Przypominam o trwającym konkursie. Szczegóły TUTAJ.
Adres bloga: nowojorski-akcent
Oceniająca: hope
Autor: Ginger Grant
Ocena: Niestandardowa
Adres bloga jest krótki i łatwy
do zapamiętania. Od razu wiemy, gdzie będzie rozgrywać się akcja. W życiu bym
jednak nie zgadła, że będzie to fanfiction Harry’ego Pottera. Ale myślę, że to
nawet lepiej – w końcu z dzieła Rowling zapożyczasz tylko świat magii.
Belka,
która jest taka sama jak napis na nagłówku, nawiązuje do adresu i przy okazji
informuje czytelnika, że dużą uwagę zwrócisz na miasto, w którym rozgrywa się
akcja. Swoją drogą jestem tego bardzo ciekawa, bo Nowy Jork kocham całym sercem
i chętnie poczytam o tym, jak Ty go widzisz.
Szablony, które masz na swoich
blogach, mają w sobie coś tak charakterystycznego, że za każdym razem, gdy na
nie patrzę, bez zastanowienia wiem, że to będzie strona Twojego autorstwa.
Myślę, że można Ci tego pogratulować, bo wyrobiłaś sobie już pewną wizytówkę,
coś szczególnego, co odróżnia Cię od innych.
Z
wrażeń ogólnych po przyjrzeniu się grafice – wszystko jest uporządkowane, tekst
ładnie wyjustowany, nie miałam żadnych problemów, żeby odnaleźć się na stronie.
Zajrzałam
do podstron i pierwsze, co mnie zdziwiło to spis
treści, który się tam pojawia. Czy szeroka lista jest w takim razie
potrzeba? Myślę, że możesz z jednej opcji zrezygnować. Jeśli zamierzasz
prowadzić na stronie więcej niż jedno opowiadanie – polecam zostawić spis
treści, a zrezygnować z szerokiej listy, ale decyzja należy już do Ciebie.
Pozostałe
podstrony działają bez zarzutu.
Teraz
przejdę do ważniejszej kwestii – treści.
Opowiadanie rozpoczynasz dosyć krótkim i treściwym prologiem. Może to właśnie
przez jego długość i formę odniosłam wrażenie, jakbym czytała sprawozdanie? Morderstwo
samo w sobie było strasznie suche i mało przejmujące. Jeśli chcesz zachęcić
czytelnika do dalszej lektury, musisz sprawić, że poczuje więź z bohaterami – w
tym przypadku z ofiarą. Nie myślałaś o tym, żeby więcej napisać o Robercie? To
mogło być cokolwiek – że poszedł na skróty, bo spieszył się do dzieci, że żona
czekała na niego w domu, że był szczęśliwy, bo właśnie dostał awans. Cokolwiek,
co wzbudziłoby w czytelniku żal, że uśmierciłaś tego bohatera. A jeśli to nie
jest postać, której mamy żałować – przynajmniej opisz go pokrótce, żeby
wiedzieć, z kim ma się do czynienia. Narrator trzecioosobowy dawał Ci ogromne
pole do popisu, ale Ty kompletnie tego nie wykorzystałaś. Przemilczę już fakt,
że oprócz morderczej formuły, scena zbrodni ma dokładnie pięć zdań. Ale być
może to styl Twojego oprawcy. Zobaczymy.
Amerykańscy
czarodzieje nie uważali, że magia czyni ich kimś lepszym od innych ludzi.
Różdżka i zapewniane przez nią możliwości dla wielu były po prostu dodatkiem do
codziennego życia. Wielu obywało się bez takich wygód, z zaklęć korzystając
tylko w ostateczności.
Rozumiem,
że starasz się jak najwyraźniej pokazać, czym różnią się czarodzieje amerykańcy
od brytyjskich, ale już w pierwszym rozdziale niebezpiecznie zaczynasz
przekraczać granicę zdrowego rozsądku. Pisząc, że czarodzieje przestają
korzystać z magii, bo dogadują się dobrze z mugolami, sprawiasz, że zaczynam
się zastanawiać, po co tak właściwie osadziłaś miejsce akcji w świecie magii.
Naprawdę wyobrażasz sobie całą społeczność czarodziejów, świadomie i
dobrowolnie rezygnującą z magii? Jestem w stanie zrozumieć pojedyncze
przypadki, które są dobrze umotywowane, ale argument „nie czaruję, bo lubię
mugoli” jakoś mnie nie przekonuje. Bo na dobrą sprawę – co ma piernik do
wiatraka?
Nowojorskie
korki zawsze irytowały młodą czarownicę, jednak uparcie odmawiała skorzystania
z magicznych środków lokomocji. Sieć Fiuu uważała za zbyt mało ekscytującą, zaś
teleportacji używała jedynie w ostateczności, mając na uwadze swoje niezbyt
miłe doświadczenia związane z tym sposobem przemieszczania się.
Co
masz na myśli, pisząc, że Sieć Fiuu jest mało ekscytująca? A od kiedy sposób
przemieszczania się ma być ekscytujący? Ja lubię jeździć rowerem, bo jest
szybciej niż na piechotę, a nie dlatego, że to ekscytujące czuć wiatr we
włosach. Dlatego nie rozumiem Laurie, która woli stać kilka godzin w korku i
kląć na nowojorczyków, niż wymamrotać miejsce, w które chce się udać i być tam
zanim zdąży powiedzieć ”samochód”. I to tylko dlatego, że jest to mało
ekscytujące. Dodam jeszcze, żeby wszystko było jasne – nie potępiam Twojego
pomysłu, potępiam Twój sposób przedstawiania go. Gdybyś popracowała nad
odpowiednim uargumentowaniem takiego a nie innego zachowania, mogłabym się
jeszcze dać przekonać do robienia mugoli z czarodziejów. Ale kocham serię HP za
to, że jest magiczna, a nie za to, że czarodziej woli sobie pojeździć
samochodem niż machnąć różdżką.
Ofiara
zginęła wskutek użycia Zaklęcia Uśmiercającego, najprawdopodobniej w ciągu
ostatniej nocy. Jak zapewne wiesz, Central Park jest intensywnie uczęszczanym
miejscem, więc wydaje mi się mało prawdopodobne, aby doszło do tego wcześniej.
Zastanawia
mnie fakt, jak to się stało, że Ministerstwo nie zarejestrowało użycia Zaklęcia
Niewybaczalnego, w dodatku z samym Central Parku, gdzie przecież kręci się dużo
mugoli. Czy nie powinni jakoś tego kontrolować? Już niekoniecznie Biuro
Autorów, ale w ogóle Ministerstwo? Trochę naciągana wydaje mi się historia, że
musieli się o tym dowiadywać od specjalnego informatora.
—
W porządku. Zajmę się tym – rzekła tylko, wiercąc się na krześle.
—
Doskonale. – Szef wydawał się być zadowolony, że jedna z najbardziej
niepokornych podwładnych tak łatwo i bez sprzeciwów przyjęła jego polecenie.
A
przepraszam Laurie miała inne wyjście? Zawsze mi się wydawało, że jak szef
każe, to szef dostaje. Bo inaczej jaka byłaby przyjemność z bycia szefem?
Oczywiście nie zawsze ludzie, którzy są wyżej niż my stanowiskiem, muszą być
zarozumiali i ustawiać wszystkich po kątach. Z tym że kilka linijek wyżej
piszesz o szefie Laurie cyniczny biurokrata oraz człowiek, którego
lepiej unikać – to raczej nie brzmi jak Szef Roku, a tym bardziej ktoś, kto
przyjmuje odmowy od swoich podwładnych.
Laurie
Kelly spodziewała się, że nie dotrze do Central Parku zbyt prędko. Biorąc pod
uwagę natężenie ruchu ulicznego, wysoce prawdopodobny był fakt, że dotrze na
miejsce grubo po czasie.
Aż
nie mogę uwierzyć w to, co przeczytałam. Naprawdę dla Laurie ważniejsze jest
jej widzimisię dotyczące teleportacji niż dobro sprawy? Myśli sobie: „A tam,
trudno, jak nie zdążę to najwyżej nie będziemy nic wiedzieli o sprawie i nie
zbierzemy dowodów, ale co tam, i tak pojadę samochodem, bo lubię podziwiać
drogę za oknem, jak jadę [co też nie jest najbezpieczniejszym posunięciem; że
też ta kobieta nie miała jeszcze wypadku!]”. Tak ja widzę całą tę niedorzeczną
sytuację, czytając to, co napisałaś. Rozumiem, że można nie lubić teleportacji,
też bym jej pewnie nie lubiła. Ale przecież chociażby ze względu na
praktyczność, Laurie powinna postawić na teleportację!
Parsknęła
nerwowym chichotem, stukając palcami o kierownicę. W takim tempie
przemieszczania się nigdy nie zdąży do Central Parku. Miała jednak nadzieję, że
informator ministerstwa da radę opóźnić wszystko tak, by przedstawiciele Biura
Aurorów zdążyli dokonać własnych obserwacji. Bardzo nie chciałaby wrócić do
gabinetu Fairchilda z pustymi rękami. Wtedy całkowicie przekreśliłaby swoje
szanse na osiągnięcie sukcesu w karierze aurora, a nie miała zamiaru reszty
życia spędzić nad papierami.
Laurie
coraz bardziej mnie zadziwia. We wcześniejszym fragmencie jeszcze mogłam sobie
jej zachowanie tłumaczyć zwykłą dziecinnością – że to jej początki, jest młoda
i nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji, jakie mogą ją czekać, jeśli nie zdąży
na czas do Central Parku. Ale w tym fragmencie wyraźnie piszesz, że Laurie wie,
że to może być koniec jej kariery, ale zamiast wyciągnąć z tego jakieś wnioski,
zaparkować samochód, skręcić w najbliższy zaułek i teleportować się na miejsce
zbrodni – ona nerwowo chichocze. Naprawdę tak wyobrażasz sobie zachowanie
profesjonalisty z Biura Aurorów?
To
była pierwsza sprawa. A teraz druga – dlaczego świat czarodziejów w żaden
sposób nie współpracuje ze światem mugoli? Nawet w książce było powiedziane, że
najwyższe urzędy w Wielkiej Brytanii były zawiadomione o istnieniu magii,
dlaczego Ty z tego rezygnujesz? W dodatku przez takie zachowanie stawiasz
mugoli w gorszym świetle. Wcześniej piszesz, że czarodzieje traktują ich jak
równych sobie, a teraz robisz z nich takie... pierdoły. Czarodzieje wszystko
robią pod ich nosem, a mugole o niczym nie mają pojęcie. To nie jest równe
traktowanie.
Podeszwy
jej sfatygowanych conversów szurały rytmicznie o nawierzchnię ścieżki, podczas
gdy kobieta próbowała wyciągnąć z torby teczkę z aktami, w której opisane było
dokładniejsze położenie miejsca znalezienia ciała.
Przede
wszystkim dokładniejsze położenie miejsca znalezienia nie brzmi dobrze i
jest niepoprawne. Nie wystarczy opisane było dokładne miejsce znalezienia
ciała?
A
po drugie, nie jestem pewna czy można sobie tak po prostu wynieść akta z pracy
i paradować z nimi po centrum Nowego Jorku. A gdyby ktoś je ukradł? Albo wpadł
na Laurie i akta wylądowałyby w kałuży? To są zbyt ważne dokumenty, żeby tak po
prostu nosić je sobie w torebce.
I
dopiero teraz o tym pomyślałam – skąd w ogóle wzięły się te akta skoro nikt z
Biura Aurorów nie dotarł jeszcze na miejsce zbrodni? Informator je napisał? Nie
sądzę. Strasznie skomplikowałaś sprawę z tymi aktami. A wystarczyłoby napisać,
że szef podał Laurie dokładne miejsce. I byłoby po sprawie.
Nie
wykluczała konieczności skonfundowania paru mugolskich policjantów w przypadku
napotkania ewentualnych problemów, a swoje zadanie musiała wykonać.
Po
raz kolejny. To nie jest przykład szanowania mugoli i traktowania ich na równi.
Jak z teleportacją czy Siecią Fiuu (które przecież nikomu nie szkodzą) to ma
problem, ale jak trzeba użyć zaklęć na mugolach, to już problemu nie widzi.
Także
ona doszła do wniosku, że musiał być on mugolem.
Skąd
wiedziała, że Robert jest mugolem? Po czym można rozróżnić mugola od
czarodzieja? Mugol ma większy nos, inny układ oczu, czerwieńsze usta? Bo nie
rozumiem, jak Laurie mogła spojrzeć na człowieka i już widzieć, że nie jest
czarodziejem.
Wcześniej
zdarzało jej się zajmować wyłącznie papierami oraz wezwaniami do błahych
incydentów z użyciem magii.
Od
kiedy Biuro Aurorów zajmuje się błahymi incydentami? Nie zajmowały się tym inne
służby? Rozumiem, że w Nowym Jorku aurorzy nie mieli dużo roboty, ale czy w
takim razie nie powinno się zmniejszyć ich liczbę albo w ogóle zlikwidować całe
Biuro, zamiast trzymać na siłę i płacić więcej (bo to jednak bardziej
odpowiedzialne stanowisko), chociaż robili to samo, co na dobrą sprawę mógł
zrobić każdy inny czarodziej bez specjalnych kwalifikacji?
Laurie
nie miała ochoty dzielić się swoją sprawą z Hallem. Czemu szef nie mógł
przydzielić jej kogoś bardziej przystępnego?
Mam
wrażenie, że ciągle zapominasz, że Twoja bohaterka ma dwadzieścia pięć lat, a
nie dziesięć. Nie dość, że jest nieprofesjonalna i jeszcze ma pretensje, gdy
ktoś jej to wypomni, to jeszcze zabrała Nathanielowi akta spod nosa i
stwierdziła, że nie będzie się nimi dzielić. Jak dziecko, któremu ktoś chce
zabrać zabawkę.
Najpierw
zamierzała jeszcze po raz kolejny udać się do Central Parku i pokręcić się po
jego najbliższej okolicy w nadziei, że wreszcie jej się poszczęści.
Co
Laurie zamierzała znaleźć po trzech dniach na miejscu zdarzenia? Wszystkie
poszlaki, jakie tam były, już dawno zostały zadeptane, a jeśli coś się uchowało
– na pewno zmył to deszcz, który padał tego dnia.
Ciągle
zaznaczasz, że piszesz kryminał, ale mam wrażenie, że wolałabyś pozostać przy
zwykłej obyczajówce. Nie skupiasz się na wątku morderstwa, nie wprowadzasz nic
nowego do sprawy, nie ciągniesz akcji do przodu, tylko uparcie trzymasz się
rozmyślań Laurie na temat wszystkiego, aby tylko nie morderstwa. A to że nie
lubi jeździć samochodem, a to że ciężko jej się rano wstaje albo że nie lubi
deszczu... Teraz wzięła się za rozmyślanie o dawnej miłości, chociaż dawno
powinna być w pracy albo przynajmniej badać sprawę w terenie. A tymczasem
siedzi na ławce, pali papierosy i zastanawia się, co by było gdyby nie rozstała
się z Jackiem. Czy to ma jakikolwiek związek z głównym wątkiem? Ba! Czy to w
ogóle ma związek z czymkolwiek? Bo mam wrażenie, że to po prostu zapchajdziura.
Zawsze
wysoko ceniła sobie niezależność i samodzielność, ale czasem przychodziły
momenty, kiedy czuła, że mimo wszystko potrzebuje czyjegoś towarzystwa.
A
to według Ciebie nie można być samodzielnym, niezależnym i równocześnie
towarzyskim? Przecież posiadanie wielu przyjaciół nie czyni z nas od razu
ludzi, którzy we wszystkim potrzebują pomocy. Posiadanie przyjaciół nie czyni
nas od nich zależnych.
Laurie
jest zaskoczona, gdy Simon mówi jej, że nowojorskie Ministerstwo Magii wydaje
mu się dziwne. Dlaczego jest zaskoczona? Nie mam pojęcia. Szczególnie, że kilka
rozdziałów wcześniej doskonale zdawała sobie sprawę [Laurie] z różnic pomiędzy
tym, a brytyjskim Ministerstwem.
Laurie
kilkakrotnie niemal wychodziła z siebie, kiedy mężczyzna ciągle pokazywał
palcem na jakieś zwyczajne rzeczy, takie jak ruchome billboardy czy światła na
skrzyżowaniach, i prosił o wyjaśnienie, na jakiej zasadzie to wszystko działa.
W
Londynie nigdy nie byłam, ale mogę się założyć, że ruchome billboardy i
sygnalizacja świetlna jest także w mieście Simona. I nie uwierzę, że nigdy tego
nie widział. Fakt, mógł go zaskoczyć telewizor czy komputer, ale raczej nie
rzeczy, które znajdują się na ulicach praktycznie każdego większego miasta. Bez
przesady, w jaskini się chyba nie wychował, co? I mimo jego wyjaśnień, że
trzymał się tylko Ministerstwa i Pokątnej, wciąż nie przekonuje mnie to do tego
stopnia, żebym uwierzyła, że nigdy nie widział świateł. Przecież jest aurorem,
oni pracuję w terenie! Na pewno miał okazję zobaczyć większą część Londynu niż
tylko otoczenie Ministerstwa Magii. Za bardzo wyolbrzymiasz tutaj inność
Simona.
Przechodzisz
samą siebie w robieniu z Simona, za przeproszeniem, idioty. TU
masz dolary. Na każdym z nich jest liczba, w zależności od nominału danego
banknotu. Naprawdę sądzisz, że Simon nie odróżnia 50 od 100?
Historia
przeniesienia Simona jest bardzo naciągana. Po pierwsze – nikt nie miał prawa
stawiać mu takiego ultimatum. W całej tej nieudanej akcji nie dostrzegłam
błędów Simona (czy któregokolwiek z jego kolegów) i Ministerstwo nie miało
żadnych podstaw, żeby karać aurorów. Nie wszystko można przewidzieć, a takie
komplikacje są nieodłącznym elementem tej pracy. Skąd więc takie konsekwencje?
Druga
sprawa – Simon przybywa do Ameryki z myślą, że tu nikt nie będzie znał jego
przeszłości. Załóżmy więc, że Ministerstwo miało prawo go zwolnić albo zażądać,
żeby zrobił to sam. Gdzie wspomnienie o tym w jego aktach? Skoro Ministerstwo
zagroziło, że zakaże mu wykonywania zawodu (a więc sprawa jest poważna – w
Twoim założeniu), nie powinni tego gdzieś udokumentować? A jeśli nie to – dokumentacja
tamtej nieudanej sprawy musiała znaleźć się w rękach nowego szefa Simona. Nie
sądzę, żeby przyjął go tak po prostu, Simon musiał przedstawić mu okoliczności
zwolnienia z pracy. Każdy rozsądny pracodawca by o to zapytał, a Fairchild jest
rozsądny podwójnie – przynajmniej to wywnioskowałam z tego, co napisałaś.
Dlaczego więc Simon wciąż żyje w przekonaniu, że nikt nie zna jego przeszłości?
Jak to w ogóle możliwe?
Zanim
następnym razem zaczniesz pisać kryminał, dokładnie przemyśl sobie i rozpisz
profil mordercy. Bo w nowojorskim
akcencie opisałaś go dopiero dwa razy, a już pierwsza wersja kompletnie nie
zgadza się z drugą. Wspominałam o tym już po przeczytaniu prologu – wtedy
oprawca podszedł, rzucił od niechcenia Avadą i poszedł dalej. Opisałaś to w pięciu
zdaniach. Natomiast tym razem, pastwił się nad swoją ofiarą dobrą godzinę,
bawiąc się we wspominki, dyskusje i rzucanie przeróżnymi zaklęciami. Mam
wrażenie, jakbyś przedstawiła dwie zupełnie inne postacie, które oprócz
morderstwa nie mają ze sobą nic wspólnego. Zdecyduj się na którąś z wersji –
albo tworzysz mordercę, któremu chodzi tylko o sam akt zabicia drugiego
człowieka, robi to szybko i żyje dalej, albo kreujesz go na kogoś, dla kogo
ważniejszy jest sposób i precyzja wykonania, kto robi to dla większego celu,
idei.
Nawet kiedy już po pracy
jechała samochodem w kierunku Brooklynu, co chwila prychała z irytacją i
mamrotała pod ustami przekleństwa.
Pod
nosem, nie pod ustami.
W
siódemce Laurie dowiaduje się o kolejnym morderstwie. I w tym rozdziale od
czasu telefonu do Laurie do………. nielogiczność goni nielogiczność, a
niekonsekwencja depcze im po piętach. Ale powoli.
Najpierw
Laurie otrzymuje telefon o kolejnym morderstwie. Charles już wtedy wie, że
sprawa jest niecierpiąca zwłoki i aurorzy muszą pojawić się na miejscu
zdarzenia przed mugolską policją. Mimo wszystko zamiast podać Laurie adres
przez telefon, każe jej przyjechać do Biura. Po co? Ano po to, żeby stamtąd
teleportowali się wszyscy razem na miejsce. Gdzie tu sens?
Druga
rzecz. Sprawa jest pilna, wszystkim się spieszy, ale zanim ktokolwiek podejmuje
jakieś kroki, najpierw Charles dzwoni po Laurie, czeka aż przybędzie do Biura
(szkoda, że nie postanowiła jechać samochodem) i dopiero wtedy wszyscy razem
teleportują się na miejsce. Nie mógł do niej zadzwonić, podać adres i
powiedzieć, że spotkają się na miejscu? Po co to wszystko tak rozwlekasz,
tworząc niedorzeczne sytuacje, a przy okazji z Biura Aurorów robiąc bandę
idiotów, biegających za własnymi ogonami i nie bardzo znającymi się na rzeczy?
Niekonsekwencja.
W jednym z pierwszych rozdziałów piszesz, że w Ministerstwie nie można było
teleportować się prosto do Biura a jedynie w Holu Głównym. W takim razie jak
udało się to aurorom? Nie przypominam sobie, żeby mieli w tej kwestii specjalne
uprawnienia. A jednak raz się obrócili i już zniknęli. I nikogo to nie dziwi.
Zastanawia
mnie, czemu wszyscy w tym rozdziale szepczą. Jack ciągle cicho mówił do Laurie
w kawiarni, potem Kelly szeptała w Biurze… Nie wydaje mi się, żeby którakolwiek
z sytuacji przedstawionych w rozdziale wymagała ściszania głosu.
25 lipca dwa tysiące ósmego
roku
Jaki
jest sens pisać datę liczną, a rok słownie? Trzymaj się jednej wersji.
Wciąż przyświecając sobie
różdżką, udała się do kuchni i nalała sobie szklankę soku pomarańczowego(…)
A
zwykła, mugolska elektryczność? Nie łatwiej jej było po prostu zapalić światło?
Ciągle mnie tym zaskakujesz – z jednej strony na siłę wciskasz czarodziejom
mugolskie zachowania i wynalazki, a z drugiej strony całkowicie o nich
zapominasz, gdy aż ciśnie się napisać o niemagicznym rozwiązaniu. Nie mogę tego
zrozumieć.
Nie
rozumiem metody, jaką obrała Laurie odhaczając kolejne nazwiska na swojej
liście ze wszystkimi kobietami o imieniu Sally Collins. Od razu skreśliła
dzieci i staruszki – z tym ostatecznie mogę się zgodzić. Ale czemu stwierdziła,
że po krótkiej rozmowie z pozostałymi kobietami, one są już bezpieczne? Albo
inaczej – dlaczego uznała, że nie są atrakcyjnymi ofiarami?
Nie dowiedziała się niczego
sensownego, ale, ku swojej wielkiej uldze, nie znalazła też żadnego ciała. Z
piętnastu kobiet, czterech nie udało jej się zastać w domach. Pozostałe były w
różnym wieku, w przedziale od pięciu do siedemdziesięciu sześciu lat, jednak
żadna nie wydawała się być osobą, która mogłaby wzbudzić zainteresowanie
tajemniczego czarodzieja.
Nie
kojarzę, żeby Laurie rozgryzła preferencje tajemniczego oprawcy w kwestii
dobierania sobie ofiar. Skąd więc założenie, że żadna z kobiet, z którymi
rozmawiała, nie jest kolejną ofiarą? I skąd przekonanie, że nie zlazła żadnego
ciała? W końcu czterech Sally nie zastała w domu. Nie ma pewności, że żyją,
tak?
Ciągle
powtarzasz te same fragmenty. Dajmy na to w ósemce już chyba po raz trzeci, w
przeciągu kilku ostatnich rozdziałów, piszesz, że o tej porze ministerstwo było już praktycznie wyludnione. Ale to
nie jedyny przykład, zdarza Ci się to bardzo często. Nie rozumiem tylko po co?
Zapominasz, że już o tym wspominałaś czy na siłę chcesz przypominać takie
szczegóły swoim czytelnikom w praktycznie każdym rozdziale?
Gdzie
w dziewiątce podział się pośpiech? Wszyscy zapomnieli, że zaraz życie mogła
stracić niewinna kobieta? (Właściwie już straciła, ale oni jeszcze o tym nie
wiedzieli.) Laurie przychodzi do Charlesa (który zamiast szukać Sally Collins i
myśleć nad sposobem uratowania jej, poszedł sobie do domu, bo skończyła się
jego zmiana), a on mówi pójdę zaparzyć
herbatę, a potem porozmawiamy o twojej pracy. Naprawdę tak podchodzi się do
spraw niecierpiących zwłoki? Mało tego – później rozmawiają o jego zmarłej
żonie i synu, a później dyskutują o środkach zabezpieczenia, którymi zajmą
się jutro, bo przecież skończyła się ich zmiana. I nikogo nie obchodzi, że
morderca może właśnie wcielać swój plan w życie. Czy oni myślą, że oprawca
poczeka ze swoim planem do dziewiątej rano, aż zaczną pracę? Litości, aurorzy
funkcjonują bardziej jak nasza policja, a nie urząd miasta. Widzisz różnicę?
Nie powinni zwijać się do domu o piętnastej i mieć wszystko z nosie przez
najbliższe osiemnaście godzin. Szczególnie, gdy pojawia się sprawa, nad którą
trzeba naprawdę popracować. W końcu życie Sally Collins było w ich
rękach. Wtedy nawet o śnie się zapomina. Nie wiem jak Ty, ale ja nie mogłabym
zasnąć, gdybym wiedziała, że w trakcie mojego snu, przez moje niedopatrzenie
czy brak działania, może ktoś zginąć. Poniekąd z mojej winy. Ale widzę, że Twoi
bohaterowie nie mają z tym problemu.
Zastanawia
mnie cała scena przesłuchania. Czy nie uważasz, że Laurie była za mało
dociekliwa? Rozumiem, że rozmawiała ze starszą kobietą, która niewiele widziała
i słyszała, ale Kelly nie zadała jej większości pytań, które aż się cisną na
usta. W sumie zapytała tylko o takie oczywistości, które sama mogła wywnioskować.
Dobrze, że poruszyła te kwestie, bo są dobrą podstawą do kolejnych pytań, ale
nie powinna na tym kończyć. Tak na dobrą sprawę, Laurie zapytała tylko o to,
czy starsza pani kogoś widziała, czy rozpozna jego twarz i czy znała Sally. A
gdzie pytania o znaki szczególne? Zachowanie? Cokolwiek innego, co mogło
przykuć uwagę? A godzina, o której widziała tego mężczyznę? Czy widziała jak
wychodził? Czy już wcześniej pojawiał się przed kamienicą, a może był znajomym
Sally? Pytań jest naprawdę mnóstwo, a to tylko podstawowe z nich, które
powinien zadać każdy podczas przesłuchania. Dlatego nie wiem, skąd
przypuszczenia Charlesa, że Laurie będzie najlepsza do przeprowadzenia
przesłuchania, skoro ewidentnie sobie z tym nie radzi. I jeszcze jedno –
piszesz, że ktoś z aurorów był już u staruszki i pytał ją o Sally. Po co więc
wysłano tam także Laurie? Gdyby bardziej przemaglowała kobietę, byłabym w
stanie to zrozumieć – bo wtedy pierwsze przesłuchanie mogło się odbyć po
łebkach, a dopiero Kelly miała zapytać o szczegóły i to wszystko udokumentować,
poskładać w logiczną całość. Ale w obecnej sytuacji nie sądzę, żeby Laurie
zapytała o więcej niż jej poprzednik. Ba! Myślę, że już on był bardziej
dociekliwy.
Przesłuchanie
oraz zatrzymanie Jamie – jedna wielka niedorzeczność. Przede wszystkim sama
kopiesz pod sobą dołki, pisząc, że nie bardzo mają powód, żeby ją zatrzymać, a
jednak ją zatrzymują. Skoro nie mają powodu, to po co to robią? Tylko dlatego
że siostra Jamie pracuje w Ministerstwie Magii? Nie wydaje mi się, żeby to był
dobry argument. Jednak jak już ją zatrzymują i Biuro Autorów, i Wydział
Niewłaściwego Używania Czarów, zgadzają się w kwestii tego, kto dostanie tę
sprawę. Biuro przestaje się w to mieszać i Charles wraz z Simonem wracają do
swoich zajęć. Wszystko byłoby w porządku, gdyby Emma nie przyszła po pomoc do
Wellsa, bo nie umie przesłuchać zatrzymanego. A na dobrą sprawę, co ma do tego
Charles? Skoro Emma sobie nie radzi, powinna skontaktować się ze swoimi
współpracownikami, a nie wciągać w to zastępcę szefa Biura Aurorów. Bo, na
dobrą sprawę, co go obchodzi jakaś nieletnia? Wiadomo, że Charles zaczyna się
kochać w Laurie, więc jej siostra go obchodzi, ale Emma tego nie wie, więc nie
rozumiem, czemu to właśnie od Wellsa oczekuje pomocy.
Kolejną
sprawą jest, po raz kolejny zresztą, samowolka Laurie. Miała jedynie przesłuchać
świadka, a znika na cały dzień. Charles zauważa jej nieobecność dopiero (jak
mniemam) późnym popołudniem i zamiast rozważyć nałożenie na nią kary za ciągłe
spóźnianie – on się martwi. Rozumiem, że zaczyna mu na niej zależeć, ale nie
powinien (szczególnie, że wciąż przedstawiasz go jako pracoholika) bardziej
troszczyć się o dobro sprawy i całego Biura? To samo tyczy się Laurie – niby zależy
jej na sprawie Czarodzieja z Central Parku, ale jak pojawiły się problemy
osobiste, kolokwialnie mówiąc, olała wszystko i wszystkich i nie pofatygowała
się nawet piętro wyżej, żeby dać znać o komplikacjach z Jamie. Ile mogło jej to
zająć? Pięć minut? A nawet jeśli nie chciała ani na chwilę zostawiać siostry –
przecież mogła zadzwonić. Albo zrobić tak jak Charles chwilę wcześniej –
napisać wiadomość na kartce, machnąć różdżką i wysłać ją do Biura Aurorów. Cokolwiek.
Ale zamiast tego, bezczynnie siedziała na korytarzu, bo kogo obchodziłaby
praca? Naprawdę podziwiam cierpliwość jej szefa.
Rozdział
trzynasty, Laurie dostaje kolejny liścik. Postaw się na jej miejscu – słyszysz pukanie
do drzwi, nawet złowieszcze puknie do
drzwi, wiesz już, że to morderca. Co robisz? Bo ja podbiegłabym do drzwi z
wyciągniętą różdżką i próbowała schwytać sprawcę tego całego zamieszania. Co
robi Kelly? Z duszą na ramieniu podchodzi
do drzwi i czyta liścik. Sztywnieje na chwilę, a później postanawia
zadzwonić do Miisterstwa. Naprawdę tak zachowuje się wyszkolony auror? Oni
wszyscy w tym Biurze siedzą i czekają, aż ktoś powiadomi ich o znalezieniu
kolejnego ciała. Nie próbują temu zapobiec, tylko biernie czekają na rozwój
wydarzeń, jakby liczyli, że oprawcy w końcu się znudzi i sam do nich przyjdzie.
Tak to właśnie przedstawiasz. Nie robią nic, tylko siedzą od 9 do 15 w biurze i
przewalają papierki z kupki na kupkę. W narracji ciągle podkreślasz, że zawód aurora
jest czymś ekscytującym, pełnym emocji, odpowiedzialnym stanowiskiem. W
rzeczywistości wygląda to jednak tak, że już pani w warzywniaku obok ma więcej
wrażeń niż oni.
Samantha
nie powinna brać udziału w sprawie dotyczącej swojego ojca. Tak jak lekarzom
nie pozwala się operować swoich bliskich, tam Sam nie powinna brać udziału w
akcji aurorów, która dotyczyła członka jej rodziny. W takich chwilach i tak
emocje biorą górę, a szczególnie, gdy w grę wchodzi życie kogoś, kogo kochamy.
To może zaburzyć nasz osąd i każda rozsądna osoba (tym bardziej auror) kazałaby
zostać Sam w Biurze.
Przypuszczenia
Laurie, Rileya oraz Charlesa i sprawę akt poprowadziłaś bardzo umiejętnie.
Przyznaję, że w pewnym momencie czytałam z zapartym tchem i do sceny pomiędzy
oprawcą a Jamie zastawiałam się, kto za tym wszystkim stoi. Tradycyjnie jednak
musiałaś z któregoś z bohaterów zrobić idiotę. Wybacz, ale naprawdę traktujesz
ich jak półgłówków. Laurie wpada do domu, drzwi nie są zamknięte na klucz, Jamie
nigdzie nie ma, jej telefon leży na podłodze, okno jest wybite, a Laurie?
Laurie mówi urwę jej łeb i zaczyna
się zastanawiać, czy Jamie mogła złamać obietnicę i gdzieś sobie wyjść. Mogłaby
tak pomyśleć, gdyby była normalnym, biurowym pracownikiem Ministerstwa Magii,
kompletnie niezwiązanym z żadnym morderstwem. Ale Laurie prowadząc sprawę
Czarodzieja z Central Parku, powinna być bardziej wyczulona na takie sprawy i
od razu pomyśleć o zagrożeniu, które groziło Jamie. A nie tylko wziąć to pod
uwagę.
Coś
zaczynasz mieszać z tym, ilu w rzeczywistości jest morderców. Do tej pory cały
czas była mowa o jednym, potem wydawało mi się, że gdzieś w narracji
wspomniałaś, że jest ich więcej (dwóch?), a teraz nagle Laurie dzwoni do
Charlesa i mówi oni ją mają. Jacy oni? Od kiedy jest ich więcej? Wydawało
mi się, że Nathan działa w pojedynkę, Lucy Fairchild to po prostu jakaś jego
była dziewczyna/przyjaciółka/kuzynka, którą postanowił pomścić, a Stephen
Fairchild to po prostu fałszywy trop. Ale powoli zaczynam przypuszczać, że
działają wspólnie, skoro Laurie nagle mówi oni
zamiast on. Tylko skąd Kelly już to
wie?
June
jest kolejną ignorantką. Ktoś zaatakował ją i Simona w Central Parku i od razu
zdała sobie sprawę, że musi to mieć związek z ostatnimi wydarzeniami i Biurem
Aurorów. Ale zamiast powiadomić o tym Laurie, Charlesa czy kogokolwiek innego –
ona wróciła ze szpitala do domu i postanowiła się zdrzemnąć, a potem zagłuszyć
wyrzuty sumienia alkoholem. Gdzie tu logika? Czemu nikt nie został zaalarmowany?
Nie jestem w stanie pojąć sposobu myślenia Twoich bohaterów.
Na
chwilę obecną – Charles śpi po eliksirze, który zafundowała mu Laurie; Laurie
gdzieś zniknęła w poszukiwaniu siostry; Simon leży w szpitalu; Samantha
prawdopodobnie dalej zalewa się łzami po stracie rodziców, a Michael ją
pociesza; June też się zalewa, ale alkoholem; Fairchild i Nathaniel okazali się
mordercami. Tak właśnie wygląda obecnie Twoje Biuro Aurorów. Czy naprawdę muszę
tłumaczyć jak bardzo nieporadni są Ci ludzie? Mam wrażenie, że nikt nie wie, co
tu tak naprawdę robi. I nie tylko w Biurze Aurorów, ale w ogóle w opowiadaniu.
Każdy tańczy jak mu zagrasz, ale na dobrą sprawę nikt nie wie, po co to robi.
Czasem odnoszę wrażenie, że Ty też nie wiesz, co tu się dzieje.
Czy ktoś
tu jeszcze pamięta o Karen Reynolds? Bo w trakcie czytania osiemnastego
rozdziału, zdałam sobie sprawę, że nagle wszyscy o niej zapomnieli, łącznie z
Fairchildem i Hallem, a przecież chcieli ją zabić. Jak to możliwe, że nagle
wszyscy przestali się nią przejmować?
Karen
swoją drogą, ale Jamie już całkowicie zwaliłaś mnie z nóg. Całą osiemnastkę jak
trusia przesiedziała w kącie pokoju i nikt nie zwracał na nią uwagi. Przyszła
Laurie – Jamie w żaden sposób na to nie zareagowała, a siostra nawet jej nie dostrzegła
(chociaż to po nią przybyła do Fairchilda). Potem rozgorzała walka pomiędzy
starszą siostrą Kelly a Hallem, a Jamie podobno oberwała zaklęciem – tego również
nikt nie zarejestrował (dopiero Stephen prawdopodobnie po jakieś godzinie,
kiedy Laurie leżała już nieprzytomna). Jednak mało tego. Przybyli aurorzy,
Charles unieszkodliwił Nathaniela, dwóch innych zabrało Fairchilda, Wells zajął
się nieprzytomną Laurie… I dopiero wtedy łaskawie przypomniałaś sobie o Jamie.
Naprawdę nie mogę uwierzyć, że cały czas siedziała w kącie i bez słowa
patrzyła, jak Hall znęca się nad jej siostrą. Takie zachowanie jest przecież
nienaturalne! Mogłaby siedzieć cicho, gdyby to był ktoś dla niej obcy, a ona
nie chciała się odzywać, żeby nie stracić życia. Ale to była jej siostra, którą
przecież tak bardzo kochała. Jak mogła nie reagować?
Ostatni
rozdział wyszedł bardzo zgrabnie i niewiele mogę o nim dodać. Zastanawiam się
tylko, co zamierzasz napisać w dwudziestym rozdziale i epilogu, bo dla mnie
opowiadanie już zostało zakończone. Przynajmniej mogłoby się zakończyć na tym,
co napisałaś w dziewiętnastce.
Po
skończonej lekturze w końcu mogę wypowiedzieć się o wszystkim męczących mnie
kwestiach, których nie miałam okazji poruszyć wcześniej.
Przede
wszystkim praca aurorów – to najbardziej rzuca się w oczy. Wszyscy jak jeden
mąż są niezdarni, nieprofesjonalni i biegają w koło, nie wiedząc, co powinni robić.
Na tle tej zgrai niewątpliwie wyróżniał się Charles, ale i on miał swoje chwile
słabości. Moja rada? Poczytaj więcej chociażby o pracy policji, sięgnij po
jakiś kryminał i dokładniej przyjrzyj się wszystkim procedurom. Wiadomo, że
praca aurorów nie będzie wyglądać tak samo, ale powinnaś dostrzec pewne
schematy, które okażą się niezbędne podczas tworzenia kolejnego kryminału.
Wspominałam to już przy przesłuchaniu, które przeprowadziła Laurie – kompletnie
nie wykorzystałaś tej sceny, bo kobieta nie poruszyła praktycznie żadnej
istotnej kwestii. Charles przesłuchujący Jamie był już bardziej profesjonalny,
chociaż nadal nie rozumiem, dlaczego aż jego trzeba było wzywać, żeby
porozmawiał z nieletnią łamiącą prawo. Poza tym Twoi aurorzy ciągle zajmowali
się papierkową robotą i nawet w kryzysowych sytuacjach, zamiast działać,
siedzieli w Biurze i albo oglądali po raz setny te same akta (Laurie), albo
odbierali telefonu od zaniepokojonych mieszkańców Nowego Jorku (Laurie i
pozostali).
Teraz
przejdę do kolejnej interesującej i bardzo ważnej kwestii – zbrodni, morderców
i ich motywów. Ogólna koncepcja wydaje mi się bardzo udana i widać, że to
dopracowałaś – siostra Fairchilda, chęć zemsty na mugolach, przez których
zginęła. Ale na tym się kończy. A dlaczego Stephen dostał olśnienia dopiero po
dwudziestu latach? Po co wciągnął w to Nathaniela, skoro równie dobrze mógł
sobie poradzić sam? Nie przekonuje mnie także pomysł zaangażowania w to
wszystko Laurie. Naprawdę Fairchild uważał ją za zagrożenie? Jak to w ogóle
możliwe, skoro dziewczyna krążyła w kółko bez żadnych dowodów, a o teczce,
która rzekomo miała zdradzić jej szefa, dowiedziała się dopiero, kiedy on sam
jej o tym powiedział? Dlaczego nie uwziął się na Charlesa? Wiem, że próbowałaś
to wytłumaczyć, ale to kompletnie mnie nie przekonało i trzymało się całości.
Miałam wrażenie, że wszystko naciągasz do granic możliwości, niebezpiecznie
przekraczając linię zdrowego rozsądku. To samo Nathaniel – naprawdę chciał
zabić Kelly tylko dlatego że była irytująca? Gdyby każdy podchodził z takim
nastawieniem do swoich współpracowników, to nie wiem, czy ktokolwiek na tej
planecie by się uchował.
Kolejna
rada na przyszłość – dopracuj następnym razem profil mordercy/morderców. Tylko
zrób to naprawdę szczegółowo. Najpierw motywy, powiązania, potem dopiero
wymyślaj do tego zbrodnię i sposób zemsty. Wymyśl sytuację, za którą oprawca
chce się zemścić lub człowieka/ludzi, którzy mu przeszkadzają i dopiero ich
likwiduj. Skup się przede wszystkim na motywach, które muszą być poparte
naprawdę żelaznymi argumentami. Tylko wtedy historia będzie się wydawać
prawdziwa. Teraz wszystko jest „zlepione” na siłę.
Twoim
ogromnym plusem są z pewnością opisy. Widać, że dobrze i swobodnie czujesz się,
pisząc je, ale zapominasz o pewnej granicy, za którą długie rozmyślania i brak
dialogów stają się irytujące. Potrafisz opisywać miejsca i ludzi, ale na
opisach się kończy. Zachowania Twoich bohaterów są całkowitym zaprzeczeniem
tego, co mówi o nich narrator. Przykładowo Laurie, która ciągle w swoich
rozważaniach podkreśla, że jest dumna ze sprawy, którą prowadzi i ze sposobu, w
jaki ją prowadzi, chociaż w sumie nie robi nic, bo i postępów nie widać. Zawód
aurora – niby ekscytująca i niebezpieczna praca, a największym niebezpieczeństwem
w Twoim opowiadaniu wydają się wyjce, które nieprzeczytane, co i raz wybuchają
w Biurze. Widać, że masz swoją koncepcję i starasz się ją wpoić czytelnikom,
ale momencie, kiedy rozpoczyna się jakaś akcja – kompletnie o wszystkim
zapominasz.
Akcja
– jak bardzo mi jej brakowało! Naprawdę ciężko było mi przebrnąć przez te
dziewiętnaście rozdziałów. Ale nie dlatego, że kiepsko piszesz, bo styl masz
przystępny i pozornie łatwo się czyta, jednak gdy zadręczasz czytelnika
ciągłymi opisami i zerową akcją – każdy by się znudził, jak pięknego stylu byś
nie miała (być może, czytając po jednym rozdziale na dwa tygodnie wygląda to
inaczej, nie wiem). Dopiero pod koniec trochę się ożywiłam, gdy w Laurie w
końcu wzięła sprawy w swoje ręce i ruszyła do Fairchilda. Zdaję sobie sprawę,
że już wcześniej pojawiała się akcja, ale tak ją ukryłaś, że była wręcz nie do
dostrzeżenia. Fragmenty, które powinny być szybkie, dynamiczne zmieniłaś na
długie opisy, zazwyczaj bogate w filozoficzne przemyślenia Laurie. Przez to
tekst ciągnął mi się w nieskończoność i gdyby nie data publikacji, którą sobie
narzuciłam, prawdopodobnie musiałabyś czekać na ocenę jeszcze szmat czasu.
Skoro
już wspomniałam o długich, wszechobecnych opisać, przejdę teraz do dialogów,
których praktycznie nie ma. Twoi bohaterowi wymieniają zazwyczaj dwa zdania, a
później pojawia się dopisek rozmawiali
tak jeszcze długo. I koniec dialogu, wracamy do opisów. Nie mówię, że to
zawsze jest złe rozwiązanie, ale dialogi są potrzebne i tego będę się trzymać.
Podkreślałaś kilka razy, że nie jesteś w tym dobra, ale mimo wszystko uważam,
że powinnaś próbować. Opowiadanie dużo na tym nie straci, a może wiele zyskać.
Jednak
gdy uraczyłaś nas już jakimś dłuższym dialogiem, zazwyczaj był on sztywny i
nienaturalny. Na siłę próbujesz wcisnąć postaciom ładne słowa w usta, chociaż
nie pasuje to nawet do ich sposobu bycia. Dialog to nie to samo co narracja.
Pisząc coś następnym razem, spróbuj postawić się na miejscu swojej postaci i
pomyśl, co być powiedziała. Ale nie sil się na piękne zwroty, napisz to, co
pierwsze przyjdzie Ci do głowy. Słowa, które z siebie wyrzucamy (szczególnie w
stresowych sytuacjach), są często nieprzemyślane i spontaniczne, nikt nie
myśli, czy to będzie dobrze brzmiało. Niech Twoi bohaterowie też nie boją się czasem
wyrzucić z siebie jakichś nieprzemyślanych słów. Używaj potocznych zwrotów, bo
na razie mam wrażenie, jakby ktoś Twoim postaciom (Jackowi chociażby) kij w
tyłek wsadził.
Bohaterowie.
O wszystkich można powiedzieć jedno – są nierozsądni, zachowują się jak dzieci,
kompletnie nie znają się na tym, co robią, są melancholikami i nawet Laurie,
którą próbujesz przedstawić jako żywą, pyskatą dziewuchę (bo na pewno nie
kobietę) jest mdła. Wszyscy są tacy sami, wszyscy reagują w konkretnych
sytuacjach tak samo i mówią to samo. Nikt się nie wyróżnia, ale i nikt nie
zostaje w tyle. Błąd. Czytelnicy kochają dobre i złe charaktery. Zestaw ich
jakoś, bo nawet mordercy wydają się strasznie spokojni i zrównoważeni (a po tym,
jak zabili swoje ofiary, zrównoważenie na
pewno nie jest słowem, których powinnam ich określać). Pokaż więcej kontrastów.
Wiadomo, że nie wszyscy muszą być całkowicie dobrzy, albo całkowicie źli. Ale u
Ciebie wszyscy są pośrodku. I wszystkich równo nie lubię. Jedynie Charlie po
raz kolejny wybija się ponad wszystkich, bo jest najbardziej poukładany i
przede wszystkim – rozsądny. Bohaterowie w Twoim opowiadaniu wydają się
kierować dziwnymi impulsami i brak im logicznego myślenia. To chyba nie są
cechy wzorowego aurora, prawda?
Jeśli
chodzi o poprawność w opowiadaniu. Przyznam szczerze, że nie skupiałam się na
tym tak, jak zazwyczaj, bo masz stałą betę. Dokładniej przyjrzałam się tylko
rozdziałowi czwartemu i dziewiątemu, ale potknięcie zdarzają Ci się naprawdę
rzadko (albo Twojej becie). Jednak mam dwie uwagi.
Pierwsza sprawa – często uciekają Ci wcięcia. Raz się one pojawiają, a
przy następnym akapicie już o nich zapominasz. Pamiętaj, żeby tego pilnować,
szczególnie, że zdarza się to nagminnie.
Druga sprawa – pauzy, półpauzy i myślniki. Momentami wydawało mi się, że
wszystko Ci jedno, czego używasz. Przeczytaj chociażby ten
artykuł, żeby dowiedzieć się więcej.
Rozdział 4
Od czasu
znalezienia tamtego tajemniczego(przecinek) liściku nie otrzymała już żadnej wiadomości, więc zaczęła łudzić się,
że był to tylko jednorazowy żart, który mylnie wzięła za coś powiązanego ze
swoją sprawą.
Laurie nie
spodziewała się, że natknie się na niego właśnie dzisiaj, podczas gdy
przyjechała do Central Parku(przecinek)
załatwiając sprawy związane ze swoją pracą.
Na odchodne
pomachała dawnemu przyjacielowi dłonią, po czym puściła się biegiem
przez alejkę. – wyrzuć słowo dłonią.
Każdy wie, że nie pomachała mu nogą.
Rozmowa z
Fairchildem i Wellsem zajęła trochę mi
więcej czasu niż się spodziewałem – mi trochę.
Po podłodze
walała się żywność wysypana ze
rozdartych opakowań – z.
Rozdział 9
Laurie rozglądała się
dookoła, zaintrygowana. – bez przecinka.
Nawet,
kiedy ukończą już prowadzoną przez siebie sprawę.
– również bez przecinka.
Biuro Aurorów było jeszcze
praktycznie puste, kiedy weszła do środka, pogrążona w myślach. – ponownie, bez ostatniego
przecinka.
Ta fascynacja przyjaciółki
nowym aurorem i wgapianie się w niego jak sroka w gnat(przecinek) zaczynało coraz bardziej drażnić Kelly.
W
pozostałych rozdziałach pojawiały się nieliczne braki przecinków, bądź błędy
szyk zdania, który raczej był spowodowany nieuwagą. Myślę, że Twoje beta jest
to w stanie sama wyłapać.
Podsumowując.
Podczas kolejnej historii nakreśl sobie dokładny profil mordercy i jego motywy.
Pamiętaj, że nic nie może dziać się ot tak po prostu. Pracuj nad dobrą argumentacją
– zarówno postępowania mordercy, jak i pozostałych postaci. Ćwicz kreację
bohaterów, a przy tym i dialogi. Przede wszystkim! Resztę uwag napisałam już
powyżej.
Ilość zdobytych punktów:
69 punktów, czyli Żuczek
[Dostateczny – 3]
Tak oto kończę moją trzynastą oceną na OO. Mam nadzieję, że
nie będzie pechowa, a tylko przyniesie mi dużo szczęścia na kolejny rok.
Chciałam jeszcze przeprosić, że ocena pojawia się w sumie
godzinę przed końcem terminu, kiedy miałam ją opublikować. Nie sądziłam po
prostu, że napisanie jej zajmie mi aż tyle czasu. Niemniej jednak się
wyrobiłam, więc proszę za głośno nie narzekać! Jestem tylko człowiekiem.
Pozdrawiam,
"Czarodzieje wszystko robią pod ich nosem, a mugole o niczym nie mają pojęcie." - pojęcia.
OdpowiedzUsuń" I skąd przekonanie, że nie zlazła żadnego ciała?" - znalazła.
"Sztywnieje na chwilę, a później postanawia zadzwonić do Miisterstwa." - ministerstwa + w HP tylko Ministerstwo Magii było pisane wielkimi, a samo ministerstwo już małą.
"naprawdę chciał zabić Kelly tylko dlatego że była irytująca" - zapodział się przecinek przed "że".
Czekałam na ocenę, bo próbowałam jakoś usprawiedliwić swój zastój w pisaniu pracy konkursowej, no i się doczekałam. Jestem czytelniczką ocenianego bloga i muszę przyznać, że miałaś trafne argumenty. Ogółem ocena wydała mi się dość krótka, ale może to dlatego, że jest nieszablonowa.
Dziękuję za wytknięcie błędów, jutro wszystko poprawię, bo ministerstwo wielką literą pojawiło się nie raz, a dziś już nie mam siły szukać gdzie.
OdpowiedzUsuńA ocena rzeczywiście mogła być krótsza niż zwykle, ale to przez to, że ciągle uczę się pisać oceny nieszablonowe. Może powinnam zostać przy standardowych, poczciwych kryteriach? No nic, co jakiś czas chcę się sprawdzić ^^
Ocena jest to już! Szybciutko pisać pracę konkursową! :P
Pozdrawiam ^^
Świetna ocena, hope. Bardzo mi się podobała Twoja analiza zachowań głównej bohaterki. Wytknęłaś wiele rzeczy, których autorka, całkiem możliwe, była nieświadoma przy jej kreacji. Tak samo wspomnienia nielogiczności stworzonego świata wydały mi się bardzo rzeczowe. Rzeczywiście ta sprawa z nie do końca płynnie współgrającymi ze sobą światami mugoli i czarodziejów była warta wytknięcia.
OdpowiedzUsuńOprócz tego, co wytknęła Noisia znalazłam jeszcze parę literówek:
Tak jak lekarzom nie pozwala się operować swoich bliskich, tam Sam nie powinna brać udziału w akcji aurorów, która dotyczyła członka jej rodziny. - zamiast "tam" powinno być "tak".
Widać, że masz swoją koncepcję i starasz się ją wpoić czytelnikom, ale momencie, kiedy rozpoczyna się jakaś akcja... - w momencie.
Pisząc coś następnym razem, spróbuj postawić się na miejscu swojej postaci i pomyśl, co być powiedziała. - byś.
(a po tym, jak zabili swoje ofiary, zrównoważenie na pewno nie jest słowem, których powinnam ich określać) - którym.
W poprawności: Od czasu znalezienia tamtego tajemniczego(przecinek) liściku nie otrzymała już żadnej wiadomości, więc zaczęła łudzić się, że był to tylko jednorazowy żart, który mylnie wzięła za coś powiązanego ze swoją sprawą. - że co proszę? chyba Ci się ten przecinek wstawił nie tam, gdzie chciałaś ;P
Na koniec jeszcze powiem, że wcale nie wydaje mi się, żeby ocena była krótka. Jest rzeczowa, czyli taka, jaka powinna być. Myślę, że byłaś konstruktywna i porządnie poparłaś wytknięte potknięcia autorki argumentami.
Ps. Wydaje mi się, czy umawialiśmy się, że oceny będą się pojawiać o 9 rano? ;p
Cześć, ja przychodzę z bloga www.taboo-love.blogspot.com, w odpowiedzi na komentarz, który zamieściła u mnie Hope. :). Mój blog zawieszony nie jest, aczkolwiek ja po prostu nie mam możliwości ostatnio przysiąść by coś napisać, a jak już to takie wychodzą z tego części, których nie da się połączyć. Ale ja i mój blog jesteśmy, nie zawieszamy się i czekamy na ocenę ;). Niedługo postaram się znowu coś dodać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
no to ja już wiem, czemy sylf cię tak poleca :) przepiękna ocena. naprawdę!
OdpowiedzUsuńMoże zaktualizować podstronę o oceniających? Jest tam Honnete, choć jej nie ma na OO, a nie ma za to Aileen i Leaeny.
OdpowiedzUsuńhope, ocena świetna, jak zwykle zresztą:)
Myślę, że jest to spowodowane urlopem Angeliki. Wysłałam jej swój opis, ale widocznie nie miała czasu go wkleić.
UsuńAle skoro jest potrzeba, już piszę do hope.