizz? Tak po prostu
zostawili wszystko w samolocie i postanowili iść zwiedzać Tokio?
Brakuje mi u Ciebie akcji. Rozdziały są długie i mało się w
nich dzieje. Są przepełnione ciekawymi informacjami, ale nic poza tym. Przez to
tak naprawdę niewiele mogę napisać o jedenastce, bo czułam się, jakbym czytała
encyklopedię. Albo przewodnik po Tokio. Pochwalę Cię jednak za końcówkę.
Radford i Elisabeth są świetni i momentami żałuję, że nie będę razem. Chociaż
nie ukrywam, że wciąż po cichu liczę na ich zejście. Dlatego czytanie tego
końcowego fragmentu było dla mnie prawdziwą przyjemnością. A kiedy padły słowa pieprzony, międzygalaktyczny pedał wręcz
zwijałam się ze śmiechu. Więcej takich momentów!
12. Zaginiona
Po przeczytaniu przedostatniego, opublikowanego rozdziału
doszłam do wniosku, że akcję w Twojej historii, chociaż trochę ratują wizje
Elisabeth. Są zdecydowanie najciekawsze, a przy okazji jako jedyne sprawiają,
że czytam z zapartych tchem. Powtórzę się, ale strasznie rzuca się to u Ciebie
w oczy – więcej akcji! Masz świetne opisy i dobrze się je czyta, ale przez
pierwsze pięć rozdziałów. Potem zaczyna się to robić coraz bardziej nużące.
Szczególnie dla kogoś takiego jak ja – kto nie czyta na bieżąco, z rozdziału na
rozdział, ale musi przebrnąć przez wszystkie trzynaście części za jednym
zamachem. I mimo że pierwsze wrażenie wywołujesz bardzo pozytywne, Twoja
historia w pewnym momencie staje się męcząca.
Zaskoczył mnie nagły telefon Phila. Tak po prostu wpadł na
pomysł, żeby się odezwać? Zabrzmiało to trochę jak: o, moja koleżanka jest w wiadomościach; o, uznali ją za zaginioną; o,
warto byłoby zadzwonić; o, akurat odebrała, fajnie. Jeszcze bardziej
zaskakujący jest jednak fakt, że matka nie próbowała się do niej dodzwonić. Nie
wiem, jak jest u Ciebie, ale ja najpierw mam trzydzieści nieodebranych połączeń
od rodzicielki, a nie od razu policję na karku. Raczej żaden rodzic nie leci od
razu na komendę i nie trąbi w wiadomościach, że zaginęła mu córka.
13. Gatunek bliżej
nieokreślony
Zastanawia mnie zachowanie Lizzie podczas porwania. Facet
łamie jej rękę (swoją drogą przez resztę rozdziału Elisabeth zdaje się o tym
zapomnieć, bo nie pada o tym żadna wzmianka), wyciąga za nogę z pokoju, a ona
myśli o tym, że nie będzie krzyczeć i się szarpać, bo to nic nie da, a jedynie
wyjdzie na rozwrzeszczaną panienkę. W tym momencie wyobraziłam sobie ją, jak
przekręca się na plecy, zakłada ręce za głowę i wygwizduje ulubioną piosenkę, z
rozmarzeniem rozglądając się dookoła i zastanawiając, czy tam gdzie ciągnie ją
ten miły pan, też będzie bujany fotel, który jej się tak spodobał. Ta sytuacja
nie wydaje Ci się komiczna? Przecież w takich momentach wzrasta adrenalina,
człowiek nie myśli logicznie, a już na pewno nie zastanawia się, czy dobrze się
zachowuje. Każdy w takim momencie zaczyna się szarpać, krzyczeć, Lizzie mogłaby
się próbować czegoś złapać, wyrwać oprawcy, może uderzyć go jakimś napotkanym
po drodze przedmiotem. Ale na pewno nie leżałaby jak kłoda i zastanawiała się,
czy przypadkiem nie wyjdzie na rozkrzyczaną panienkę. Przynajmniej nie robiłaby
tak, gdyby ta scena miała sens.
Jednak to jeszcze nie wszystko. O ile to zachowanie było w
myślach Lizz w pewien sposób wytłumaczone i można byłoby usprawiedliwić to
początkowym szokiem i, być może, złamaną ręką, to poniższy fragment rozłożył
mnie na łopatki.
Dla niewtajemniczonych: poniższy tekst jest opisem próby
gwałtu, nie uniesień miłosnych bohaterki.
Przez dobrą minutę przyglądałam się, jak pozbawia mnie
ubrania. Po chwili skrawki mojego swetra, koszulki i stanika znalazły się
na podłodze, a płytka, jednakże obficie krwawiąca rana, naznaczyła mój brzuch.
Spojrzałam na oprawcę z wyrzutem i zakryłam piersi rękoma. Poczułam ból
w nadgarstku, gdy przycisnęłam go do ciała ramieniem. Mężczyzna zaśmiał się w
sposób, który jawnie świadczył o jego sadystycznych upodobaniach.
-
Radford, mógłbyś coś wreszcie zrobić? – rzuciłam z wyrzutem(…)
Po przeczytaniu tego musiałam zrobić
sobie chwilę przerwy i dokładnie to przeanalizować. Zrób teraz to samo.
Przeczytaj ten fragment uważnie i przez chwilę zastanów się nad tym, co
napisałaś. Już? Doszłaś do wniosku, że sytuacja wydaje się absurdalna?
Zastanawiam się, czy widziałaś kiedyś
film, w którym przedstawiona byłaby scena gwałtu? Czy w którymś z nich gwałcona
kobieta leżała i patrzyła na oprawcę z
wyrzutem albo przyglądała się, jak
pozbawia ją ubrania? Powinna się szarpać, wyrywać, krzyczeć, cokolwiek! Ale
nie leżeć na wznak i czekać czy ktoś się nad nią może zlituje! Radford też miał
dobrą reakcję – dwóch facetów okłada go pięściami, trzeci próbuje zgwałcić mu
przyjaciółkę, a on rozprawia o moralności.
Po zabiciu oprawców, Rad i Elisabeth
zachowują się, jakby sceny nie było. Lizzie nie jest roztrzęsiona (co to tam
dla niej – próba gwałtu? Nic nowego), nie narzeka na ból rany ciętej na brzuchu
ani na złamaną rękę. Radford również wydaje się niewzruszony, bo oboje wracają
do pokoju, idą coś zjeść i, najzwyczajniej w świecie, ruszają w dalszą podróż.
Warto też dodać, że mieli iść do Instytutu kilka kilometrów, a odniosłam
wrażenie, jakby cała droga zajęła im góra kwadrans. A po drodze wesoło sobie
gawędzili.
Na miejscu wita mnie jak zawsze świetny
opis pomieszczeń i postaci (to wychodzi Ci naprawdę fenomenalnie!), ale szybko
psujesz dobre wrażenie zachowaniem księcia, który na słowa poddanych ciągle się
rumieni i zachowuje jak dziecko. Nie wiem, jak oni mogą widzieć w nim autorytet
(a powinni, prawda?) i wcale się nie dziwię, że nie wierzą w powodzenie jego
misji ratunkowej. Też bym nie wierzyła.
Podsumowując – widać, że rozdział był
strasznie wymuszony i albo pisałaś go na szybko, albo na odczepnego. Wiem, że
stać Cię na przejmujące opisy akcji, bo takie już niejednokrotnie się
pojawiały. Kaeru dała Ci dobrą radę w komentarzu. Pozwolę sobie przytoczyć jej
słowa:
No i jeszcze opis ten
walki... nie rozumiem go, ale Ty już o tym wiesz. Może zamiast Lizz i
Radfordzia wyobraź sobie inne postacie i spróbuj przeczytać go jeszcze raz?
Naprawdę powinnaś spróbować wyobrazić sobie inne postacie
podczas opisywania walki. Wydaje mi się, że za bardzo starałaś się wszystko
dopasować pod nieustraszoną Lizzie.
Ktoś może być odważny, ale nie sądzę, żeby ta cecha objawiała się biernym
czekaniem na gwałt. Bo gdy czytałam ten fragment, pomyślałam, że Elisabeth jest
po prostu głupia, a nie odważna.
1) Fabuła/Wątki 5/10
Z każdym kolejnym rozdziałem jednowątkowość Twojej historii
stawała się coraz bardziej uciążliwa. Uparcie trzymałaś się tylko sekretu,
który pozostawił Elisabeth do rozwiązania ojciec. Rozumiem, że to temat
przewodni Twojego opowiadania. Brakowało mi jednak czasem jakieś odskoczni, bo
wałkowanie ciągle tego samego, stało się po pewnym czasie niezmiernie nużące.
Kilka razy udało Ci się na moment przerwać ten ciąg sekretów
i próbowałaś wprowadzić coś nowego – niestety dosyć nieudolnie. Niezwykle
ciekawie zapowiadającym się wątkiem był tajemniczy głos ojca Elisabeth w głowie
dziewczyny, ale urwałaś go tak niespodziewanie, że gdyby nie ponowne
przeczytanie oceny, całkowicie bym o nim zapomniała. Ojciec nagle przestał się pojawiać,
a Lizzie zdała się o nim zapomnieć. Nie wspomina już ani tajemniczego głosu,
ani ojca samego w sobie, chociaż na początku historii robiła to nader często –
chociażby po to, żeby uśmiechnąć się do siebie i powiedzieć byłbyś ze mnie dumny, tato. Ciężko mi
uwierzyć, że nagle zapomniała o swoim zmarłym ojcu.
Następnym zapomnianym wątkiem jest Phil. Niespodziewanie
pojawia się na weselu, wydaje się ważną postacią, ale później milkniesz i
Elisabeth zdaje się o nim zapomnieć – zupełnie jak w przypadku ojca. A potem
chłopak dzwoni do niej w najmniej spodziewanym momencie i z rozbawieniem pyta
czy naprawdę zaginęła, czy to tylko taki żart. Odniosłam wrażenie, że w tej
scenie chciałaś zrobić z niego, przepraszam za wyrażenie, przygłupa. Jeśli tak
to Ci się udało.
Spróbuj skupić się także na innych postaciach. Może rozwiń w
końcu wątek Radforda i Nathaniela? Myślę, że czytelnicy byliby
usatysfakcjonowani, gdybyś przedstawiła im początki tej dwójki. Ja sama jestem
bardzo ciekawa, jak do tego doszło, że się w sobie zakochali – i to po uszy.
Przy okazji mogłabyś wytłumaczyć fakt ich pewności, co do swojej orientacji
seksualnej, o czym już wspominałam.
Wiem, że to ciężkie przy narracji pierwszoosobowej, ale
mogłabyś w tym celu wykorzystać wizje Lizz. Zawsze to jakiś sposób na
przedstawienie przeszłości/przyszłości bohaterów, a co za tym idzie –
czytelnicy będą mogli lepiej poznać postacie, z którymi mają do czynienia.
2) Rozwinięcie akcji
2/6
Z bólem serca daję Ci za to kryterium tylko tyle punków, ale
naprawdę ciężko dać więcej za rozwinięcie
akcji, jeśli w opowiadaniu nawet nie ma akcji. Wszystko zdaje się dziać
strasznie wolno, brakuje mi takich sytuacji, jak walka Radforda i Elisabeth w
karczmie, bo przynajmniej z zapartym tchem czytałam, co wydarzy się dalej (mimo
kiepskiego przedstawienia bohaterów w tej scenie).
Widać, że masz naprawdę bogaty zasób słownictwa i potrafisz
z niego odpowiednio korzystać, do tego tworzysz fenomenalne opisy i
niejednokrotnie widziałam, że potrafisz zbudować napięcie. Musisz tylko zacząć
z tego korzystać i stwarzać sobie więcej sytuacji to szybkich akcji, gdzie coś się
dzieje, coś komuś grozi, ktoś musi uciekać. Wykorzystaj swój talent, bo
niewątpliwie go posiadasz.
3) Świat
przedstawiony 10/10
Tu nie mam żadnych wątpliwości. Opisy to zdecydowanie Twoja
mocna strona i widać, że zdajesz sobie z tego sprawę, bo często to
wykorzystujesz. Zdarzają Ci się jednak momenty, kiedy wprowadzasz niepotrzebny patos.
Starasz się z małoznaczącej sytuacji zrobić coś podniosłego – zupełnie niepotrzebnie.
Nie wszystkie opisy muszą być przesycone pięknym słownictwem i górnolotnymi
porównaniami.
Skoro jesteśmy już przy porównaniach – uważaj, bo z nimi
również zdarza Ci się przesadzić. Muszę powiedzieć, że są bardzo pomysłowe, ale
czasem po prostu nie pasują do sytuacji. Na przykład: nie wyobrażam sobie, że
wstając rano myślę sobie o słońcu, które uśmiecha się do mnie złośliwie i
promieniami puka w okno, obwieszczając świt. Wiesz co mam na myśli? Wykorzystuj
swoje pomysły, ale rób to w odpowiednim czasie. I w odpowiednich proporcjach.
Mimo zastrzeżeń daję maksimum punktów, bo opisy są naprawdę
fenomenalne. Niezwykle realistyczne i przejmujące. Aż można poczuć, że przeżywa
się wszystko wraz z Lizzie.
4) Bohaterowie 5/10
Elisabeth – ma w sobie wszystko i nic. Jest szara, niczym
się nie wyróżnia, brakuje jej cech, które byłyby wyraźnie zarysowane w jej
czynach i cechowały tylko ją. W miarę czytania wydawało mi się także, że na
siłę próbujesz ją wyidealizować. Na początku nic jej nie wychodziło, nie
radziła sobie z zagadkami, które pozostawił jej ojciec, wpadała w dziwne
transy, wszędzie się potykała... I nagle w którymś rozdziale zaczyna nazywać
siebie świetnym detektywem, ciągle ma szczęście na kogoś wpadać i podsłuchiwać
interesujące rozmowy. Do tego jest strasznie naiwna i nieodpowiedzialna – mówi
o swoich sekretach Philowi, tylko dlatego że mają takie same zainteresowania,
nie szczędząc mu przy tym tych absurdalnych szczegółów, w które nikt przy zdrowych
zmysłach by nie uwierzył. Wydaje mi się, że wszystkie sytuacje, zdarzenie starasz
się dopasować pod nią. Jakby nie zależało Ci na ciekawej fabule tylko na tym,
żeby Elisabeth dobrze wypadła. Jak na detektywa ma też dziwną tendencję do zapominania
o różnych, ważnych rzeczach (wątek głosu ojca w jej głowie, zbadanie miejsca
zbrodni), chociaż ona wciąż uparcie twierdzi, że ma niesamowicie rozwiniętą
umiejętność szybkiej dedukcji. W końcowych rozdziałach odniosłam również
wrażenie, że uważa się za lepszą, bo jest gatunkiem
bliżej niezidentyfikowanym, nagle umie nowy język (po przeczytaniu zaledwie
kilku stron książki), ponadto na siłę próbuje pomóc Radfordowi, chociaż zdaje
sobie sprawę, że jest bezużyteczna i ogólnie pcha się wszędzie tam, gdzie jej
nie chcąc, uparcie twierdząc, że ona wie lepiej. I po podsumowaniu tych
ostatnich cech stwierdzam, że niebezpiecznie podchodzi pod Mary Sue –
wystrzegaj się tego i postaraj się zmienić, dopóki nie jest jeszcze za późno!
Radford – książę, który nie za bardzo na księcia się nadaje.
Kiedy razem z Elisabeth odwiedził Instytut, zaraz go rozpoznano, a jego poddani
z szacunkiem zwracali się do niego wasza
wysokość, na co on się… rumienił. Naprawdę tak zachowuje się władca
potężnego królestwa? Skoro ludzie zwracają się do niego z takim szacunkiem i
witają go z otwartymi ramionami, nie uważasz, że powinien być troszkę
poważniejszym władcą, bo inaczej skąd wziąłby się ten szacunek? Wspomniałam o
tym już powyżej (i tyczy się to wszystkich postaci, nie tylko Radforda) – masz tendencję,
do robienia ze wszystkich dużych dzieci. Ciągle ktoś się rumieni, zawstydzony
spuszcza wzrok albo – jak to często zdarzało się w przypadku Nathaniela – wtula
się w kogoś z zawstydzenia. Tak się zachowują pięciolatki, a nie prawie dorośli
ludzie. I nieważne czy gej, czy nie.
Jedyne, co podoba mi się w Radzie to
jego troskliwość. Być może to tą cechą wzbudza taką ufność wśród poddanych? Nie
wiem, ale to jak traktuje Nathaniela i Elisabeth (może z wyjątkiem sceny próby gwałtu),
jest naprawdę urocze i niewątpliwie wzbudza tym ogromną sympatię. Zaskakiwała
mnie tylko jego obojętność względem śmierci rodziców (szczególnie, gdy
opowiadał o jelitach matki wywieszonych w pokoju jak serpentyny – swoją drogą
mogłaś sobie to darować). Nie wydaje się przejęty ich stratą. A chyba powinien,
prawda? To dosyć naturalny odruch. Chyba że w Danilli jest inaczej. Ale i tak
uważam, że powinnaś to jakoś uzasadnić, zamiast przedstawiać go, jakby
całkowicie obojętny.
Nathaniel – ciężko mi się o nim wypowiedzieć, bo zachowuje
się całkiem inaczej, niż w myślach opisuje go Elisabeth. Przedstawiasz go jako
aroganckiego, awanturniczego chłopaka, chociaż rzadko (wcale?) pojawiały się
sytuacje, w których naprawdę by się tak zachowywał. Do tego był chyba
najbardziej dziecinny ze wszystkich Twoich postaci – właśnie ze względu na to ciągle
wtulanie się w Radforda i rumieńce na policzkach. Niby sugerujesz, że w opowiadaniu
będzie ironicznym dupkiem, ale wystarczy, że chłopak cmoknie go w czoło, a
nagle robi się wręcz nienaturalnie zawstydzony. Tak się zachowuje po dwóch latach
związku? Wciąż do tego nie przywykł? To dziwne, bo zachowują się tak z Radem
non stop. Zadziwiający jest również całkowity brak skrępowania zarówno u Natha,
jak i u Radforda – seksu przy Elisabeth nadal nie mogę zaakceptować. W takich
momentach pragnie się raczej prywatności i nie myśli o tym, żeby osobie, która
to ogląda sprawić przyjemność – szczególnie, że to miała być scena
romantycznego pożegnania (przynajmniej to wynika z sytuacji), a nie ćwiczenia
przed przyszłym kręceniem pornosów.
Jasmine – jak na najlepszą przyjaciółkę Elisabeth,
zdecydowanie za mało można o niej przeczytać. Niestety Jasmine również jest
jedną wielką sprzecznością – bez powodu krzyczy na Lizzie, potem ją przeprasza,
za pięć minut znów na nią krzyczy, następnego dnia czuwa nad nią całą noc, bo
Lizz jest chora... Wyjątkowe wahania nastrojów – nawet jak na kobietę.
Jesseron – skoro przy wahaniach nastrojów jesteśmy... Mam wrażenie,
że nie możesz się zdecydować, jak chcesz wykreować tę postać. Najpierw robisz z
niego surowego, zastępczego ojca Radforda, który nie kryje się ze swoją
nienawiścią do Lizzie. Później czytamy, że nie potrafi się postawić dyrektorowi
szkoły i pozwala sobie na bezceremonialne przerywanie, przez co robisz z niego
taką sierotkę. W dalszej części tej sceny zaciąga Elisabeth do samochodu, w
którym już po kilku chwilach żartują sobie w najlepsze (mimo że rodzina Jesserona
jest w niebezpieczeństwie i nienawidzi Lizz, na którą przecież był wściekły
jeszcze kilka chwil wcześnie). Widzisz, co mi się tutaj nie podoba? Musisz się
zdecydować na którąś z wersji Jesserona, bo na chwilę obecną jest chyba
najgorszą postacią. Chociaż Lizzie depcze mu po piętach.
O pozostałych postaciach albo było za mało, żebym się
wypowiedziała, albo nie mam już nic do dodania. Jedyne, co strasznie rzuca się
w oczy, to dziecinność bohaterów – większość z nich sprawia wrażenie, jakby
zatrzymała się na poziomie podstawówki. Przemyśl to sobie i spróbuj więcej tego
nie powielać.
5) Dialogi/Narracja 7/10
Dialogi, zaraz po opisach, są drugą najlepiej wychodzącą Ci
rzeczą. Widać, że masz solidne podstawy i dobry warsztat. Wypowiedzi bohaterów
są naturalne, mimo że ich zachowania nie zawsze są równie dobrze przedstawione.
Słowa, które padają z ich ust, zawsze są odpowiednio dopasowane do sytuacji. W
dialogach nie pojawiają się niedorzeczności, nikt nie gada tylko po to, żeby
sobie pogadać. Wszystko ma sens, a wypowiedzi postaci zawsze się ze sobą łączą.
Teraz tylko zadbaj o odpowiednie zachowania, a wszystko w tej kwestii będzie
idealnie.
Punkty obcięłam jeszcze za prolog i niekiedy pojawiające się
błędy w narracji. O prologu napisałam już dużo powyżej, więc wspomnę jeszcze
tylko o narracji – nie rób z Lizzie narratora wszechwiedzącego, bo jest jednym
z bohaterów! Nie może wszystkiego wiedzieć, nie może widzieć zachowań
przyjaciół, jeśli ma zamknięte oczy. To jest fizycznie niemożliwe. Pamiętaj o
tym przy pisaniu kolejnych rozdziałów. Warto byłoby też poprawić poprzednie –
przynajmniej tej fragment, w którym Jasmine rozmawia z Fabianem o chorobie
Lizz.
6) Styl 4/4
Widać, że masz spory warsztat i duże predyspozycje na
stworzenie czegoś naprawdę dobrego. Uważam, że Dziecko Prawdy wymaga jeszcze
wielu poprawek i dopracowania, ale już na początku lektury można zauważyć, że
masz talent. Niezwykle dopracowane opisy, naturalne dialogi... Powinnaś teraz skupić
się na kreacji bohaterów, a gdy to już Ci się uda – spokojnie możesz osiągnąć
sukces.
7) Oryginalność 9/10
Tworząc nowy, własny świat odwaliłaś kawał dobrej roboty
(przekaż to koleżance, która Ci w tym pomaga). Nazwy, miejsca, gatunki i ich
historia – widać, że wszystko masz dobrze zaplanowane i wkładasz w to wiele
pracy. Mam jednak jego ale, za które
właśnie obcięłam Ci jeden punkcik.
Przedstawiasz swoją historię jako twór własny, ale w miarę
czytania dostrzegałam coraz więcej podobieństw do książki Dary Anioła. Przeczytałam tylko pierwszą część i to już jakiś czas
temu, ale Stela, Znak Uzdrawiający, który zabija zwykłych ludzi, sytuacja, w
której Jasmine musi wybierać pomiędzy pewną śmiercią Lizzie, a uratowaniem jej bądź
zabiciem Znakiem Uzdrawiającym – to wszystko wydaje mi się łudząco podobne do
książki Cassandry Clare. Możesz wytłumaczyć mi to podobieństwo?
Poprawność 16/20
01. Tajemnica
Mimo tak beznadziejnej
sytuacji dopisywała mi pewna pogoda ducha – przecinek po sytuacji.
było by karygodne – byłoby.
napisana była szyfrem Jassmine – Jasmine.
Mimo, iż do zawsze
zżerała mnie ciekawość, postanowiłam usłuchać jego prośby – bez pierwszego
przecinka. Przecinek zawsze stawiamy przed całym wyrażeniem mimo iż, mimo że, nigdy go nie rozdzielamy.
To on nauczył mnie
wszystkiego. Jemu mogę dziękować za umiejętność pisania, czytania i rysowania,
on także uczył mnie śpiewu i gry na gitarze. On również przekazał mi zdolność bycia człowiekiem dobrym(…) –
proponuję usunąć to ostatnie on również.
Za dużo tego on, jemu i również/także. Przez to opis jest mniej
płynny i sprawia wrażenie wyliczanki.
śmiejąc się w duszy – w duchu.
Mimo, iż nie ma go już
wśród ludzi, czuję, że jest blisko mnie – jak wyżej. Nie rozdzielamy mimo iż przecinkiem.
02. Zbrodnia i kara
poczym wlepił w niego
wzrok – po czym.
Najpierw niech pan mi
powie, co oznaczają te znaki? – bez znaku zapytania.
tą książkę – tę książkę. Tą książką można dostać,
a tę książkę można przeczytać. Rozumiesz zależność?
tą książkę – jak
wyżej.
Rozejrzałam się w koło w poszukiwaniu osoby – wkoło. Tu [klik] znalazłam
najłatwiejsze (bo na przykładach) wytłumaczenie, kiedy łącznie, a kiedy
rozłącznie.
jego uwaga znów
skupiła się za kanapce – na,
literówka.
nie łatwo – niełatwo [klik].
w tedy – wtedy.
12. Zaginiona
Mimo, iż na pozór zdawała się być zupełnie wolna – bez przecinka.
Na okazałym piedestale stal bogato zdobiony tron
– stał.
Siedzący na nim mężczyzna o twarzy oszpeconej wieloma
bliznami poderwał się na widok przybyszy. – przecinek po bliznami.
Oczach
Jasmine pojawił się płomyk nadziei.
– W oczach.
Mężczyzna zatrzymał się na chwilę i ostentacyjnie
rozejrzał się w koło – wkoło. Reguła kilka linijek wyżej.
nie trudno było wyczuć przyspieszone bicie jej serca
wściekłość, jaka się w niej gotowała
– wydaje mi się, że przed wściekłość zgubiłaś spójnik i.
dodała chichocząc – przecinek po dodała.
ostentacyjnie rozejrzałam w koło
– wkoło; ponownie.
Poznałam go na weselu, pamiętasz. – znak zapytania na końcu.
Niema mowy – nie ma! Nie z
czasownikami piszemy osobno. Nie wiem dlaczego, ale to nieszczęsne „niema”
pojawia się praktycznie w każdym rozdziale. Strasznie mnie to zdziwiło, bo w
innych czasownikach nie popełniałaś tego błędu. Poza tym „niema” ma całkiem
inne znaczenie niż „nie ma”. Bo: nie ma
tu twojej książki; ta kobieta jest
niema od urodzenia. Rozumiesz różnicę?
tą komórkę - tę
To bite 200 kg czystego
kamienia – dwieście kilo. Raczej staraj się zapisywać liczby/cyfry słownie.
Skrótów również nie używaj.
jak bym mieszkała tu od
zawsze – jakbym.
13. Gatunek bliżej
nieokreślony
Powiadasz, że to tak z
500 km, tak? – pięćset
kilometrów, wytłumaczenie powyżej.
Radford nie musiał
długo namawiać nie, abym pozostawiła
za sobą bezkresne śniegi i weszła do środka. – mnie.
Baz słowa podążyłam za
brunetem. – bez.
na odległość mniejszą
niż 5 metrów – pięć; jak wyżej.
Podniosłam się,
rozejrzałam w koło i odruchowo
rzuciłam się na Radforda – wkoło; ten błąd również już omawiałam.
Mimo, iż nie był to
najodpowiedniejszy moment – bez przecinka po mimo.
Klasyczny książe z bajki zakryłby usta swojej
księżniczki pocałunkiem - książę
Chociaż wież co? – wiesz.
Niedawno mi się wdało - udało
Czeka cię tam pewna
śmierć, książe! – książę.
Takich, jak ona – bez przecinka, ponieważ jest to
porównanie.
Danillia nie jest tak
duża, jak Ziemia – bez przecinka; jak wyżej.
Takich, jak Ziemia
– również bez przecinka, również jak wyżej.
Polecam przeczytać zasady dotyczące pisania partykuły nie oraz by, bo w tej kwestii popełniasz najwięcej błędów. Interpunkcyjne
zdarzają Ci się rzadko i jedynie na literówki powinnaś bardziej uważaj – tu
zabraknie spójnika, tam zabraknie ogonka, jeszcze gdzieś indziej kreseczki. To
raczej kwestia uważnego wczytania się w tekst (swoją drogą dziwne, że Twoja
beta tego nie wyłapała, bo momentami literówek było sporo).
Ogólnie rzecz biorąc nie popełniasz wielu błędów, ale te
poważniejsze, o których wspomniałam, pojawiają się regularnie. Myślę więc, że
jeśli przeczytasz zasady, o których napisałam i postarasz się je zapamiętać –
podobne sytuacje więcej się nie powtórzą albo wystąpią sporadycznie. Czego
oczywiście z całego serca Ci życzę.
Dodatkowe punkty 3/5
Punkt za opisy miejsc.
Punkt za naturalne dialogi.
Punkt za małą ilość błędów.
Podsumowanie:
Czeka Cię dużo pracy nad bohaterami, naprawdę dużo. Poza tym
postaraj się urozmaicić czymś fabułę, bo momentami naprawdę ciężko było mi
przebrnąć przez Twoje opowiadanie. Kiedy pojawiała się akcja – czytałam z
zapartym tchem, bo potrafisz zbudować napięcie. Jednak rzadko to
wykorzystujesz, chociaż powinnaś, bo to jedna z Twoich lepszych stron. Ale
przede wszystkim – nie zniechęcaj się i pisz regularnie, stosując się do rad
swoich czytelników, bo widzę w Tobie ogromny potencjał. Naprawdę warto
pielęgnować taki talent.
Ilość zdobytych punków:
74
punkty, czyli Średniak [Dobry – 4]
Przepraszam, że musiałaś tyle czekać na ocenę. Mam nadzieję,
że tą oceną, przynajmniej po części, udało mi się wynagrodzić Twoją
cierpliwość.
Do oceniających –
sprawy administracyjne!
Jeśli któraś z Was nie wypowiedziała się jeszcze na temat
zmian w kryteriach oraz nowego sposobu oceniania punktu poprawność – proszę, żeby zajrzała na forum i dała znać
przynajmniej czy jest za, czy przeciw, chociaż z krótkim wyjaśnieniem. Fajnie
by było załatwić do wszystko w maju ^^
Pozwoliłam sobie także grafikę i dodatki ocenić już tak, jak
ma to wyglądać w nowych kryteriach. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe?
Po prostu dużo łatwiej ocenić mi wtedy grafikę, w której nigdy nie wiem, co
napisać. W razie protestów – krzyczeć, to pozmieniam!
I na koniec – cieszy mnie, że kryzys minął i po naszym
zastoju nie ma już śladu. Dziękuję wszystkim i każdej z osobna.
Ściskam!
Droga hope - ocena jak zwykle świetna! Dużo uwag i rad. Uwielbiam wytykanie braku logiczności! Pomimo tego chwalisz dialogi i opisy, żeby nie zniechęcić autorki.
OdpowiedzUsuńNapisałabym Ci coś sensowniejszego, ale praktycznie śpię i nie wiem, co tu jeszcze robię w internetach ;_; Dobranoc!
Nie lubię jedynie krytykować. A każde opowiadanie ma swoje mocne i słabe strony, staram się o tym pamiętać ^^
Usuń"Potwierdza to chociażby fakt gubienia kluczy i spuszczanie wzorku z zawstydzenia." - "Wzroku".
OdpowiedzUsuńAle opowiada o wszystkim nowopoznanemu chłopakowi, który – uwaga! – wierz w każde jej słowo. - "Wierzy", a "nowo poznanemu" piszemy raczej rozłącznie.
Ocena - jak zwykle - świetna, chyba przeczytam "Dziecko prawdy", bo wydaje mi się ciekawym opowiadaniem. Może podobieństwo do "Darów anioła" jest tylko przypadkowe? Czasem w dwóch różnych historiach pojawiają się te same motywy i - w wielu przypadkach - okazuje się, że autorka wcale nie znała wcześniej dzieła, do której jej opowiadanie jest podobne.
Już poprawiam ^^
UsuńAleż ja wcale nie zakładam, że autorka celowo powiela sceny z "Darów anioła" ;) Po prostu strasznie rzucało mi się to w oczy, mimo że książkę czytałam już jakiś czas temu i nie pamiętam szczegółów. A skoro ktoś coś takiego już kiedyś stworzył, to ciężko dać maksimum punktów za oryginalność. Chociaż oryginalność uważam za kwestię sporną i w dużej mierze zależną od upodobań, zainteresowań i oczytania oceniającego. Ciężko więc podejść do tego obiektywnie.
Dziękuję za opinię ^^
Wiem, przepraszam jeśli tak to odebrałaś. Napisałam tylko, co o tym sądzę, nawet nie pomyślałam, że mogłabyś tak uważać. :)
UsuńBardzo dziekuje za ocenę. To prawda, czekałam długo, ale nie mam o to żalu, bo oceniający to też człowiek. Jako szabloniarka rozumiem to doskonale :)
OdpowiedzUsuńBardzo dziekuje za wytkniecie błędów - coś takiego było mi bardzo potrzebne, bo już dawno zauważyłam sporo nieścisłości i niedokładności, jednak potrzebowałam kogoś, kto mógłby to wszystko sprecyzować. Mogę obiecać, że - mając twoja ocenę przed sobą - będę siedzieć nad Wordem i poprawiać kolejne rozdziały.
Jeśli chodzi o podobieństwo do Darów Anioła, to jest ono możliwe, bo zarówno ja, jak i Kaeru jesteśmy fankami tej serii. Chciałam uniknąć niektórych podobieństw, ale nefilim tak bardzo kojarzą mi się ze stelami... Chociaż wiem, że w innych książkach bywają opisywani zupełnie inaczej.
Jeszcze raz dziekuje i pozdrawiam. ^^
Cieszę się, że mogłam pomóc i nie odebrałaś mojej oceny negatywnie. Mam nadzieję, że nie zabraknie Ci weny i motywacji przy poprawianiu błędów ^^
UsuńDziękuję za rozwianie moich wątpliwości.
Ściskam,
A co do opisu próby gwałtu - zdecydowanie ŹLE opisana scena. Kiedyś czytałam "Nostalgię Anioła". Było czuć ten lęk, choć tam akurat do gwałtu doszło. Trochę inny sposób pisania, bo autorka chyba miała wstawki o tym, co robią teraz jej rodzice itp. Ale i tak czuć było tą obrzydliwość i lęk.
OdpowiedzUsuńObecnie zaś czytam autobiografię pt. "Ocalona z piekła" Ani Golędzinowskiej, gdzie na samym początku jest także opisany moment, gdy jako siedemnastolatka została zgwałcona. Opisywała jak obrzydliwy i zwierzęcy był ten facet, jak się bała, jak WALCZYŁA i WYRYWAŁA się. Nie, nie patrzyła "z oburzeniem".
To są inne sytuacje, bo do tego doszło, ale po prostu porównuję. Myślę, że autorka powinna tą scenę zmienić dla własnego dobra, żeby nie stracić szansy do wzbudzenia emocji w czytelniku.
Tak, ten opis zdecydowanie najbardziej rzucił mi się w oczy. Na szczęście to była tylko jednorazowa wpadka. Przynajmniej tak znacząca ;)
UsuńW ocenie nie powoływałam się na książkowe opisy gwałtów, bo przyznam szczerze, że nie miałam okazji ich czytać. Mam nadzieję, że porównanie z filmowymi scenami nie wypadło mimo wszystko źle ^^
No, a teraz hope - muszę przyznać, że czuję się urażona. Powiedziałabym może, że urażona do żywego. Już wyjaśniam dlaczego:
OdpowiedzUsuń"Uważasz, że w wieku gimnazjalnym (w Polsce czternaście lat to pierwsza/druga gimnazjum) można jednoznacznie stwierdzić swoją orientację seksualną? A co więcej – mieć na tyle odwagi, żeby się ujawnić?"
Sama identyfikuję się jako osobę biseksualną (tak, tak, świat nie dzieli się na homo i hetero), co wiedziałam od dziecka. Powiedziałabym nawet, że bardziej gustuję w dziewczynach, ale nie będziemy się w to niepotrzebnie wdrażać, bo to moje prywatne sprawy. Mój dobry kolega nie chciał żyć w kłamstwie i "ujawnił się" w wieku piętnastu lat, czym oczywiście przysporzył sobie wielu wrogów.
Niestety, z tego fragmentu zieje (próbuję być łagodna, naprawdę, ale to trudne, kiedy coś kogoś boli) ignorancja. Niektórzy swoją orientację znają od urodzenia, inni są początkowo zagubieni, ale odnajdują prawdę. Nie będę się tutaj wciągała w tyrady i nie będę pisała wszystkiego, co mam na ten temat do powiedzenia, a bóg wie, że mam na to ochotę, ale to nie czas i miejsce. Po prostu proszę, byś dogłębnie przemyślała to, co napisałaś i spróbowała postawić się w moich butach.
W dodatku, z jednej strony bardzo uczepiasz się tego, by w opowiadaniu wszystko było tak, jak powinno być w Ameryce, a z drugiej strony jakby zapominasz, że w Ameryce ludzie są bardziej tolerancyjni, bardziej zaznajomieni z odmiennymi orientacjami (znacznie bardziej niż w naszej zacofanej Polsce), a potem piszesz "z pewnością amerykańskie realia są inne niż nasze polskie". Później zaprzeczasz sama sobie (wcześniej nie byłaś pewna, czy w wieku 14 lat można być pewnym swojej orientacji), pisząc, że masz przyjaciela geja, który od podstawówki wiedział, że "coś jest inaczej". Rozumiesz, co mam na myśli?
W Ameryce do szkoły podstawowej idzie się bodajże w wieku pięciu lat, później jest nasze "gimnazjum" czyli ich "junior high school" albo "middle school", dopiero później przychodzi "high school". Nie wiem, ile lat mają postacie, ale wierz mi, hope, gimnazjum nie jest dla nich abstrakcją :D. Nie wiem, jak z tym karaniem "kozą" za jakieś przewinienie, ale w amerykańskich filmach młodzieżowych często można znaleźć ten wątek i jeszcze częściej dzieciaki siedzą bez nadzoru, po prostu się nudząc. Podejrzewam, że stąd autorka wzięła swój pomysł. Zawsze jest to jednak kara po lekcjach, a nie zamiast lekcji.
Czy ja wiem, czy gubienie kluczy i spuszczanie wzroku z zawstydzenia to objawy kreowania postaci na dzieci? Gubienie kluczy oznacza bujanie z głową w obłokach, spuszczanie wzroku zwykłą nieśmiałość. Chyba każdy ma inną opinię na ten temat, ale jeżeli byłoby to prawdą, to pewnie byłabym ucieleśnieniem postaci wykreowanej na dziecko ;P.
"Przy okazji mogłabyś wytłumaczyć fakt ich pewności, co do swojej orientacji seksualnej, o czym już wspominałam." - no nie skomentuję... nie mam siły...
Nie, właściwie zadam dwa pytania. Kiedy ty byłaś pewna swojej orientacji, hope? I co uzasadniło tę pewność???
Błędy:
Usuń"Próbujesz z Jeffa na siłę zrobić takiego odludka, który nikogo nie lubi i, który z nikim nie rozmawia." - niepotrzebny przecinek przed "który".
"Pozostałe podstrony są w porządku i nie mam do nich żadnych, większych zastrzeżeń." - nie rozumiem, po co ten przecinek przed "większych".
"W trakcie czytania cały czas nie mogłam pozbyć się wrażenie, że (...)." - wrażenia.
"(...) do Lizz tak, żeby mężczyzna (chłopak?) nie sprawiał wrażenie, że ma jej coś za złe." - znów wrażenia :P
"Nie jestem pewna czy padło to w rozdziale czy wyczytałam to z podstrony o bohaterach, ale wspomnę tutaj, zanim zapomnę." - przecinek przed drugim "czy".
"albo jedynie pośredni i, którego dziewczyna nawet nie lubiła." - znów niepotrzebny przecinek.
"Zdarzają Ci się jednak momenty, kiedy wprowadzasz niepotrzebny patos. Starasz się z małoznaczącej sytuacji zrobić coś podniosłego – zupełnie niepotrzebnie." - że to zupełnie niepotrzebne, to wywnioskowaliśmy z pierwszego zdania.
Nie myl ignorancji z własnym zdaniem. I nie traktuj mnie jak idiotkę tylko dlatego, że mamy inne poglądy (mam na myśli - "Sama identyfikuję się jako osobę biseksualną (tak, tak, świat nie dzieli się na homo i hetero)").
UsuńJakiś czas temu byłam na wykładzie o homoseksualistach. Psychologowie, seksuolodzy, którzy tam się wypowiadali, mówili o tym, że orientacji seksualnej można nie być pewnym przez długi czas. Albo inaczej - może nam się wydawać, że jesteśmy hetero, a po latach okazać się, że ciągnie nas do tej samej płci. Niekoniecznie się z tym rodzimy - zdaję sobie z tego wszystkiego sprawę. I nie przeczę, że Radford i Nathaniel nie mogli się urodzić z tą wiedzą. Uderzyło mnie po prostu to, że w wieku czternastu lat odważyli się ujawnić - mimo że Rad jest królem i ma już wybraną żonę (to dopiero może być problem! Ale nie został on poruszony). Poza tym jak zauważyłaś - Twój kolega miał przez to duże problemy. A Rad i Nath bez skrępowania się wszędzie obściskują i nic z tego nie wynika. Ale może masz rację, może nie powinnam tego tak bardzo potępiać - jak słusznie zauważyłaś, nie są to nasze polskie realia. Wiadomo, że w Ameryce nastawienie ludzi jest inne.
Nie napisałam, że mój przyjaciel był pewien swojej orientacji! Pierwszy raz przyznał mi się, że był tego pewien jakieś... pół roku temu? Wpłynęły na to pewne czynniki zewnętrze, ale nie będę się w to zagłębiać.
Chodziło mi o to, że można znać swoją orientację seksualną, ale nie być pewnym w stu procentach (dlatego chciałam, żeby autorka jakoś zasygnalizowała, dlaczego są jej pewni Rad i Nathaniel i jak to się stało, że odważyli się ujawnić w tak młodym wieku). Zapytałaś mnie, kiedy byłam pewna swojej orientacji seksualnej. Odpowiedź brzmi - nigdy. Nadal nie jestem. Spotykam się z chłopakiem od prawie dwóch lat i jest mi z nim dobrze. Ale czasem przechodzi mi przez myśl, jakby to było z dziewczyną. Czy jest w tym coś złego? Czy to klasyfikuje mnie jako osobę biseksualną albo w ogóle homoseksualną? Nie sądzę. Być może kiedyś się okaże, że wolę dziewczyny. Albo że jest mi wszystko jedno, a na razie nie jestem po prostu gotowa na to, żeby się do tego przyznać - nawet przed samą sobą. Z tym nie trzeba się urodzić. Więc proszę, nie zarzucaj mi ignorancji, bo do ocen się przykładam i staram się nie wypisywać głupot. Chociaż przyznaję, że z gimnazjum mogłam popełnić błąd. Mam informację od Polki, która uczy się w tamtej szkole na amerykańskich zasadach. Ale to jeszcze dziecko, mogła coś pomylić, może ja źle ją zrozumiałam. Nie będę się kłócić i obiecuję w wolnej chwili o tym więcej poczytać.
Tam się wszyscy rumienią. I to ciągle. Poza tym uważam, że ktoś, kto jest arogancki i otwarcie wyraża swoje zdanie, gdy spotyka Lizz, a poza tym wydaje się niebezpieczny - nie może być jednocześnie nieśmiały. Nawet jeśli uważasz, że to zawstydzenie to nie jest dziecinność. W tej kwestii zdania nie zmienię.
Co do błędów - za wypisanie ich dziękuję, ze wszystkimi się zgadzam. Poprawię wieczorem, bo teraz już muszę wychodzić.
Ściskam,
moje "(tak, tak, świat nie dzieli się na homo i hetero)" - odnosiło się do późniejszej części Twojej oceny, kiedy to napisałaś, że masz wrażenie, że w opowiadaniu jest więcej osób homo niż hetero (wspominałaś, że jest jedna para hetero, o ile się nie mylę). Nie chciałam Cię obrazić, ale rozumiem, że mogło to być przez Ciebie tak odebrane. Przez to chciałam powiedzieć, że nie możemy gonić po świecie i wskazywać na ludzi palcami, i mówić "o, ten chłopak ma chłopaka, jest gejem!" (nie wiem, czy masz styczność ze środowiskiem LGBT, ale 3/4 osób biseksualnych faktycznie nazwałaby cię ignorantką za wyciąganie tak pochopnych wniosków - nawet mnie się za to oberwało, więc się nauczyłam, dlatego dalej to głoszę...). Więc jeżeli autorka nie napisała bykiem "Pan A i pan B są gejami, a pani C i pani B lesbijkami", to naprawdę nie na miejscu jest takie wnioski wyciągać.
UsuńHm, być może nie powinnam była się wypowiadać.
ps: w Twoim przypadku pasowałby angielski termin bi-curious.
Ależ dobrze, że się wypowiedziałaś! Nie mam Ci za złego tego, co napisałaś i na pewno następnym razem bardziej będę uważać na słowa ;) po prostu zaczynamy "temat rzekę", w którym na dodatek mamy odmienne zdania ^^
UsuńDo Dementorki:
OdpowiedzUsuńTo wszystko bardzo niedobrze się składa, bo w chwili gdy byłam pierwsza w kolejce summer-sky, ona poprosiła mnie o zmianę oceniającej. Wybrałam Leaenę, która zrezygnowała ze współpracy z Ocenialnią akurat w momencie, gdy byłam druga w jej kolejce. Przeniesiono mnie do Twojej kolejki. Szczerze zaczynam wierzyć, że mam nieprawdopodobnego pecha, bo zgłosiłam się do oceny jeszcze w poprzednie wakacje.
Jestem zdania, że mój FF jest historią bardziej przygodowo-romantyczną niż romansem, aczkolwiek ocenę w tej kwestii pozostawiam Tobie. Jeśli uważasz, że nie należy do Twojej bajki, proszę o przeniesienie mnie do kolejki Oceniającej, która zechce je ocenić, a jej kolejka jest możliwie jak najkrótsza.
Co do drugiej kwestii - owszem, moje opowiadanie zbliża się do końca, ale wciąż zakończone nie jest. Planuję jeszcze co najmniej trzy rozdziały (włączając epilog), a biorąc pod uwagę częstotliwość z jaką je publikuję, to do końca czerwca opowiadanie na pewno nie będzie jeszcze zakończone.
Jeśli zdecydujesz się przenieść mnie do innej Oceniającej, bardzo proszę o informację na blogu.
Pozdrawiam,
Wow, Hope, rozpisałaś się w każdym punkcie wyczerpująco, a w dodatku oceniłaś każdy rozdział z osobna. Wiesz, bardzo podoba mi się charakter Twojej oceny - uprzejmy, uzasadniony pod względem krytki i pomocny. Muszę się od Ciebie uczyć ;)
OdpowiedzUsuńI widzę, że zastosowałaś już nową wersję kryteriów oceniania. Przyznam, że znacznie lepiej to teraz wygląda. Myślę, że zwłaszcza wsadzenie tego wszystkiego do grafiki to był dobry pomysł ;)
Tylko proszę - hope, nie Hope. Mam na tym punkcie obsesję i nie lubię, jak ktoś przekręca ^^
UsuńDziękuję za miłe słowa, ale wierz mi, że ja również jeszcze wiele muszę się nauczyć ;)
Tak, zastosowałam i uważam, że nie tylko to lepiej wygląda, ale i lepiej się pisze :>
Ściskam,
Oj, przepraszam. Właśnie zauważyłam, że Twój nick pisze się małą literą, ale stwierdziłam, że trzeba okazać nazwie własnej szacunek. Wybacz, już nie będę ;)
UsuńNie ma sprawy ^^ dużo ludzi pisze wielką, właśnie głównie ze względu na nazwę własną ;)
UsuńDo snu - To prawda, ze nie opublikowałam niczego. Komplikacje. Ale tak, jestem zainteresowana oceną.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!